top of page

39. Warszawskie Spotkania Teatralne

Grotowski.Fest na dokładkę

04/04/2019

W tym roku termin WST przypadł na początek kwietnia, czyli tuż przed spóźnioną Wielkanocą, ale już po przyznaniu dotacji. Jak się okazuje pomimo skandalicznych pomysłów w ostatnich latach Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego wciąż ma cierpliwość i dotuje imprezę z tak kontrowersyjnym doborem goszczonych spektakli.

 

Niestety nie zmieniła się kurator, co oznacza że ponownie dominować będą spektakle z wyraźnym skrzywieniem feministycznym, a co gorsze kameralne, bez teatralnego rozmachu. Na szczęście nie zmienił się kurator Małych WST, co oznacza że na festiwal zawita niewiele, ale za to najlepsze spektakle dla dzieci i młodzieży.

 

Nowością tegorocznej imprezy jest cykl Grotowski.Fest obejmujący aż 12 spektakli i kilka imprez towarzyszących. W efekcie na upartego można zaliczyć aż 29 pokazów (12+5+12). Ale to na upartego bo wiele nachodzi na siebie.

 

Nie jest to tania przyjemność. Bilety osiągają nawet ceny ponad stuzłotowej, karnet 600 zł – na szczęście w tym roku łatwiej dostępny. A w akredytacjach – ochłapy. Nic to – w końcu to jednak pomimo mrocznych czasów reżimu prawicowych rządów – blisko dwutygodniowe święto polskiego teatru w Warszawie.

Instytut Goethego

Kompromitacja

04/04/2019

Przed pierwszym spektaklem oczekiwania były duże: wysprzedane bilety, dobre zapowiedzi, chwytliwy tytuł.

Akcja odnosi się do prawdziwych wydarzeń w Zamku Książu, gdzie doszło do śmierci osób, którzy zebrali się w celu wspólnej lektury poematu „Cierpienia Młodego Wertera”. Spektakl dokonuje rekonstrukcji kryminalnej wizji tego wydarzenia.

Co prawda początkowo scenografia robi duże wrażenia, ale z czasem przedstawienie nabiera kameralnego charakteru ponieważ akcja toczy się w tym samym miejscu, z tymi samymi bohaterami. Fabuła powoli przeobraża się w kryminał rodem a Agathy Christie, czyli kto zabija. Dopiero na końcu powraca w napisach końcowych wątek masowych samobójstw w wyniku lektury dramatu romantycznego.

 

Spektakl w zgodnej opinii był totalną porażką. Zarówno pod względem samej fabuły, jak i realizacji, a nawet zaangażowania aktorów. Trudno zrozumieć powód zaproszenia. Może jedynie feministyczne fobie reżyserki, dla której wystarczającym powodem jest kobieta reżyser, albo lesbijski pocałunek na scenie.

 

Niestety nie dane na było tym razem pozostać na spotkaniu po spektaklu, a nawet nie mieliśmy ochoty. Wybraliśmy równie niestrawne jak spektakl frytki na Placu Defilad przed kolejnym wyzwaniem teatralnym.

7 minut

Magazyn na odludziu

04/04/2019

Pierwszy dzień, i od razu wyzwanie bo dwa spektakle, na szczęście po przeciwnych stronach Placu Defilad. Trzeba tylko się wspiąć na piętro małej salki Mikołajskiej w Teatrze Dramatycznym.

Dwóch bohaterów. Magazyn na uboczu. Starszy, odchodzący na emeryturę przyucza młodego do zawodu. Ma na to tylko 5 dni, a sam był przyuczany przez 11 lat. Problem w tym, że magazynie niewiele się dzieje, nie ma żadnych dostaw towaru, a ścisłe przestrzeganie reguł, a nawet samo trwanie na stanowisku, jest niczym nie uzasadnione. Jedyną rozrywką jest obserwowanie mrówek. Tytułowe 7 minut to wada czytnika czasu pracy, który ma opóźnienie w stosunku do realnego świata. 

Kameralne przedstawienie. Dialog dwójki aktorów z ciekawymi zwrotami akcji. Może WST to za wysokie progi na tego typu przedstawienie (jest takich na pęczki w warszawskim repertuarze), ale można było obejrzeć z zainteresowaniem.

 

Spotkania nie było, bo zaplanowano jeszcze jeden spektakl dzień później, stąd mogliśmy wcześniej wrócić do domu. 

38. Warszawskie Spotkania Teatralne

Kuratorka Dorota Buchwald

05/16/2018

Tym razem w maju, co już jest pierwszą niemiłą niespodzianką. Zapewne czekano na dotację Ministerstwa, którą nieoczekiwanie dostali. Czy PIS wie, że jego minister finansuje imprezę, na której pojawia się spektakl szkalujący Jarosława Kaczyńskiego (spektakl „K”) – to już inna kwestia. Jakby nie dostali to pewnie byłby płacz.

 

Na kuratora tegorocznej edycji wybrano Panią Dorotę Buchwald z Instytutu Teatralnego, więc wiadomo że dobór spektakli był pod kątem politycznym, a nie artystycznym. Już na konferencji prasowej doszło do scysji, bo jeden z krytyków słusznie zauważył że dotychczasowa formuła obejmowała prezentację najlepszych spektakli z POPRZEDNIEGO roku, a tymczasem na tegorocznej edycji promuje się PREMIERĘ resztek ekipy ze słynnego wrocławskiego zespołu rozbitego przez tegoż Ministra który teraz dotuje WST.

 

W głównym nurcie w tym roku znalazło się dziewięć spektakli, niektórzy zlitowali się nad warszawską publiką i zagrali kilkukrotnie. Równolegle Małe Spotkania, na którym zaprezentowano sześć przedstawień z całej Polski.

 

Z akredytacją jak co roku – słabo, dostaliśmy ledwie ochłapy. Na pochwałę natomiast zasługuje system sprzedaży wejściówek – więc na wszystko się udało wejść, chociaż trzeba było dołożyć z własnej kieszeni.

Sekretne Życie Friedmanów

Teatr Ludowy - Nowa Huta

05/16/2018

Spektakl jakże bliskiemu naszym sercom Teatru Ludowego z Nowej Huty spowodował problemy z karnetami. Ze względu na charakter nie może on pomieścić więcej niż kilkudziesięciu widzów. I tak chyba w Warszawie przeforsowano z około 80 widzami. W zamian nowohucianie zagrali aż cztery razy, co było poświęceniem z uwagi na wyczerpującą formę.

 

Udało nam się dostać na pierwsze przedstawienie w środę, akurat gdy nad Warszawę nadciągnęła burza, która mocno utrudniła dotarcie do Teatru na Woli. Jak już dotarliśmy, kupiliśmy bilety i zamówiliśmy sobie herbatkę oraz winko …. wylały kible i trzeba było się ewakuować z kawiarni. W efekcie spektakl rozpoczęto z opóźnieniem, a całe szczęście że zalało tylko jeden kibel, bo jak się okazało cała przestrzeń teatru była aktorom niezbędna.

 

Rozpoczęło się niewinnie: każdy usiadł na skoncentrowanej do pięciu rzędów widowni, wejściówki też się upchnęły – każdy kto dotarł wszedł na salę, jak się okazało trudniej było przebrnąć przez deszczowe korki w centrum. Krótki filmik na rozłożonym zamiast sceny ekranem i wstępna gadka o tym co się robiło i co się planowało w wieku 18 lat.

I wówczas aktor, po ówczesnym przedstawieniu zasad (nie siadać na krzesłach z żółtym karteczkami, nie stać w ciągach komunikacyjnych) zaprasza na wędrówkę po różnych pomieszczeniach, w których w latach 80-tych ubiegłego wieku toczyła się sprawa Friedmanów: ojca nauczyciela i 18-letniego syna oskarżonych o czyny pedofilskie na dzieciach podczas zajęć informatyki w piwnicy domu. Publiczność bierze czynny udział w przeszukaniu mieszkania podejrzanych (licząc na obiecane 50 zł), a następnie jest świadkiem brutalnego aresztowania, przesłuchań, pobytu w więzieniu, opinii prokuratora i adwokata, skazania, historii filmu dokumentalnego nominowanego do Oscara i reakcji poszkodowanych na taką wersję wydarzeń. Publiczność wędruje od pomieszczenia do pomieszczenia, wręcz ocierając się o aktorów. Jeszcze nigdy widz nie był tak dosłownie blisko wydarzeń. To robi niesamowite wrażenie. Trzy godziny mijają jak z bicza strzelił.

