top of page

Feta

Hutnik Kraków - Sokół Ostróda

Miało być na luzie, ale jak to zwykle nie obyło się bez komplikacji. Atak rwy kulszowej, szczepienie w Międzylesiu gdzie średni rozmiar kebaba przewyższa długość przyrodzenia czarnoskórego aktora porno, burza nad Jędrzejowem, odbiór kruchej lampy na zdominowanym przez sharksów Prądniku Czerwonym, koklusz, spodziewany brak klimatu na meczu ze względu na słoneczny długi weekend. Ale nie było źle.

 

Mecz gramy składem juniorskim. Udaje się jednak objąć prowadzenie. Potem dwa błędy w kryciu i to Sokół ku uciesze wypełnionego po brzegi pięcioma osobnikami sektora gości wychodzi na czoło. Nie utrzymaliby tego prowadzenia gdyby nie arbiter niemożebnie zwyzywany przez akademię młodego narybku, która uratowała frekwencję i nawet odrobinę klimatu. Pomimo porażki - co by się działo gdyby ten mecz miał decydować o utrzymaniu to sędzia kalosz chyba nie chce wiedzieć, po meczu huczne świętowanie utrzymania. Najpierw na stadionie, a potem z racami pod budynkiem klubowym. Jeszcze prezent od lucero w postaci koszulki „200” kończy szaloną rundę.

 

Długie napawanie się sukcesem i kolacja na Placu Centralnym powoduje że w Warszawie lądujemy o drugiej w nocy, niektórzy w stanie agonalnym. A bardziej zaprawieni w bojach, na przykład dorobkiem dwustu wyjazdów, jeszcze do czwartej rano świętują przy buteleczce nowohuckiej.

Utrzymanie

Stal Rzeszów - Hutnik Kraków

Wisienka na torcie najlepszej wyjazdowej rundy w nowożytniej historii Hutnika. Mecz w piątek wieczorem przy światłach. W obecności kibiców obu drużyn – pierwszy wyjazd naszej ekipy od dwóch lat. Ciśnienie na wynik z obu stron – my aby zapewnić sobie ostatecznie pozostanie w lidze, Stal w kontekście baraży ale także konfliktu z kibicami. Do tego podtekst rodzinnego miasta trenera Szydełki.

 

Piłkarsko zostaliśmy pozornie zdominowani. Dwa błędy tak pewnego w defensywie Zmory i dwukrotnie Stal obejmuje prowadzenie. Hutnik się jednak odgryza. Przytomnie Stawarczyk po stałym fragmencie gry. I Kitek cudem unikając pozycji spalonej. A potem walka, walka, walka. Ozim – facet pechowy, któremu nigdy nic nie wpadało strzela po błędzie w wyprowadzaniu piłki najważniejszą bramkę w historii Nowego Hutnika. Jego radość po golu okrasi najlepsze sportowe zdjęcie tego roku.

Po meczu jak po awansie – szalona radość z kibicami i w szatni. A pewnie i w autokarze. Wzruszenie Szydełki. Do tego pogłoski o bliskiej finalizacji spraw własnościowych. Czyżby prorocza na kolejny sezon miała być nowa przyśpiewka: „Szymon trenerem – Hutnik liderem!”.

 

Trudno było sobie wymarzyć piękniejszy mecz z okazji DWUSETNEGO wyjazdu na ukochanego Hutnika.

Szczepionka

Bytovia Bytów - Hutnik Kraków

Środowy wyjazd do Bytowa nie zapisze się jako wzorcowy, chociaż zapamiętamy go na długo. Nasza forma odbiegała bowiem od ideału. Etatowego kierowcę zmogła przeciągana dzień wcześniej do drugiej w nocy impreza integracyjna. A drugą uczestniczkę poranne szczepienie na Stadionie Narodowym.

