„Rocky” – amerykański sen (ocena 9/10)
Zarówno historia przedstawiona w filmie, jak okoliczności jego powstania i ponadczasowa sława w panteonie dzieł filmowych to dowód, że każdy może wybić się ponadprzeciętność.
Rocky Balbo, włoski emigrant z Filadelfii, przeciętny amatorski bokser, ściągający drobne długi dla podejrzanego osobnika, marzący o miłości do skromnej, nieśmiałej i mało atrakcyjnej sprzedawczyni ze sklepu zoologicznego, trzymający w domu żółwie, dostaje niespodziewanie szanse walki o tytuł mistrza świata w wadze ciężkiej.
Po tych wszystkich kontynuacjach, ale i sławie jaką zyskała seria o amatorskim bokserze i kariera pomysłodawcy - Sylwestra Stallone (chwilę później przyszło nie mniej kultowe „Rambo”) aż trudno uwierzyć jak kameralnym, i wcale nie o boksie, a o miłości - filmem jest „Rocky” – produkcja już sprzed blisko pół wieku. To film o ludziach przeciętnym, po części wykluczonych, znajdujących się na granicy pomiędzy normalną egzystencją a patologią. A jednak pokłady człowieczeństwa jakie się w nich wyzwalają, poprzez ambicję i chęć zaistnienia mogą sprawić cuda. Motywem do działania nie jest jednak sława, czy nawet sukces sportowy, ale chęć normalnego, rodzinnego życia, realizacji miłości. W tym filmie rozwija się nie tylko główny bohater, ale także jego nieśmiała ukochana. Scena randki jest w sumie dłuższa od finałowej sceny bokserskiej, co pokazuje w jaki sposób ten film buduje klimat. To jest tajemnicą sukcesu i sprawia, że po latach ogląda się go z rozrzewnieniem. Może jest to historia mało prawdopodobna, ckliwa i cukierkowa (w końcu bokser o miękkim sercu?), ale czyż nie takie powinny się pojawiać w kinie?
„Rocky” to projekt autorski Sylwestra Stallone, który wówczas w środowisku aktorskim znaczył tyle, co jego bohater w bokserskim. Sława i popularność jaka go czeka potoczy się równolegle do popularności serii. Co prawda Stallone ukrywa się tylko pod scenariuszem, a reżyserię oddał komu innemu, ale wiadomo, że to on decydował o wszystkim na planie. I pomimo niskiego budżetu film jest dopracowany także realizacyjnie. Finałowa scena bokserska wygląda emocjonująco, chociaż nie zaangażowano dublerów i sztuczek realizacyjnych. Jak się ogląda współczesne sceny pojedynków bokserskich to wcale nie są bardziej wiarygodne.
Film trafił w dobry okres lat 70-tych, gdy doceniano solidne kino. I dlatego może się szczycić nagrodą oscarową, wówczas bardzo niespodziewaną. A z perspektywy lat jakże słuszną.
W czasach koronawirusowego przymusowego siedzenia w domu obejrzenie tego filmu na państwowej, dofinansowanej 2 mld zł, telewizji było jak największą przyjemnością, a przede wszystkim przypomnieniem sobie fenomenu kina kameralnego.
Zalety:
+ scenariusz
+ klimat
+ historia miłosna
+ kulminacja w walce finałowej
+ optymistyczne przesłanie
+ Stallone
+ montaż
+ motyw muzyczny
Wady:
- cukierkowate
- mało wiarygodne
- przewidywalne
Zwiastun:
produkcja: USA
rok: 1976
premiera światowa: 20 listopada 1976
gatunek: dramat
reżyseria: John G. Avildsen
scenariusz: Sylwester Stallone
zdjęcia: James Crabe
scenografia: Ray Molyneaux
montaż: Scott Conrad, Richard Halsey
obsada: Sylwester Stallone, Talia Shire, Burt Young, Carl Weathers, Burgess Meredith