 

Siłą spektaklu jest również wodzenie widza za nos – każda kolejna scena zmienia percepcję wydarzeń i pozostawia w niepewności. Chociaż dwójka widzów dostąpiła zaszczytu poznania prawdy, ale nie udało im się jej ujawnić zagadani przez aktorów i owację publiczności po przedstawieniu.

 

To był niekonwencjonalny teatr, ale właśnie na tym powinien polegać, aby angażować widza do końca. Na pewno najważniejsze wydarzenie tegorocznych WST, a może i ostatnich lat w polskim teatrze.

 

Szkoda tylko kasy wydanej na bilet, bo równie dobrze uczestniczy się w tym spektaklu na samej wejściówce – dużo tańszej.

Straszka Pospolita

Teatr Grupa Coincidentia w Białymstoku

05/17/2018

Na Woli zabrakło prądu, a w Przodowniku gdzie spektaklem Grupy Coincidentia zainaugurowano tegoroczne Małe Spotkania Teatralne, doszło do awarii prądu. Już blisko końca spektaklu zgasły światła i najwyraźniej aktorzy musieli improwizować.

 

Spektakl głównie dla młodszej widowni, kilka ciekawych pomysłów, ale większego przesłania w nim nie było. Przeciętność, acz pewnie dzieci dobrze się bawiły – było trochę dymu, ciekawe gadżety, a nade wszystko nie za długo – mimo tych perturbacji z prądem.

 

Docenić należy pomysłowość i zapał dwójki aktorów Dagmary Sowy i Pawła Chomczyka. Wydaje się, że spektakl lepiej sprawdziłby się w formie teatru ulicznego. Kilka zabiegów pozwala obserwować ciekawą reakcję dzieci, chociażby kaszlą jak pojawia się dym. Ciekawe było też początkowe zainspirowanie jakby pracą ludzkiego mózgu. Później trochę zabrakło konsekwencji i tak naprawdę to całościowo nie wiadomo o czym jest tet spektakl. Poza tym, że o jakieś małej ważce, którą można unicestwić jednym klaśnięciem dłońmi.

 

Pewnie zaproszenie do Warszawy tego spektaklu nie ma związku z faktem, że grupa współpracuje z Instytutem Teatralnym (w 2017 roku zdobyli pieniądze z Instytutu Teatralnego na program "Lato w teatrze"), którego dyrektorką jest kuratorką „dużych” WST …

Gdyby Pina nie paliła, to by żyła

Teatr Dramatyczny z Wałbrzycha

05/17/2018

Mieliśmy dylemat w czwartkowy wieczór, bo równocześnie dostaliśmy zaproszenie na przedpremierowy pokaz nowego Pożaru w Burdelu w Teatrze Syrena. A Pina była grana tylko raz. I okazała się porażką, przedstawieniem niegodnym zaszczytu uczestnictwa w takiej imprezie, ale ostatnio to co raz mniejszy zaszczyt.

 

To spektakl z początku o rzucaniu palenia, a potem o zmarłej tancerce, założycielce Tanztheater Wuppertal Pinie Bausch. Żarty i komedia mieszają się z sekwencjami choreograficzno-tanecznymi. Twórcy pozwalają sobie nawet na dywagacje związane z odejściem bliskiej osoby. Co ciekawe Pina zmarła w trakcie trasy jej zespołu, który akurat miał występować we Wrocławiu. Może to dodatkowo zainspirowała teatr wałbrzyski do opowiedzenia tej historii.

 

Nie zapada ten spektakl w pamięć, może jedynie wielkich wizerunkiem Boga palącego papierosa w formie sztucznych ogni i deszczem papierosów niczym manna z nieba. Brakuje jednak pomysłów i ogólnej koncepcji. Taki trochę żart sceniczny. Jedyny tekst warty zapamiętania: „Życie jest jak papieros … wypalony przez Pana Boga”.

 

Po spektaklu jeszcze równie nudne spotkanie z twórcami. Porażka, acz nie klęska. Gdyby nie kwalifikacja do WST spektakl byłby do zniesienia, a tak to wymagane jest jednak trochę więcej. Może nie powinno być zawsze tak dobrze jak na „Sekretnym Życiu Friedmanów”, ale jednak coś powinno wyróżniać spektakl zakwalifikowany do tak zacnego przeglądu. Ale jak kuratorką jest zakręcona lewaczka – to trudno wiele oczekiwać od doboru wykonawców.

Zakonnice odchodzą po cichu

Teatr im. Jana Kochanowskiego z Opola

05/19/2018

Po dniu przerwy od teatru, który inni nadrabiali ostatnim pokazem Friedmanów sobotnia wizyta na Woli. Na jakże odmiennym i artystycznie i światopoglądowo spektaklu. Oczywiście na minus.

 

Marta Abramowicz napisała książkę o zakonnicach, które odeszły i opowiadają „prawdę” o życiu w zakonach. Taki temat oczywiście został przyjęty z zachwytem przez lewaków, książka zyskała popularność, a opolski Teatr im. Jana Kochanowskiego (ten sam, który rok wcześniej na WST zadziwił znakomitą interpretacją Ślubu Gombrowicza) postanowił przenieść na język teatralny książkę, z którą się tego zrobić nie dało. No i się nie udało.

 

Spektakl jest nudny, monotonny, irytujący, nie przekazuje żadnego przesłania – nawet jeżeli miałby nim być przekaz antykościelny. Szwankuje choreografia, aktorki potykają się o siebie, dużo do życzenia pozostawia również dykcja. Ale dla twórczyń (bo jest tylko jeden facet, jako pomagier) ważniejszy jest zachwyt środowisk lewicowych, co było wyraźnie widać na równie nudnym spotkaniu po spektaklu.

 

Lepiej spuścić na ten eksperyment zasłonę milczenia, bo po co dyskutować z feministycznymi aktywistkami.

Temat oczywiście chwalebny i warty analizy, ale najpierw trzeba mieć umysł wolny od wojującego antyklerykalizmu i fobii feministycznych.

Chłopcy z Placu Broni

Teatr Pinokio w Łodzi

05/21/2018

Węgierska powieść młodzieżowa przeniesiona na klimat łódzkich konfliktów kiboli: czerwoni (dla niezorientowanych – Widzew Łódź), kontra biali (ŁKS). Teatr Pinokio nie odżegnuje się jednak od pierwowzoru – jedna z cheerleaderek zapowiada po węgiersku, a bohaterowie noszą oryginalne, książkowe imiona. Reszta jednak jest współczesna i polska (Żabka, Biedronka, flagi białoczerwone). Dużo jednak się od Węgrów jednak nie różnimy więc nie ma z tym problemów.

 

Ciekawe przedstawienie, dynamiczne, z wieloma pomysłami, ale czegoś jednak brakuje. Przebija się dramat małego zaangażowanego chłopca, walczącego z ciężką chorobą.

 

Irytują natomiast odnośniki do polskiej polityki (Jaki, pelerynki rodem z górskiej wyprawy Kaczyńskiego) i zachowań społecznych (kibole, rap, supermarkety, znane już wszystkim śmieszne wierszyki odnoszące się do łódzkich kibiców). Razi również gra starszych aktorów – która pozostaje w dysonansie do wieku bohaterów: gdy dojrzały człowiek mówi że ma 14 lat to budzi śmiech na widowni. Słabo też wypada wersja muzyczna: Mury Kaczmarskiego brzmią zbyt patetycznie.

 

Spektakl raczej dla starszej młodzieży. Na szczęście mało kto z nich dostrzeże antyprawicowy przekaz pomiędzy wierszami.

Co ciekawe na samym początku doszło do incydentu: ktoś krzyknął „do dupy z takim teatrem” i z hukiem wyszedł.

Burza

Wrocławski Teatr Lalek

05/22/2018

Szekspir dla dzieci od lat 6. To nie mogło się udać.

 

Wrocławski Teatr Lalek (Elżbieta Chowaniec i Marek Zákostelecký) stara się jak mo(rz)że. Morską opowieść przenosi do przestrzeni międzygalaktycznej. Wprowadza robota i wątek miłosny.