 

Nadludzkim wysiłkiem jednak docieramy na Kaszuby. Żałujemy oczywiście że mecz nie przypadł w weekend, bo okolica urocza, chociaż ludzie jacyś nerwowi. Przed meczem jeszcze tradycyjne problemy sprzętowe, a karta pamięci kończy się akurat przed strzałem Stawarczyka z rzutu karnego. Nasza radość wybucha nawet kilkanaście minut wcześniej, gdy dociera intratna oferta zawodowa dla naszej Fotografki, uciemiężonej nie tylko podejrzaną szczepionką, ale również dwudziestoletnim okresem zawodowego wykorzystywania przez okrutnego brytyjskiego kolonizatora.

 

W przerwie trwają już przygotowania do fety na boisku z okazji utrzymania. Co prawda matematyczni statystycy konkludują, że „hola hola nie tak szybko”. Bo jak wszyscy do końca wygrają, ale tak żeby w ostatecznym rozrachunku nie tylko Błękitni i Hutnik mieli tyle samo punktów ale jeszcze Znicz i rezerwy Lecha to lecimy z hukiem do trzeciej ligi. Oczywiście przy dodatkowym założeniu, że Szydełko zostanie wybrany na Rzecznika Praw Obywatelskim, a rozbita tym faktem drużyna już nie uciuła ani punktu do końca sezonu. Dylemat „świętować czy nie świętować, a jak świętować to na boisku czy utrzymując pandemiczne obostrzenia” rozwiewa na trzydzieści sekund przed końcem emerytowany arbiter, który pod presją miejscowych dziadków-krzykaczy dyktuje nam karnego w plecy. Leszczyński daje ciała na całej całości. Przecież do tej pory karne bronił w ciemno. Tak to jest brać gościa ze zdegradowanego Podbeskidzia – nieprzewidywalny.

 

Musimy zadowolić się remisem. Pół roku temu wyjazdowy punkt przyjęlibyśmy z euforią. Dzisiaj to cios obuchem po głowie. Pretensje do trenera o pochopne zmiany, do napastnika o pudło w idealnej sytuacji, a do kapitana o głupią żółtą kartkę. W głowach nam się poprzewracało po tej rundzie.

 

Po zmianie kierowcy ruszamy w drogę powrotną, podczas której rozkminiamy wszystkie możliwości dalszych losów rozgrywek drugoligowych. Wniosek z analizy jest taki że z ligi lecą Bytovia, Lech i Olimpia, tylko nie wiadomo która. Nam zabraknie trzech oczek do baraży.

 

Lepiej byłoby jakby Bytovia się utrzymała, bo to piękna okolica i okazja do weekendowego wypadu. A nie środowej męki na kacu i po szczepionce.

Motorynka

Hutnik Kraków - Motor Lublin

Aby w pełni przeżyć, jak się finalnie okaże, fascynującą sobotę z Hutnikiem wyjeżdżamy po szybkim śniadaniu wczesnym rankiem z Warszawy. Po drodze zabieramy kumpla z Kielc. Na boisko za halą na Suchych Stawach, w której notabene też się tego dnia dzieje dużo ciekawego, docieramy dosłownie kilka minut przed południem. Tam rozegrany ma zostać mecz Centralnej Ligi Juniorów: ostatni w tabeli Hutnik gości wicelidera, a zarazem odwiecznego rywala. Derby rządzą się własnymi prawami. W pierwszej połowie nie widać różnicy klasy, a Hutnik ma nawet okazje na objęcie prowadzenia. W przerwie piwko, jeszcze suwalskie, i trzy „urodziwe” sędziny zapraszają na drugą połowę. Ta już jest mniej szczęśliwa dla hutniczej młodzieży. Pechowy karny, potem jeszcze czerwona kartka. Rywal dobija naszą młodzież piątką goli. Wynik cokolwiek nie oddaje przebiegu gry. Chociaż przed meczem patrząc na tabelę można było się obawiać gorszego. Nikt nie mógłby przewidzieć że to nie będzie ostatnie pięć zero tej soboty.

 

Tak w ogóle to pierwszy dzień z obluzowaniem pandemicznych obostrzeń. Można już swobodnie chodzić bez maski. A co najważniejsze na stadiony wracają kibice. Jak znalazł na ten dzień przypadł mecz z rywalem prestiżowym, lubelskim Motorem. Nie ma sensu wracać do ubiegłorocznych dyskusji, ale podtekst jest niezaprzeczalny. Zarząd Hutnika zdecydował o dystrybucji ograniczonej (25% pojemności stadionu) liczby wejściówek w formie karnetów za 100 zł na trzy mecze. W internecie dużo było dyskusji, ale ostatecznie wszystkie wejściówki znalazły nabywców.

 

Pomiędzy meczami ruszamy na imieninowy obiad na ulicę Zagłoby, z przystankiem w kwiaciarni w której swatamy się z córką właścicielki – ładną, ale krnąbrną trzydziestolatkę mieszkającą w Niemczech, a pracującą w Holandii. U Zofii jak zwykle obiad full wypaa – dla dietetycznego stylu życia prawdziwy cios w plecy. Ogarniamy kupony bookmacherskie na 27 meczów i analizujemy nasze szanse w meczu z Motorem.

 

Kulminacyjny punkt wieczoru. Mecz Hutnik Kraków – Motor Lublin. Cóż tu napisać … Wojcinowicz i jeden zero … Kitliński tym razem ze spokojem i dwa do zero …. Hafez już po ramadanie i trzy zero do przerwy … czwartą bramkę goście strzelają sobie sami w stylu Artura Boruca z Dublina. Dzieła zniszczenia dopełnia Sobigol. Piątka do zera trafiła Huta frajera. To chyba kończy spory proceduralne z ubiegłego sezonu. A Hutnik zaczyna mieć zagwozdkę, bo robi się bliżej do baraży niż spadku. Po meczu radość z piłkarzami, wódeczka, kiełbaski, wywiady. Gdyby było sześć zero to byśmy zostali do północy, ale że było tylko pięć … wracamy do Warszawy, z przystankiem na kebaba i odstawienie headhuntera z Kielc.

 

Kolejny niezapomniany dzień z drużyną Szydełki. Mamy 40 punktów i w zanadrzu jeszcze cztery mecze. Jak ktoś by to przewidział w grudniu 2020 to przebywałby obecnie w zakładzie chorób psychicznych.

Charakterni

Wigry Suwałki - Hutnik Kraków

Jeden z najciekawszych wyjazdów nie tylko pod względem sportowym, ale turystycznym. Szkoda że jeszcze bez udziału publiczności. Aby skorzystać jak najwięcej wyjeżdżamy z Warszawy dzień przed meczem. Przemierzamy Podlasie, w tym tak miłe naszym sercom miejscowości jak: Zambrów, Tykocin, Augustów („augustowskie noce” w samochodowym odtwarzaczu). Do Suwałk docieramy na 21, do hotelu Loft. Odbieramy telefoniczne zamówienie KFC złożone przez zapobiegliwego głodomora. Miał rację, bo jak idziemy się zameldować to dostajemy trzy dzwony. Po pierwsze jeszcze jest zakaz hotelarski, do północy. Każą nam poświadczać status zawodowy pieczątką firmową, której rzecz jasna nie posiadamy. Drugi dzwon to zamknięta restauracja, w której już obczajaliśmy lokalne menu. A trzecie - to nic nie wiedzą o przybyciu naszych piłkarzy. Jak się okazuje Kierownik Drużyny zrobił nas w bambuko. Po kilku telefonach do innych zamkniętych restauracji wybieramy się do nieśmiertelnego McDonalds, gdzie też nie bardzo chcą nas wpuścić. Ostatecznie kupujemy śmieciowe jedzenie z miejscem spożywania w aucie. Jedynie vegeburger poprawia nam nadszarpnięte pierwszą suwalską wtopą humory. Wracamy do hotelu, gdzie się rozpakowujemy, podziwiając gust i kunszt architektoniczny. Reszta wieczoru mija nam na Polaków rozmowach własnych, zakrapianych tym razem nietypowo – winem.