 

Ale małe dzieci patrzą na to z obojętnością, bo za wiele nie rozumieją. Wszyscy odetchną ulgą jak cała ekipa załaduje się do papierowej rakiety i odleci.

Hamlet – Komentarz

Teatr Pieśń Kozła z Wrocławia

05/22/2018

Teatr Kozła nie należy do moich ulubieńców. Rok temu miałem wysoką gorączkę, co mogło usprawiedliwiać obojętność, ale w tym było jeszcze gorzej. Dla mnie to nawet nie teatr, a raczej skrzyżowanie tańca z pantomimą. Hamlet trwa zaledwie godzinę, a potrafi przynudzać. I nic nie wnosi – poza niebezpiecznym paleniem bibuły na scenie.

 

Gdzieś na jakiejś Scenie Tańca Studio jeszcze by pasowali, ale zapraszanie ich drugi raz z rzędu na WST to paranoja. Ludziom jednak się podoba – przynajmniej tak udają. Podobało się też Gosi, ale nawet nie chciało mi się drążyć tematu.

Wodna opowieść

Teatr Lalek Pleciuga w Szczecinie

05/23/2018

Dla mniejszych dzieci opowieść o przyjaźni kijanki z karasiem (Tosia i Franek) – oba na „k”. Sympatyczne, dzieciaki miały trochę zabawy. Ciekawe pomysły scenograficzne, ładne kostiumy, wykorzystanie popularnych polskich piosenek. Do tego odpowiednia długość – poniżej godziny. Dzieci były najwyraźniej usatysfakcjonowane, a to najważniejsze.

Wesele

Teatr Stary z Krakowa

05/24/2018

Mega przedstawienie Teatru Starego w Krakowie jeszcze pod dowództwem Jana Klaty z heavymetalową muzyką zespołu Furia.

Na widowni Hanna Gronkiewicz Waltz z mężem, Janusz Gajos i gość oblepiony znaczkami KODu. Ale Klata odbiega od współczesnej polityki, może mniej przejmuje się zmianami personalnymi w jego Teatrze Starym. Daje za to pokazać się każdemu z zespołu teatru, który upuszcza. Peszkowi nawet półnago.

 

Był to jakiś pomysł na skostniałe Wesele Wyspiańskiego, szczególnie pierwszy akt ujmuje znakomitą choreografią w tańcu do deathmetalu. Metal na weselu? A czemu nie.

Potem już jest odrobine gorzej, bo to jednak ciągle Wyspiański i za wiele nie da się wyciągnąć. Obserwacje społeczne giną w toku bardzo złagodniałego w interpretacji Klaty buntu patriotycznego.

 

Na pochwałę zasługuje poświęcenie zespołu, którzy ten długi i wyczerpujący spektakl zagrali aż cztery razy. Furia pewnie przyzwyczajona do takich maratonów.

Odlot

Teatr Animacji w Poznaniu

05/24/2018

Zawsze na Małych Warszawskich Spotkaniach Teatralnych znajdzie się jakiś rarytas. Przedstawienie Teatru Animacji z Poznania i bocianach takowym jest.

 

Świetny pomysł interpretacyjny – aktorzy dyrygują pacynkowymi ptakami. Świetne dialogi, zawierające bardzo ciekawe spostrzeżenia o wychowaniu dzieci, tolerancji, młodzieńczej bezmyślności. Może trochę zbyt nachalne tekst o imigrantach oraz nie tolerancji. Ale nawet one nie przeszkadzały w kibicowaniu dwójce bocianów, które poznały się w Afryce, ale ciągnie ich do Europy. Dzieci miały tylko bekę podczas końcowego wyznania miłości.

1946

Teatr im. Stefana Żeromskiego w Kielcach

05/25/2018

Houston, mamy problem. Jedno przedstawienie, zero akredytacji, zero nawet biletów. Trzeba wystać swoje w kolejce po wejściówki.

 

„1946” ma same pozytywne recenzje, o czym z dumą wypowiadała się w po-spektaklowej dyskusji autorka książek, którymi najwyraźniej twórcy się inspirowali. Są to praktycznie jedyne publikacje, który pomijają udział, potwierdzony pod wszelką wątpliwość, w kieleckich wydarzeniach służb mundurowych (milicji i wojska). Pani nawet wyjechała z tekstem, że nie ma żadnego dowodu na prowokację, czym chciała zmartwić dziennikarza z radiowej Trójki, który szybko zauważył podstawowy mankament spektaklu. To pokazuje na jakim poziomie absurdu znajduje się to towarzystwo, co po ostatniej żydowskiej awanturze z nową ustawą w sumie nie powinno dziwić. Szkoda więc nawet w kontekście dyskusji o tym przedstawieniu odnosić się do kwestii prawdy historycznej, która od lat stanowi temat wielu dyskusji. Ten spektakl ma za zadanie ukazać te wydarzenia według narracji, która fakty pomija, i dlatego tak się podoba w niektórych kręgach. Kwestie polityczne jednak odłóżmy na bok, teatr w końcu ma swoje prawa, zastanówmy się nad poziomem artystycznym. Będzie to bowiem pierwsza okazja do przeczytania negatywnej oceny tego przedstawienia, ponieważ pod względem artystycznym jest on równie fatalny, jak merytoryczno-historycznym.

 

Artyści nie mają praktycznie żadnego pomysłu na przedstawienie tych tragicznych wydarzeń. Każda kolejna scena jest od siebie oderwana, zmienia styl przedstawienia, dotyka tematów abstrakcyjnych. Rozpoczyna się od współczesnej wycieczki, która zwiedza feralny budynek. Niewiele się z tego zwiedzania dowiaduje, może tylko tego kto gdzie mieszkał. Następnie dowiadujemy się o szczępach informacji o pogromie, ale podanych w taki sposób, że nieświadomy widz nawet nie zorientuje się o przebiegu tragedii. Jest też czas na jakieś osobiste wynurzenia aktorki, która jest dumna że gra w teatrze kieleckim – zupełnie oderwane od samej tematyki. Skalę mordu mają zobrazować wyniki sekcji zwłok, szkoda że zabrakło informacji o tym, że przyczyną bodajże 11 zgonów były rany postrzałowe. Publiczność ma ożywić scena z podawaniem żeberek od kaloryfera, która jako jedyna wzbudziła dyskusję po spektaklu - niektórzy czuli się wrobieni we współudział. Przynajmniej obudziła wolno toczący się spektakl. Następnie jeszcze oskarżenie o eskalację konfliktu polski Kościół Katolicki (tutaj twórcy też się nie pochylili nad faktami), nawet kazanie Piotra Skargi, a na koniec wspólna lektura wiersza napisanego przez teścia Prezydenta Andrzeja Dudy. Taki jest dobór scen do tego zwyczajnie nudnego i bezwartościowego spektaklu. Dwie godziny w kolejce po wejściówki – jak psu na buty.

 

Wychodząc nawet zastanawiałem się, co jest przyczyną tak słabego spektaklu, ale wypowiedź reżysera, który opowiadał kompletne banialuki, szybko mnie oświeciła. To przede wszystkim produkt fatalnie wyreżyserowany, bez koncepcji, bez ładu i składu. Trudno się czepiać do innych elementów: kostiumów, scenografii, a nawet gry aktorskiej, jak całość jest źle skomponowana. Jeżeli jednak twórcą jest chłopaczek zupełnie oderwany od rzeczywistości to nie ma się czemu dziwić.

 

Nie będzie więc tak, że „1946”, zrealizowany przez teatr kielecki (to symboliczne, bo wcześniejszy pogrom Żydów miał miejsce właśnie w miejscu w którym mieści się kielecki teatr) będzie jakimś wartościowym głosem w dyskusji o pogromie kieleckim. Zbierze pozytywne opinie li tylko ze względu na światopogląd większości krytyków teatralnych, i to jedynie z powodu odcięcia się od teorii prowokacji ubeckiej. Nie daje jednak nic w zamian: ani merytorycznego, ani artystycznego. Po prostu nic nie warty bełkot. Tak jak wypowiedź reżysera po spektaklu.

K.

Teatr Polski w Poznaniu

05/26/2018

Tytuł spektaklu opartego na tekście Demirskiego i w reżyserii Strzępki nie jest specjalnie zagadkowy jeżeli wiemy, że jest on o czołowej postaci życia politycznego w Polsce. Ale jak się okazuje nie do końca.

 

Scenografia jest widoczna przed rozpoczęciem spektaklu, wiemy więc że akcja rozgrywa się w dniu wyborów parlamentarnych w 2019 roku, czyli tych w których Opozycja Totalna ma odebrać władzę partii Jarosława Kaczyńskiego (hehe).

 

Kurtyna jednak opada, a reflektory układają się w charakterystyczne ślepia. Kocie. Na scenę wychodzi facet parodiujący szefa PiS i opowiada banialuki o jakimś śnie. Kurtyna się unosi i rozpoczynamy wieczór wyborczy 2019. Parodysta Kaczyńskiego okazuje się przywódcą nowej partii klaunów, która liczy nawet na kilkanaście procent głosów, a swoją kampanię opiera na obietnicy wylania wiadra pomyj na głowę redaktora w telewizji. Kaczyński mieszka w domu u matki (bardzo nieładne włączenie do spektaklu Świętej Pamięci Pani Jadwigi), oderwany od rzeczywistości, nerwowo przyjmuje pierwsze nieoficjalne doniesienia o wynikach. Wygląda bowiem, że zwycięzcą została partia Donalda Tuska, który w dobrze skrojonym garniturze pojawia się na scenie teatru, a tym samym powraca na polską scenę polityczną. Zjawia się również duch Unii Wolności w postaci dystyngowanej, długonogiej kobiety. Spektakl bardzo chętnie sięga do podsumowania okresu transformacji, widoczne jest to w skrótowej scenie, w której pojawiają się Wałęsa, Mazowiecki, Kwaśniewski, a nawet Lepper. Ale finalnie zostaje ich dwóch: Kaczyński z Tuskiem po raz kolejny toczą walkę o zwycięstwo. Z ogłoszeniem wyników wyborów jest problem, jak zwykle serwery, a na ulicach rozpoczyna się krwawa rewolucja.

 

Widzowie którzy przyszli z nadzieją na spektakl ośmieszający rządzących przecierali oczy ze zdumienia i wychodzili pod koniec przedstawienia. Bo jest to bardziej krytyka całego okresu polskiej transformacji i wiwisekcja obecnego podziału Polaków wzdłuż granicy światopoglądowo-politycznej, który może według prognozy twórców doprowadzić do rozlewu krwi. Indywidualnie to nawet bardziej dostaje się Tuskowi, przedstawionemu jako wyjątkowy leń i kombinator (bardzo trafnie zresztą).

 

Strzępka i Demirski tworzą spektakl we własnym stylu: krzykliwy, wulgarny, krwawy. Ale ma to swoje uzasadnienie, ze względu na wizję którą roztaczają. Jak widać jest ona zbyt trudna do przyswojenia przez środowiska krytykujące obecną władzę, i tylko w niej widzącą zagrożenia dla Polski. Stąd bardzo chłodne przyjęcie (wychodzenie ze spektaklu, brak owacji) tego niezwykle ważnego w przekazie przesłania. Jedyne z czym chyba twórcy przesadzili to nawiązania do osób już nie żyjących jak wspomniana Jadwiga Kaczyńska, czy Mazowiecki i Lepper.

 

W każdym razie dość niespodziewanie - dla mnie, bo oczekiwałem raczej czegoś w stylu „Ucha Prezesa”, był to jeden z najważniejszych i najbardziej poruszających spektakli tegorocznej, bardzo słabej niestety artystycznie, edycji.

Akademia Pana Kleksa

Teatr Opolski Teatr Lalki i Aktora im. Alojzego Smolki w Opolu

05/27/2018

Zakończenie Małych Warszawskich Spotkań Teatralnych, które w tym roku również były rozczarowaniem – przynajmniej w porównaniu do ubiegłorocznej edycji, w Teatrze Studio – głównej tegorocznej lokalizacją (4 na 6 spektakli).

 

Bardzo wierna adaptacja filmu z Piotrem Fronczewskim, który był hitem w latach 80-tych. Jest więc ekscentryczny Pan Kleks i jego podopieczni, których imiona zaczynają się na A. Pojawia się czarny kruk, w którego został przemieniony książę Mateusz, a także mechaniczne dziecko, podstępem wniesione przez nienawidzącego Kleksa – Golarza Filipa, niszczące cały dorobek Akademii.

 

Zaprezentowano to w tradycyjny sposób, uczniowie są jako lalki, jest trochę ciekawych pomysłów, a całość opiera się na znanych przebojach typu: „kaczka dziwaczka”, witajcie w naszej bajce”, „jak rozmawiać trzeba z psem”, „na wyspach Begramuta”.

 

Jako fan Akademii Pana Kleksa (nie spałem po nocach jako dziecko przed wizytą w kinie) z sentymentem obejrzałem ten spektakl. Licznie zgromadzonej dzieciarni też się podobało. Jak widać stare przebije nie rdzewieją.

 

Nie zmienia to faktu, że rok wcześniej Teatr Opolski Teatr Lalki i Aktora im. Alojzego Smolki w Opolu przyjechał z dużo ciekawszym i edukacyjnym spektaklem „Kolorowi ludzi”.

Lokis

Litewski Narodowy Teatr Dramatyczny

05/27/2018

WST w Narodowym, na głównej scenie Bogusławskiego. Tego dawno nie było. W dodatku spektakl zagraniczny – Litewski Narodowy Teatr Dramatyczny, a więc również ewenement.

Niestety chybiony pomysł, bo to jedno ze słabszych przedstawień tegorocznej edycji. A na pewno najbardziej męczące, bo poprzednie słabe (Pina, Zakonnice, Hamlet i 1946) przynajmniej miały rozsądny czas trwania.

 

Rozpoczyna się od tego, gdy twórcy wychodzą przed widownię i opowiadają dyrdymały. Co prawda przy okazji streszczają cały spektakl, który odnosi się do trzech historii: fikcyjnej tytułowego Lokisa, a także prawdziwych: litewskiego fotografa oraz wokalisty, który zabił swoją żonę. Generalnie całej fabuły dowiadujemy się w kilka minut. Całą resztę twórcy poświęcają na bełkot, nie omieszkają również odnieść się do reżimu, który panuje w Polsce od dwóch lat (a który dokłada kasę do Warszawskich Spotkań Teatralnych). Po tym bełkocie akcja przenosi się na scenę, ale z pojedynczych scenek i nudnych gadek trudno cokolwiek wynieść. W dodatku istnieje bariera językowa, a polskie i angielskie tłumaczenia się zbyt szybko wyświetlane.

 

Trochę lepiej jest po przerwie, gdy już nie ma gadki, a spektakl ogranicza się do interesujących pomysłów scenograficzno-muzycznych. Ale nawet to nuży blisko trzeciej godziny trwania.

Oczywiście widowni WST się, sądząc po obfitych brawach, podobało. Ale jak to nawet stwierdziła Gosia – ten spektakl kończył się ze cztery razy.

W każdym razie głośnej muzyki, dymu i ostrych świateł – nie brakuje. Na Litwie to podobno teatralny hit.

Murzyni we Florencji

Teatr Nowy Proxima w Krakowie

05/28/2018

Nareszcie koniec tej beznadziei, chciałoby się zakrzyknąć, ale jak na złość na koniec spektakl co najmniej przyzwoity.

 

„Murzyni we Florencji” to tekst chorwackiej pisarki Vedrany Rudan, która w bardzo ostrych słowach wyraża się o rzeczywistości powojennej na Bałkanach. Mamy tutaj wielopokoleniowa rodzinę chorwacką: córka i syn, matka, ojciec, babka. A do gromadki dojdą jeszcze bliźniaki, którzy chwilowo występują w roli płodów – z dużym ryzykiem aborcji. Ich dialogi są ciekawe i rozluźniają atmosferę. Reszta rodziny przeżywa swoje traumy wygłaszając monologi. Osobiście najbardziej do gustu przypadł mi monolog ojca, z jego wojennymi, mało chwalebnymi, czynami.

 

Nie wszystkim się spodobało sądząc po dyskusji, były zarzuty ze spektakl jest zbyt bezpośredni, ale taki jest właśnie tekst Rudan. To spektakl który pasuje równie dla krytyków rodzących się trendów patriotycznych (faszyzmu), jak i przeciwników aborcji.