 

Sobota. Dzień meczowy. Zaczynamy od zabrania Ireny – sąsiadki wujka, który mecze Wigier ogląda już niestety na miejscowym cmentarzu sąsiadującym ze stadionem. Wspomnienie Wujka Ryśka i jego przygód to materiał na osobny felieton. Po spełnieniu obowiązku cmentarnego udajemy się na okoliczny bazar zaopatrując się w sękacze, wędliny, a nade wszystko namiar na lokalny bimber. Jedziemy do wiochy oddalonej kilka kilometrów. W konspiracji negocjujemy zakup dwóch literków zachęcająco wyglądającego ponad 50% trunku. Kolejny cel turystyczny to jezioro Wigry i klasztor Kamedułów. Tam płacimy kartą 30 zł ofiary na rzecz korzystnego remisowego wyniku, a nawet dorzucamy dwie dychy na zwycięstwo – jakże prorocze działanie. Niestety okoliczne knajpy z rybką zamknięte, więc obiad tym razem zamawiamy w suwalskiej knajpie u Alika. Jedzenie pyszne, ale nie spożywane na bagażniku samochodu. Jeszcze psuje się pogoda.

 

Na stadion docieramy godzinę przed meczem. Odbieramy akredytacje. Pytamy Kierownika Drużyny dlaczegóż wskazał nam niewłaściwy hotel. Z niepokojem patrzymy w niebo – co prawda zwycięstwo mamy opłacone, ale można jeszcze było zainwestować w modły o lepszą pogodę.

Mecz jak mecz. Kto nie widział - ten trąba. Ryzykowny skład z debiutującym Gajdą i pomijanym dotychczas Tetychem na nietypowej dla niego stronie. Dwusetka Kitlińskiego. Faule na Hafezie. W przerwie tradycyjnie pada bateria do aparatu. Czerwień dla chamskiego Słowaka Dobrotka. Nieuznana bramka w końcówce dla gospodarzy. I piłka meczowa Handzlika z pomocą obrońcy Kamińskiego. Wreszcie wielka radość. I butelka bimbru dla drużyny. Tym razem to nie miejscowi zasłużyli na przydomek CHARAKTERYJNI.

 

Cóż po takim meczu można zrobić, jak nie zostać na jeszcze jeden nocleg? Nie wszystkim to jest w smak, ale po burzliwych negocjacjach wracamy tym razem do właściwego hotelu Szyszko. Tam piłkarze przed 11 godzinnym powrotem spożywają posiłek (nawet Hafez ramadan). Ściskamy bohaterów dnia, za wyjątkiem Kierownika Drużyny, który zalicza kolejną wtopę w postaci nie zadbania, aby w protokole meczowym nasz Filip był zdobywcą bramki.

 

Po pożegnaniu piłkarzy, zameldowaniu i rozpakowaniu, zaczynamy świętowanie zwycięstwa już prawilnym napojem – czyli serwowaną zimną wódeczką. Na bimber mamy zakaz. Przemiła obsługa – pani nam załatwia vipowską salę, gdzie urzędujemy do północy. Dominują tematy Hutnicze. Ale jakież inne mogłyby być obecne po takim dniu.

 

Turystycznie nie odpuszczamy również niedzieli. Po zaopatrzeniu się w Suwałkach w miejscowe browary i obfotografowaniu murali ruszamy w podróż tropami II Wojny Światowej. Wilczy Szaniec – miejscówka Hitlera pod Kętrzyniem. Następnie Jedwabne i pola nad Wizną, gdzie Polacy bronili się w osłabieniu 1 do 40 – coś jak misja Szydełki.

 

Do Warszawy wracamy po 21 zamykając trzydniową wyprawę. Wyjazd roku, może nawet dziesięciolecia. Niezapomniane wspomnienia i lekko naruszone wątroby. A utrzymanie na wyciągniecie ręki. Po cichu kibicujemy również żeby Wigry nie awansowały, bo z chęcią powtórzymy taką wyprawę.

Oporowska

Śląsk II Wrocław - Hutnik Kraków

Trudna, dotąd błotnista i bagnista, droga do utrzymania zaczyna, po trzech wygranych meczach z rzędu, zamieniać się w elegancką ekspresówkę, którą minister Nowak od zegarków zafundował nam na trasie z Warszawy do Wrocławia. Docieramy więc bezproblemowo, chociaż odrobinę za późno żeby się jeszcze pożywić. Mecz na głodzie to zawsze ryzyko większych nerwów.