 

Lewackie tematy zdominowały wypowiedź reżyserki, która jako uczestniczka Czarnych Marszy, zwracała głównie uwagę na sytuację kobiet. Ale mimo tych fobii stworzyła spektakl bardzo ciekawy, którego należy jej pogratulować, mimo skrzywienia polityczno-światopoglądowo.

 

A tekst Rudan faktycznie zawiera wiele spostrzeżeń uniwersalnych, nie odnoszących się jedynie do wojny bałkańskiej. Dlatego postać ojca jest tak wstrząsająca, bo można sobie wyobrazić jak zachowałoby się wielu z nas podczas tak dramatycznego rozwoju sytuacji jak na Bałkanach, czy też ostatnio na Ukrainie. Oczywiście każdy się zastrzega, że nie jest zdolny do tak okropnych czynów, ale wojna i walka wyciąga z ludzi najgorsze cechy. I to bardzo szybko wyciągają, nawet z tych którzy uznają się za inteligentów i wykształconych.

 

Traktowanie doświadczeń konfliktu na Bałkanach jako krytyki odradzających się trendów prawicowych jest oczywiście sporym nadużyciem, ale trzeba mieć na uwadze wszystkie zagrożenia jakie płyną z obecnej sytuacji geopolitycznej, rosnącego konfliktu cywilizacji. Czy jesteśmy tak bezpieczni przed ewentualnych konfliktem, na którym każdy z nas może okazać się zwierzęciem, a nie człowiekiem?

 

I takie o to dylematy można było wynieść z ostatniego spektaklu WST, na których na dziewięć spektakli wartych obejrzenia było cztery, w tym zaledwie jeden wybitny.

37. Warszawskie Spotkania Teatralne

Dodatkowo małe WST

03/30/2017

Innowacją w naszej aktywności na tegorocznych spotkaniach były Małe Warszawskie Spotkania Teatralne, czyli spektakle dla najmłodszych widzów. I był to strzał w dziesiątkę, bowiem poziom tych spektakli był bardzo wysoki. Dodatkowo, w przeciwieństwie do „dorosłego” teatru, wszystko można był zrozumieć.

Duże spotkania cechowały się bardzo zróżnicowanym poziomie, chociaż wspólnym mianownikiem była niechęć środowiska do nowej władzy. Jakby minister Gliński wiedział, co sponsoruje to podejrzewam, że chwyciłby się za głowę. Ludzie teatru prowokuje, a potem dziwią się że zamykają im teatru, ograniczają dotacje, zmieniają dyrektorów. Niechęć do PISu w tym środowisku przyjęła już objawy kliniczne. Jakby ktoś obserwował same sztuki to mógłby skonstatować, że żyjemy w Państwie ograniczającym wszelką wolność. Problem w tym, że w takim Państwie Strzępki i Demirskie siedziałyby w więzieniu, a nie płakały przy wodzie z cytryną w Teatrze Dramatycznym.

Ale odłóżmy na bok politykę, bo wśród tegorocznej dziesiątki były również spektakle wybitne artystycznie. Były też słabsze, które nie wiadomo dlaczego zostały zakwalifikowane, ale ogólnie poziom należy ocenić jako wysoki.

Piekło - Niebo

Wrocławski Teatr Lalek

03/29/2017

Bohaterem jest mały chłopiec wychowywany samotnie przez matkę didżejkę. Maluch towarzyszył mamie w jeżdżeniu po całej Polsce – a było tego dużo bo mama jest najlepsza w swoim fachu – ale po osiągnięciu wieku szkolnego musi siedzieć w domu z nielubianą ciotką. Mama obiecuje, ze jak zarobi szybko kasę to odpuści trasę, a teraz chłopiec musi jakoś sobie poradzić. Niestety – po jednym z występów dochodzi do tragicznego wypadku i na ponowne spotkanie z synem Mama będzie musiała poczekać ponad 80 lat. Nie może się z tym pogodzić i porusza tytułowe niebo i piekło.

Spektakl jest fantastyczny pod każdym względem: przesłania, realizacji, formy przekazu. Byłem nim wprost oczarowany.

 

Chociaż tematy „po śmierci” zawsze wywołują pewien dysonans. Nie zmienia to faktu, że „Niebo – Piekło” to wydarzenia tegorocznych MWST.

Wyspa

Teatr Pieśni Kozła z Wrocławia

03/30/2017

Godzinny spektakl.

W zasadzie muzyczno-taneczny, teatru w tym niewiele.

Bardzo luźno nawiązuje do „Burzy” Szekspira i historii Prospero. Ale to krótki wstęp mówiony, a później wszystko rozgrywa się tańcem i muzyką. Symboliczne rozwiązania typu: „zawieszane krzesła i położone lustra” zapewne coś mają symbolizować. Ale naprawdę trudno się doszukać czegoś konkretnego.

Pomyłką jest zapraszanie czegoś takiego na, w końcu prestiżowy, przegląd. Teatr Pieśni Kozła bardziej pasowałby na Scenę Tańca Studio. Owszem, muzycznie i tanecznie jest dobrze, ale to jest festiwal teatralny.

Widowni się generalnie podobało. Dla mnie było tak słabe, że temperatura jaką miałem w ten dzień spadła z 39 do 38 stopni. Może ta słaba forma wpłynęła na trochę zbyt krytyczny odbiór spektaklu. Ale i tak uważam ten spektakl i jego obecność na WST za nieporozumienie.

Ślub

Teatr Dramatyczny z Opola + Teatr Współczesny ze Szczecina

04/01/2017

Gombrowicz. No cóż pewnie nie do przeżycia – pomyślałem siadając, błędnie zresztą oczekując aż trzygodzinnego spektaklu bez przerwy. Było nie trzy, a dwie godziny, nie nudno, a wręcz ekscytująco. Jeden z najlepszych spektakli teatralnych ostatnich lat, a już na pewno najlepszy na Spotkaniach.

 

Teatr jakiego już mało współcześnie: skromna scenografia, brak nowoczesnych efektów – po prostu dialogi i monologi. Chyba z całego Gombrowicza męczonego Ferydurką i Księżniczką Burgunda ten Ślub ma najciekawsze przesłanie. Mi na ten przykład główny bohater przypominał nawet Jarosława Kaczyńskiego.

 

Spektakl jest koprodukcją dwóch teatrów. W dodatku mocno odległych przynajmniej geograficznie: Szczecin – Opole. Ale tego nie widać – znakomita reżyseria powoduje że całość chłonie się bez minuty nudy.

Kolorowi Ludzie

Opolski Teatr Lalki i Aktora

04/02/2017

Po tym pokazie już wiedziałem, że Małe Warszawskie Spotkania Teatralne to był strzał w przysłowiową dziesiątkę.

Para aktorów (Barbara Lach Andrzej Mikosz)  i tajemnicza szafa z szufladami w tle. Dzieciaki siedzą wokół i z zapartym tchem słuchają historii o stworzeniu świata. A w szczególności o powstaniu gatunku ludzkiego, ras, wojen, konfliktów, a także wspólnego działania. To niesamowite ile rzeczy udało się wyciągnąć z tej niepozornej szafy.

Jak dziecko do znudzenia pyta „a dlaczego?” – taki spektakl może być świetną odpowiedzią.

Ślub

Theatre of Nations z Moskwy

04/02/2017

No i znowu Gombrowicz. W dodatku z Moskwy. W dodatku Jarzyny. To mocno ryzykowny projekt znając tendencje polskiego reżysera, bo pod nosem Putina nie ma lekko i np. nagość, czy homoseksualizm w teatrze jest prawnie zabroniony. Jarzyna z tego co mówił wielkiej sensacji jednak nie wzbudził, a spektakl jest po prostu rzadko grany.

Na WST też chyba na kolana nie rzucił, chociaż oba spektakle były wyprzedane. Kilka ciekawych pomysłów w tym spektaklu było i szczególnie druga część oglądała się dobrze. Oczywiście mocno uwspółcześnione i odległe od pierwotnego tekstu. Nagości za dużo nie było – skandalu z tego nie będzie, trzeba iść na Klątwę .