Mimo dobrej formy z ostatnich kolejek, do rezerw Śląska podchodzimy z ostrożnością pamiętając jak skarcili nas jesienią na Suchych Stawach. Mecz walki, wyraźnie widać że środowy. Bez klarownych okazji. Może jedynie Hutnik zagroził, ale współpraca Hafeza z Sobalą pozostawiała wiele do życzenia. Typowe zero zero. Po meczu wszyscy jak mantrę podkreślali, jak ważny to punkt.

Przyjęcie na Oporowskiej bardzo przyjazne. Pamiętamy ten stadion z innych czasów. Teraz wrażenie podobne jak z Bukowej. Ale ludzie sympatyczni, może jeszcze pamiętają okres zgody z lat 80-tych. Pozwolili nam po meczu zjeść ogromnego hamburgera w siedzibie Dolnośląskiego Związku Piłki. Wracamy więc w dobrych humorach wierząc że ekspresówka do utrzymania zamieni się nawet w autostradę w ostatnich trzech atrakcyjnych wyjazdach.

Leszczyński

SKRA Częstochowa - Hutnik Kraków

Wyjazd na trudny mecz, ale jakże ważny przy wciąż nieciekawej sytuacji Hutnika.

 

Stadion na totalnym uboczu, chociaż przy wdzięcznych nazwach ulic: Świętego Andrzeja i Loretańska. Budynek klubowy niedostępny, trybuny na poziomie C klasy. Boisko małe, sztuczna murawa z fatalnym drenażem, nawet nie ma miejsca dla rozgrzewających się piłkarzy. Ale Skra dostała licencję bez problemów ...

 

Początek dla Hutnika – groźny strzał Świątka. Potem nad wyraz wyrównana gra na coraz bardziej grząskim boisku. Faworyzowani gospodarze bardziej od gry zainteresowani wymuszaniem decyzji arbitra. Do przerwy bez goli. Remis bierzemy w ciemno, ale pojawia się iskierka nadziei że ta Skra nie tak silna jakby wskazywał dorobek punktowy.

 

W drugiej połowie szczęśliwy rykoszet po strzela aktywnego, mimo ciężkich warunków i muzułmańskiego postu, Hafeza daje hutnikom prowadzenie. Bohaterem zostaje zastępczy po kontuzji Smuga bramkarz – Leszczyński. Broni dwa trudne strzały z dystansu. A w końcówce rzut karny, jak zwykle podyktowany przeciwko Hutnikowi z kapelusza.

 

Nasza radość po meczu nie zna granic. Awansujemy na 13 lokatę i oddalamy się od strefy spadkowej. Cel „utrzymanie” po wizycie pod Jasną Górą zaczyna nabierać realnych kształtów.

 Nad kreską

Olimpia Grudziądz - Hutnik Kraków

Jeden z najważniejszych meczów w rundzie, a może nawet decydujący w kontekście przyszłości Hutnika. Przyjechaliśmy w słońcu, wyjeżdżamy w ulewnym deszczu – tyle że w znakomitych humorach. Hutnik po meczu pełnym emocji i zwrotów akcji wygrywa na trudnym terenie przesuwając się na bezpieczne 14 miejsce.

 

Olimpia wydawała się groźna, bo ostatnio wygrywała. Ale jak to stwierdził nasz fotograf – nikt w Polsce nie wygrywa seriami. Hutnicy początkowo nerwowo. Jednak jak gramy wyjazd na Olimpii to można liczyć na Kielisia. Byłoby prowadzenie do przerwy, gdyby nie bramka do szatni w już mocno przeciągniętym czasie gry.

 

W drugiej połowie początkowo przeważają gospodarze. Wejście na boisko Drąga i Sobigola skutkuje jednak rajdem mistrza podcinki i ponownym wyjściem na prowadzenie Hutnika. Potem znakomita sytuacja Olimpii - piłka wybita z linii bramkowej. Mądra i cwaniacka gra do końca. Jeszcze Hafez w słupek, nerwówka w końcówce i jakże upragnione zwycięstwo. Drugie wyjazdowe na wiosnę.