Szklana Góra

Teatr Lalek Banialuka

04/03/2017

Najbardziej emocjonująca była podróż na to przedstawienie, bo dopiero na pół godziny przed rozpoczęciem sprawdziłem sobie na bilecie, że to nie w PKiN, a na Woli. Jakoś zdążyłem, ale już sympatii do spektaklu Teatru Lalek Banialuka im. Jerzego Zitzmana z Bielska-Białej wykrzesać nie dałem rady.

Najbardziej interesujący był dość odważny strój jednej z aktorem, ale to chyba nie dla dzieci atrakcja. Sama historia przeciętna. Wykonanie w stylu przedstawień dla dzieci, które znam ze swojego dzieciństwa. Może za wysoko postawiłem poprzeczkę, po dwóch poprzednich olśniewających realizacjach (Niebo-Piekło, Kolorowi Ludzie).

Trzej muszkieterowie

Opolski Teatr Lalki i Aktora

04/04/2017

Takiej wersji powieści Dumasa ze świecą szukać. Opolski Teatr Lalki i Aktora im. Alojzego Smolki – ten sam który już urzekł na MWST duetem aktorskim o powstaniu świata i ludzi, tym razem poszedł mocno w komedię. I to taką, z której głośniej chichrali się dorośli.

D’Artagnan jest leniwym utrzymankiem rodziców – ma już swoje lata na ojcowskim wikcie śpi do południa i nie idzie go wysłać do Paryża. W końcu ojciec musi się napocić.

Muszkieterowie to stetryczali staruszkowie przesiadujący całymi dniami na kanapie. Kardynał Richelieu też ma trochę odmienne nastawienie niż u Dumasa.

Znakomite, dowcipne dialogi, dobrze zagrane, ciekawa scenografia i dopracowane kostiumy. Świetne przedstawienie. A śmiechu - co niemiara.

Podopieczni

Narodowy Stary Teatr z Krakowa

04/04/2017

Miał być hit o uchodźcach, a był raczej kit w Teatrze Polskim, z ciekawą scenografią, ale mocno irytująca i przynudzająca fabułą.

 

Dodatkowo zupełnie niepotrzebny udział chorego aktora (Krzysztof Globisz po wylewie). Dużo ciekawsze od samego spektaklu było spotkanie z twórcami, którzy w sumie uzasadnili tak trudną w odbiorze formę przedstawienia. Ale co się człowiek nanudzi na tym – to jego.

 

Tym razem kultura z Krakowa nie zawojowała stolicy.

Cirkus Charms

Teatro Tatro z Nitry

06/07/2017

Na placu Defilad ustawiono namiot cyrkowy (akurat pogoda była deszczowa i wietrzna więc okazał się solidny). Dwa przedstawienia na pograniczu cyrku i teatru dziecięcego trupy ze Słowacji, której różnice językowe nie przeszkadzały w nawiązaniu więzi z dziećmi.

Dyrektor cyrku ma problem z osobnikiem, który chce wystąpić w przedstawieniu, ale niewiele umie. Na scenie za to pojawiają się treserka, iluzjonista, baletnica, zajączki, olbrzymia ryba i jeszcze wiele ciekawych motywów. A najciekawsze jest mocno niestandardowe zakończenie.

Pomysłowy, humorystyczny i dobrze zagrany spektakl, który uwiódł młoda publiczność, a starszej dał do myślenia – dla mnie na przykład było to humorystyczna parodia kolegów z korporacji.

Harper

Teatr im. Stefana Żeromskiego w Kielcach

04/06/2017

Kielecka wersja przedstawienia, które zamierzam również obejrzeć w interpretacji Teatru Dramatycznego.

 

Ciekawa scenografia, ale to tyle zalet. Zbyt głośne, zbyt chaotyczne, bez myśli przewodniej.

 

Jedno z rozczarowań tegorocznej edycji.

Punkt Zero. Łaskawe

Teatr Provisorium z Lublina

04/07/2017

Jedno z najważniejszych przedstawień tegorocznego Przeglądu.

 

Nawiązuje do faszyzmu, II wojny światowej i postaw ludzi, którzy okazali się katami. Ciekawe pomysły inscenizacyjne.

 

Dość trudny, ale jednak poruszający teatr.

Straszna Piątka

Białostocki Teatr Lalek

04/08/2017

Pierwsza część to teatr lalkowy – trochę przeciętny. Druga to zaproszenie dzieciaków na wspólne robienie naleśników.

 

Dla dzieciaków fajne, dla dorosłych przeciętne.

Żony stanu, dziwki rewolucji, a może i uczone białogłowy

Teatr Polski im. Hieronima Konieczki

04/08/2017

Rzecz o feminizmie, akurat spektakl powstał w okresie protestów kobiet (Czarny marsz). Brawa się należą głównie za pomysły sceniczne: teatr wyszedł nie tylko do publiczności, ale nawet na zewnątrz: na Plac Defilad.

Żabka

Teatr Animacji w Poznaniu

04/09/2017

Spektakl dla najmłodszych widzów: bardzo ciekawe rekwizyty oraz dobry kontakt z maluchami.

Wszystko o mojej matce

Teatr Łaźnia z Nowej Huty

04/09/2017

Jak dla mnie największe rozczarowanie. Tym większe, że spektakl teatru z Nowej Huty. Jakiś bełkot o utracie matek w młodym wieku przez twórców przedstawienia.

 

Często jest tak, że nawet jak spektakl jest słaby to spotkanie „po” poprawia końcowe wrażenie. Tym razem jeszcze pogorszyło, bo aktorzy zdawali się odpowiadać na pytania jak za karę, ktoś w ogóle wyszedł po 5 minutach – a całość trwała 20.

 

PORAŻKA na całej linii.

Opowieści z niepamięci

Teatr Animacji z Poznania

04/10/2017

Niezwykle efektowny pod względem inscenizacji i kostiumów. Historia trochę zbyt mroczna jak dla dzieci. Ale udało się je wciągnąć do zabawy – na przykład Stasia.

 

Godne zakończenie znakomitych Małych Warszawski Spotkań Teatralnych.

Triumf Woli

Narodowy Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej

04/10/2017

Tym razem Kraków dał radę.

 

Obraz rozbitków na wyspie po katastrofie lotniczej – prawie jak Zagubieni. Wiele interesujących, aczkolwiek momentami chaotycznych pomysłów.

 

Nawet jeżeli całość ma słabsze momenty to finał jest wręcz elektryzujący i porywa cała widownie.

Najgorszy człowiek na świecie

Teatr im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu

04/11/2017

Kalisz po raz pierwszy na WST. Szkoda, że z tak słabym i nijakim spektaklem.

 

W sumie trafne podsumowanie nienajlepszych tegorocznych Spotkań.

36. WARSZAWSKIE SPOTKANIA TEATRALNE

9 SPEKTAKLI

04/13/2016

Tak cicho było o tegorocznej edycji Warszawskich Spotkań Teatralnych, że wręcz można było się obawiać czy się w ogóle odbędą. W końcu propagowane na tym przeglądzie spektakle nie zawsze wpisują się w filozofię nowego układu w Ministerstwie Kultury.

 

Ale obawy były płonne. Edycja lekko opóźniona – druga połowa kwietnia – ale bez jakiś oznak cenzury „politycznej”: pojawił się i Lupa i kolejna odsłona „pełnych” Dziadów i na deser spektakl o którym media mówiły kilka dni. A wszystko - jak informowani są widzowie przed spektaklami - ze wsparciem Ministerstwa. Jak będzie za rok, to się okaże.

 

Oczywiście zaczęło się od tradycyjnego bałaganu z biletami. Strona nie działa, karnety nie do kupienia, bo ktoś wymyślił jeden ze spektakli w malutkiej sali. Ceny pomijam milczeniem – jak widać rozrywka dla wybrańców.

 

W repertuarze 9 spektakli podstawowych, do tego Małe Spotkania i imprezy towarzyszące. Ogólnie dużo pomysłów i w tym zakresie gratulacje dla organizatorów. Udało się z pozateatralnych przyczyn zaliczyć jedynie podstawową ścieżkę, ale 9 spektakli w dwa tygodnie to i tak dobry wyczyn. Szczególnie że jak wiadomo jednym z kryterium kwalifikowania przedstawień na ten przegląd jest przerośnięty czas trwania (nie zawsze w sposób uzasadniony).