 

Teraz trzy mecze na własnym boisku z rywalami będącymi za nami w tabeli. A jeszcze niedawno nikogo za nami nie było i niektórzy wietrzyli że tak pozostanie.

Po 30 latach

GKS Katowice - Hutnik Kraków

Cóż to był za mecz!!!!

Odżyły wspomnienia. I pojawiły się nowe.

Dawid wygrywa w dramatycznych okolicznościach z Goliatem. 

Wspaniały debiut nowego trenera.

Ostatnia drużyna w tabeli, która na 12 meczów wyjazdowych przegrała 11 – większość z kretesem, w pierwszym meczu rundy rewanżowej, po zmianie trenera i niewielkich zmianach kadrowych, przyjeżdża na obiekt lidera. Od początku poczyna sobie odważnie i po ładnie rozegranym rzucie rożnym obejmuje prowadzenie. Bez większego zagrożenia, może poza ostatnią akcją, dowozi prowadzenie do szatni. Na początku drugiej połowy po wątpliwej czerwonej kartce zostaje zmuszona do gry w osłabieniu przez prawie 40 minut. Wytrzymuje z czystym kontem, fakt że trochę szczęśliwie, i w końcówce obija rywala druga bramką. Tym samym pokonując słynną GieKSę drugi raz w tym sezonie. Takie mecze się pamięta, dla takich meczów warto być kibicem.

 

Wyjazd na mecz poprzedziła dwudniowa awantura o możliwość wejścia jako przedstawiciele mediów klubowych. Wiadomo, że taki wyjazd chciało zaliczyć wielu przedstawicieli klubu. Po meczu nawet były pretensje, że mecz oglądali kibice Hutnika, bo wiadomo iż przy takich emocjach nikt nie skrywał sympatii.

Gdy zajeżdżamy szczęśliwie pod obiekt na Bukowej mamy wrażenie deja vu. Od ostatnich naszych wizyt w ekstraklasie niewiele się zmieniło. Szczególnie pamiętna jest ta sprzed 30 lat, gdy Hutnik rozegrał tutaj półfinałowe spotkanie Pucharu Polski, przegrane niestety, na którym doszło do zerwania zgody z Katowicami.

Trybuna główna jakby taka sama. Kiedyś uchodziła za jedną z najlepszych w Polsce, obecnie to obraz nędzy i rozpaczy. Chyba jeszcze unosi się duch byłego Prezesa Dziurowicza. Nie ma postawionej w latach późniejszych trybuny za bramką. Trochę szkoda, że nie graliśmy tutaj tydzień wcześniej gdy GKS świętował swoje urodziny.

Nikt nawet nie marzył o zwycięstwie. Jeszcze w przerwie bardzo ostrożnie wypowiadamy się o końcowym sukcesie. Ale widać, że pod nową ręką to całkiem inna drużyna. I  nie powtórzy się sytuacja z ubiegłej rundy, gdy po pokonaniu GKS przyszła totalna katastrofa.

Teraz seria siedmiu meczów u siebie, przedzielona wyjazdem do Grudziądza. Po tym maratonie dyskusje o utrzymaniu odłożymy do lamusa.

Czerwona latarnia

Sokół Ostróda - Hutnik Kraków

Ostatni mecz, jakże fatalnej pod każdym względem rundy jesienno-covidowej. Przyjemny, bo króciutki, przynajmniej z Warszawy, wyjazd do Ostródy. Jedziemy łamiąc koronawirusowe zakazy jako dziennikarze. Nie bez problemów dostajemy się na murawę, ale tubylcy przyjaźni, może dlatego że kibicują zaprzyjaźnionemu Stomilowi.

Już przed meczem wiemy, że tylko zwycięstwo uchroni nas przed zimowaniem w roli czerwonej latarni. Ale nic z tych rzeczy. Doświadczony drużyna gospodarzy pokazuje nam miejsce w szeregu. Powrót wiec smutny z rozmyślaniem co zrobić, żeby na wiosnę się utrzymać. A po wygranej z GieKSą miało być tak pięknie.

10/10/2020

Tysiąc sto kilometrów

Błękitni Stargard - Hutnik Kraków

Najdłuższy wyjazd w sezonie. Ale dobra trasa. Tylko droga. Docieramy na godzinę przed meczem. Tym razem mamy problem z kartą do aparatu. Ogarniamy się dopiero po kwadransie gry, gdy gospodarze już przestrzelili rzut karny. To trzeci nie wykorzystany karny przeciwko Hutnika. Ale Smug nie będzie bohaterem tego meczu - jeśli już to negatywnym.

 

Nie będzie nim również Świątek mimo że jego „nazwiskowniczka” równoległe czasowo wygrywa Rolland Garros. Krzysztofa strzał w pierwszej połowie ląduje na poprzeczce. I to była najlepsza okazja dla Hutnika w Stargardzie. Pod koniec meczu po błędzie Smuga gospodarze wychodzą na prowadzenie i wygrywaj mecz, w którym sprawiedliwym wynikiem byłby remis.

 

Wściekli zamawiamy suty obiad w miejscowej restauracji, a ci co mogą to zakrapiany. W trakcie powrotu ogarniamy oposa Andrzej Dudy i zarobki Igi Świątek. Ze względu na sytuację z COVID może to być ostatni wyjazd w tej rundzie. W warszawie po zaliczeniu ponad 1000 kilosów melduje się przed północą.

03/10/2020

Zwycięstwo w Elblągu

Olimpia Elbląg - Hutnik Kraków

Przed tym meczem bilans jest zatrważający. Sześć wyjazdów wliczając juniorów. Sześć porażek. Bilans bramkowy 22:5.

Z duszą na ramieniu jedziemy na sobotni mecz do Elbląga gdzie tamtejsza Olimpia ma swoje problemy i wewnętrzne konflikty.

 

S7 ciągle w fazie tworzenia. Nieudane zboczenie na bitewne pola pod Mławą. I irytująco długie oczekiwanie na obiad w najlepszej elbląskiej restauracji. Jeszcze kłótnia z kierownikiem obiektu o miejsce dla fotoreportera. I zaczynamy.

 

Hutnik tym razem mądrzej i dojrzałej. Mecz wyrównany. Bez klarownych sytuacji. Szalę zwycięstwa przechyla w końcówce sprytnym zachowaniem w polu karnym Kieliś. Radość po meczu ogromna. W doskonałych nastrojach meldujemy się o północy w Warszawie.

29/09/2020

Komary w Pruszkowie

Znicz Pruszków - Hutnik Kraków

Najkrótszy odległościowo, z naszej perspektywy, wyjazd wypada we wtorek. Co przy warszawskich korkach powoduje, że i tak trzeba poświęcić godzinę na dojazd. Na miejscu jeszcze zamieszanie z wejściem. Jakoś się udaje na akredytacje. Ale znając z autopsji tutejszy bałagan mamy w obwodzie zakupione przez Internet bilety.

 

Jakby tego było mało to jeszcze deszczowa pogoda i niespodziewana na koniec września inwazja komarów.

 

Mecz słaby. Niby inicjatywa Hutnika. Ale pod koniec pierwszej połowy głupi błąd w obronie, znowu z lewej strony (Lodzia niestety) i Znicz obejmuje prowadzenie. Którego już nie odda. W drugiej połowie nawet bliższy podwyższenia. Natarcia Hutników bez pomysłu. Przychodzi po raz kolejny przełknąć gorycz porażki. Tym boleśniejsza, że rywal, nawet na wyjeździe, był w naszym zasięgu.

19/09/2020

Porażka w doliczonym czasie

Pogoń Siedlce - Hutnik Kraków

Historycznie pierwszy mecz Hutnika z Pogonią Siedlce. Zaplanowany na sobotę godz. 19.00 czyli przy sztucznym oświetleniu, przy którym Hutnik dawno nie grał. Obiekt w Siedlcach oprócz jupiterów wyposażony jest w jedynie jedną, ale za to porządną, trybunę, z dość kuriozalnym sektorem gości. Który i tak pozostał pusty, bo gospodarze nie zgodzili się na przyjazd kibiców Hutnika. Nie sprzedawali także biletów w kasach, co sprawiło nam małą komplikację, ale na stary numer z akredytacją dali się nabrać. W ogóle w Siedlcach mają jakiś nadmierny problem z COVIDem, bo nawet pisuary zlikwidowali.