PLAC BOHATERÓW

Lupa, Lupa no i ....

04/14/2016

Zaczynamy od nowego miejsca. Hala EXPO na Prądzyńskiego. Nawet spoko klimat. Dobra organizacja (do czasu), sprawne wejście, duża szatnia, zaopatrzony barek w antraktach, możliwość wyjścia na świeże powietrze.

 

Sam spektakl – Lupa i wszystko jasne. Pierwszy akt ponad godzinę. Jakieś rozważania dwóch służących o profesorach, którym usługiwali. Jeden popełnił samobójstwo, a drugi żyje. Akcja samej sztuki miała dziać się w 1938 roku w Austrii po aneksji przez Niemcy. Ale widać wyraźnie, że wybrano spojrzenie retrospekcyjne. Scenografia uboga: szafa, krzesła, okno (przez które czasami słychać polityczny wiec). Na ścianie czasami wyświetlane są hologramy. O profesorach ze słów padających ze sceny dowiadujemy się wszystkiego (numer buta, gdzie kupował garnitury). Tyle że niewiele ciekawego.

 

Przerwa. Wizyta w barku, spacer po świeżym powietrzu … ale trwa to już blisko godzinę. W końcu wracamy na drugi akt i zmiana scenografii. Tym razem jesteśmy na ławce w parku, słychać ptaszki, wiaterek, a na scenie ten żyjący profesor i dwie panie. Dialogi nabierają tempa i rumieńców, aż tu nagle katastrofa. Znikają polskie napisy. Na początku nikt reaguje, w końcu sam Lupa krzyczy „stop!” i wyprasza widownię. Kolejna przerwa na 20 minut i wracamy na widownię, żeby dokończyć akt (już z napisami). Rządzi polityka, więc cześć publiczności wyrywa się z brawami. W pewnych momentach. Bo jak już pada ze sceny krytyka socjalizmu siedzą cicho. Z pewnością jednak akt najciekawszy, pomimo tej awarii.

 

Kolejna przerwa i kalkulacje kiedy to się skończy.

Wracamy, i na scenie przygotowania do posiłku w salonie przy tytułowym placu. Dla mnie najciekawsza dialogowo cześć (druga była jednak zbyt jednostajnie polityczna): dużo ciekawych rozważań: o teatrze, krytyka dziennikarzy, i innych fachów. Oczywiście najdobitniej wybrzmiewa krytyka polityków, ale już nie tak jednostajnie. W klimacie wracamy do 1938 roku – słychać płomienne przemówienia zza wielkich okien. Wlecze się to do końca trochę ślamazarnie i w naszym pojeździe - zniecierpliwionego Ojca Założyciela - lądujemy dopiero o północy.

 

Lupa, Lupa – z odpoczynku dupa.

PORTRETY WIŚNIOWEGO SADU

Czechow muzyczny

04/15/2016

Drugi spektakl to oddech dla zmęczonych pośladków. Tym razem wizyta w Teatrze na Woli. Sztuka poniżej 2 godzin i raczej lekka, mimo nawiązania do Czechowa. Tym razem Wiśniowy Sad potraktowano muzycznie i jest to spektakl na przyzwoitym poziomie, aczkolwiek na pewno nie aspirujący do wystawiania go na WST. Ma kilka lepszych momentów, ale trudno zapamiętać do przedstawienie dłużej niż dobę. A w gronie Lupy, Dziadów, Naszej Klasy i skandali z Wrocławia, całkiem niknie.

DZIADÓW CZĘŚĆ III

Dowód na wielkość Mickiewicza

04/17/2016

Nie ukrywam, że na Dziadów część III szedłem z duszą na ramieniu i z poczuciem zrezygnowania. A tym czasem okazało się że to najlepsza interpretacja Mickiewicza jaką widziałem. Owszem trwa to prawie 5 godzin i jest pełnym odzwierciedleniem tej części dramatu, ale dopiero w takiej formie widać jakie dzieło – wiekopomne – stworzył Mickiewicz.

 

Zaczyna się od trzech scen więziennych, w tym imponującej Wielkiej Improwizacji, z wizytą samego Boga. Pierwszy akt trwa co prawda ponad 2 godziny, ale trzyma w napięciu w każdej minucie.

 

Drugi akt ma bardziej charakter komediowy i uwypukla nowe postacie w kolejnych scenach. Przenosimy się do Warszawy, na salony, i widzimy rozpacz matki pragnącej uratować aresztowanego i prześladowanego syna.

 

Trzecia część to - o dziwo - klimat muzyczno-taneczny, z uwagi na długa scenę balu. Dopiero na koniec wracamy do głównego motywu całego dramatu i przenosimy się na cmentarz.

Wisienką na torcie tego spektaklu są aktorzy: brawurowo zagrany Konrad, świetny imperator, znakomita matka Rollinsona.

 

Całość Dziadów według Zadary trwa 11 godzin, ale jak pozostałe części dorównują trójce to byłbym w stanie podjąć się wyzwania obejrzenia tego w całości.

PŁATONOW

Pół żartem pół serio

04/18/2016

Płatonow przyjechał z Krakowa i powinien mieć na wodaiogien.com z tego powodu „fory”. Nic z tych rzeczy. To był najnudniejszy spektakl tegorocznego przeglądu i ciężko było wysiedzieć na salce Teatru Na Woli.

 

Pomysł pierwotny był bardzo dobry – aktorzy grali postacie kobiece, aktorki męskie. Ale niestety większość aktorów nie zajarzyła jak to wykorzystać i deklamowali swoje kwestie jak na szkolnej akademii. Owszem byli też tacy, którzy udowodnili że można i w ich scenach widownia się trochę ożywiała.

 

Sama fabuła na poziomie najgorszych telenowel. Do tego przez bite trzy godziny ta sama scenografia i jednostajne tempo spektaklu. Jak w polskim kinie: nudy Panie, nudy.

RYTUAŁ

Nieuzasadniona kameralność

04/19/2016

Kolejna propozycja z Krakowa to „Rytuał”. Ten spektakl budził emocje przy zakupie karnetów, bo ktoś - pewnie bardzo mądry - wymyślił że trzeba go wystawić – ze względu na kameralność – w małej salce Mikołajewskiej na V piętrze Teatru Dramatycznego. Nie co że nie dostaliśmy karnetu to jeszcze musieliśmy się wspinać po schodach. Tymczasem spokojnie ten spektakl mógł zostać wystawiony na normalne scenie np. Na Woli, a nawet na głównej Dramatycznego by dał radę.

 

„Rytuał” jest faktycznie kameralny, tylko czterech bohaterów: trójka artystów i przesłuchujący ich – nie do końca wiadomo w jakiej sprawie – inspektor. Głównie dominują sceny przesłuchań, ale są też w pokoju hotelowym i innych miejscach. W sumie chyba 10 scen, z tego najważniejsza ostatnia jest sporym rozczarowaniem. Tak naprawdę nie wiadomo na czym tytułowy Rytuał polega.

 

Jakbym na taki spektakl trafił powiedzmy w Teatrze Ateneum – to bym obejrzał, chwilę się zastanowił, a potem zapomniał. Ale bez jakiegoś większego żalu. Ale sprowadzić takie coś na WST to niewypał. Oczywiście motywacją była sfera obyczajowa – widać że jak aktorka gania po scenie w samych majtkach to jest to już dla niektórych wystarczająca rekomendacja, żeby uznać to za sztukę przez duże S.

CAR SAMOZWANIEC

Car pierdoła

04/20/2016

Wyjazd na spektakl do ATM Studio wydaje się jakąś wyjątkową wyprawą, a tymczasem to niewiele dłużej niż chociażby do Teatru na Woli. Tym razem także jeden spektakl został tam wystawiony, i wydawało się że będzie jednym z hitów tegorocznych WST. Car Samozwaniec idealnie pasował do wielkiej hali w ATM i surowego wystroju. W końcu na scenie będzie dominowało barbarzyństwo, mord i średniowieczne zwyczaje.

 

Zaczyna się naprawdę imponująco: ostra muzyka, pochodnie, palona podłoga, krew na blaszanych ścianach. Tylko, że po tym otwarciu napięcie spada, momentami do zera. Pojawia się tytułowy bohater, który wygląda tak, że nawet na szkolnym podwórku nie zyskałby estymy. Trochę na usprawiedliwienie twórców trzeba nadmienić, że Car Dymitr mniej więcej tak wyglądał, ale przypuszczam że miał jednak trochę więcej charyzmy. Toniemy w niepotrzebnych scenach, a to hołdów dla cara, a to dyskusyjek z dziewczynami. To co miało być celem spadku: geneza sukcesu i szybkiego upadku zupełnie się gubi. Dopiero pod koniec jest lepiej, i jako taki poziom trzyma scena w której pijany Car sprawia wrażenie szalonego. Zaraz potem emocje powracają w finałowych scenach pogromu. Szczególnie duży wysiłek w ratowaniu spektaklu jest dziełem Pawła Wolaka w twardej roli kolejnego cara Szujskiego.

 

Ale jako całość, spektakl rozczarowuje. Podobnie jak tradycyjna dyskusja z twórcami i aktorami, która skręca w dywagacje polityczne (Dymitr rządził zaledwie 9 miesięcy i niektórym marzy się powtórka współcześnie w ich kraju). Także w tym spotkaniu jedyna postacią rozsądnie mówiącą jest Wolak. A reżyser próbuje się tłumaczyć – jaki to ciężki spektakl do zrobienia, w końcu dramat z przed 100 lat, trudny język, powinno być ponad 100 postaci. No chłopie – jak nie potrafisz to się nie porywaj.

NASZA KLASA

Wersja norweska

04/22/2016

Warszawska „Nasza Klasa” to jedno z najlepszych spektakli ostatnich lat, nawet załapało się do naszego TOP10. Fama poszła w świat i pojawiły się interpretacje zagraniczne, mimo że spektakl ma mocno polską specyfikę. Kilka miesięcy temu przemknęła w Narodowym wersja litewska i mocno żałuję, że przegapiłem. Na WST przyjechali Norwedzy, czyli wydawało się że spektakl spali na panewce.

 

Początek faktycznie jest słaby, ale może dlatego że się porównuje do wersji Słobodzianka. Ławki są na różnych wysokościach, dużo jest video, zrezygnowano z ubioru uczniów według ich ostatecznych zawodów. Ale chyba największym wyzwaniem jest czytanie tekstu z polskimi napisami, zdecydowanie za małą czcionką.

Powoli jednak spektakl zdobywa swoją tożsamość, i już pod koniec pierwszego aktu, gdy dochodzi do tragicznych wydarzeń jest świetnie.

 

Na drugi akt przenosimy się do pierwszego rzędu, dzięki czemu łatwiej możemy obserwować norweskich aktorów, którzy jak się okazuje znakomicie odgrywają swoje role. Sama fabuła Naszej Klasy jest tak doskonała, że nawet znając ją po spektaklu polskim, trzyma w napięciu.

 

Sukces norweskiego spektaklu jest szeroko komentowany, nawet są interpretacji że ich obecna sytuacja jako kraju nie jest tak odległa od wydarzeń ukazanych w Naszej Klasie, z uwagi na problem uchodźców. Zapewne to nadinterpretacja, ale faktem bezspornym jest że poradzili sobie znakomicie.

SWARKA

Rzeź Wołyńska

04/25/2016

Swój wkład w WST miała również IMKA, z gorzej ode mnie ubierającym się niechlujnym dyrektorem Karolakiem. Spektakl „Swarka” w wykonaniu teatru z Bydgoszczy zgromadził pełną salę. Może pod względem teatralnym nie było to arcydzieło, nawet moim zdaniem nie przypominało za bardzo teatru, ale ze względu na tematykę i wykonanie było chyba największym wydarzeniem WST.

 

Są momenty w tym przedstawieniu wprost wbijające w fotel: jak gość czyta sposoby zabijania to aż się prosi żeby już kończył. Drobne wady (długość, zmienne tempo, powtarzalność) nie zakryją wydźwięku.

 

„Swarka” to też arcydzieło aktorskie. Jeden z aktorów zdecydowanie się wyróżnia, a jego momentami może trochę przerysowana, ale dzięki temu idealnie pasująca gra wprost poraża. Nie ma nagród na WST, ale ode mnie dostaje za najlepsze aktorstwo.

Śmierć i dziewczyna

Z dużej chmury mały deszcz

04/26/2016

Duże rozczarowanie. Nie ma protestów, demonstracji, zakazów. Tylko pełna sala i liczne wejściówki wskazują że do Warszawy przyjechała słynna „Śmierć i dziewczyna”.

 

Zaczyna się od opóźnienia, potem słynna rozkminiana scena. Następnie można wyjść po na chwilę zapalają światło. Potem meganudy i dyrdymały ze sceny. Jak już jest tak nudno wraca golizna (prysznic, bluzka) i seks (para aktorów porno z Czech). Znika praktycznie tekst (na szczęście) i aktorzy grają tylko ciałem, ruchem, nawet tańcem.

 

Jak już mam plan napisać kompletną zjebkę tego dzieła pojawia się taki problem, że zaczynam dostrzegać pozytywy. Nie można nie zauważyć znakomitej choreografii. Owszem w pierwszej części (umownej bo bez sensu przedstawienie nie ma przerwy) nie ma czego ustawiać, ale potem jest znakomicie – ze sceną „ślimaków” na czele. Trzeba też docenić charakteryzację, kostiumy, światło i muzyków. Kuleje tylko sam tekst i przesłanie. W zamian mamy krwawą dziewczynę na koniec.

 

Całość wieczoru doszczętnie psuje spotkanie po spektaklu, z położeniem akcentów na skandal (to był seks czy nie – pyta panienka – nie wiem jaki cudem szefowa kulturalna - z Onetu), a dyrektor – poseł partii opozycyjnej wygłasza expose o cenzurze. Światełkiem w tunelu są wypowiedzi, że ludzie chcieliby już pogadać o teatrze i sztuce, ale robi się tak późno, że wyczerpani nocna kontuzją Chrisa Paula i Blake’a Griffina spadamy do domu – kończąc w ten sposób stosunkowo (nie ze względu na ostatni spektakl …) udaną przygodę z 36 Warszawskimi Spotkaniami Teatralnymi.

Please reload

Jeńczyna

7 czerwca 2021, poniedziałek godz. 19.00

41 edycja stołecznego przeglądu najlepszych spektakli teatralnych z całej Polski.

 

Po namiastce w ubiegłym roku w postaci transmisji online, nareszcie wracamy do normalności. Chociaż opcja online pozostaje, co zapewne dla wielu widzów poza stolicy jest pozytywnym następstwem pandemii. Widać jednak negatywne skutki. W programie znalazło się jedynie sześć spektakli. Nie ma tak ciekawej sekcji Małych Spotkań Teatralnych. Frekwencja wyraźnie mniejsza. Ale nie ma co narzekać, bo wizyta w teatrze po takiej pustyni kulturalnej jest przeżyciem. Nawet mimo konieczności siedzenia w masce.

 

A przy spektaklu autorstwa duetu Strzępka-Demirski to konieczność utrudnionego oddychania przez ponad trzy godziny. Jak widać ci twórcy nie mają litości. A szkoda, bo jakby przemyśleli swoje wypociny i wycieli trochę scen to ich spektakle były lepsze, a nie uboższe.

 

Tym razem ze spektaklem tego duetu przyjechał Teatr Narodowy z Krakowa. Konserwatyści muszą się w grobie przewracać jak widza jaką tematyka zajmuje się jednej z najbardziej tradycjonalistycznych zespołów teatralnych. Spektakl „Jeńczyna” opowiada bowiem o seksie i to w takiej mało zawoalowanej formie. Mamy tutaj watki matki księdza marzącej o orgazmie, kłopotów małżeńskich obecnego Prezydenta, a nawet zastępstwa seksualnego podczas lotu kosmicznego. Są momenty gdy spektakl dotyka ważnych zagadnień, nawet istoty problemów seksualnych. Ale im dalej w las tym mniej drzew, czyli sensu i oryginalności. A już sztuczne penisy i durne komentarze wzorowane na obsłudze samolotowej to wymysł nie najzdrowszych umysłów twórców. Inna sprawa że ponad trzygodzinna dawka teatru po takiej posusze nie pozwala zbyt krytycznie podchodzić do tego przedsięwzięcia.

bottom of page