 

Po fatalnym meczu w Polkowicach duże zmiany w składzie. W ofensywie Sobalę zastępuje rehabilant Linca. W obronie zmiany na bokach. Antoniak zamiast Tetycha i Olszewski zamiast Jaklika.

Na początku meczu podobno dobra sytuacja dla Pogoni, wybroniona przez Smuga, którą ze względu na zamieszanie z wejściem nie musieliśmy się denerwować. Potem bardzo dobra gra Hutnika. Pressing, kombinacyjne akcje. Zabrakło tylko wykończenia. Najbliżej był Linca ale trafił w poprzeczkę. Gospodarze jakby nieobecni, a może jedynie przyczajeni.

W drugiej połowie obraz gry niestety ulega zmianie. Gospodarze bardziej zdeterminowani sieją zagrożenie, szczególnie po rzutach rożnych. Paradoksalnie grając dużo słabiej Hutnik zdobywa gola. Odbiór piłki w środku pola, piękna asysta Świątka i zimna krew Hafeza. Szał radości w obozie Hutnika. Niestety chwilę później kluczowa decyzja trenera Janiczaka – zmęczonego po kontuzji „Lodzię” zastępuje Bartosz Tetycha. I to po akcji jego stroną gospodarze wyrównują. Do końca meczu trwa wymiana ciosów. My liczymy na bramkę w doliczonym czasie gry Sobali. Niestety to gospodarze po kolejnym błędzie Tetycha w doliczonym czasie gry przechylają szalę zwycięstwa. Przegrać w takich okolicznościach to boli przez całą sześciogodzinną podróż powrotną do Hutnika.

 

Hutnik zaprezentował się w Siedlcach co najmniej pozytywnie. I końcowy wynik tego nie zmienia. Nawet jednak w tak dobrym meczu mankamenty są bardzo widoczne.

Jeżeli ktoś po trzech kolejkach zastanawiał się dlaczego Smug nie gra w wyższej klasie rozgrywkowej to po meczu w Siedlcach ma odpowiedź. O ile na linii jest znakomity, o tyle przy dośrodkowaniach praktycznie bezużyteczny. To wyjaśnia tracone bramki w poprzednich meczach, nawet z Katowicami. W Siedlcach praktycznie przy każdym rożnym, czy akcji oskrzydlającej był przyspawany do linii bramkowej.

Obrona to obecnie największy problem. Boki zupełnie sobie nie radzą dopuszczając właśnie do akcji oskrzydlających. „Lodzia” to raczej pomysł doraźny, a nie docelowy. W środku niby Kędziora i Stawarczyk grają dobrze, ale jednak bramki tracone są po strzałach z tej strefy. Proste błędy w obronie niweczą wysiłek z całego meczu jak w Siedlcach, albo ustawiają rywalizację jak we Wronkach i Polkowicach.

W środku pola królujący Krzysztof Świątek też daleki od swojej najlepszej dyspozycji, ale zdarzają mu się też zagrania wprost kosmiczne, jak to pry bramce Hafeza. Bez formy Sobala – może się przebudzi, w każdym razie rozwiązanie że wchodzi na podmęczonego rywala dużo lepsze. Najbardziej jednak zawodzą nowe twarze: Ozimek, Kieliś, Olszewski, Hajduk. Wydaje się że z Gamrotem i Kołodziejem mielibyśmy ze dwa razy punktów więcej, niż z tymi rzekomymi wzmocnieniami. Ale mamy wciąż nadzieję, że to tylko kwestii adaptacji do zespołu i w końcu zaczną wnosić coś pozytywnego.

I na koniec kamyczek do ogródka szkoleniowego. Cała drużyna ustępują rywalom pod względem przygotowania fizycznego. Wydaje się, że przygotowania do walki na poziomie drugoligowym przerosło tą ekipę. Na szczęście w trakcie trwania sezonu ta różnica będzie się zacierać. Grający technicznie i kombinacyjnie Hutnik powinien zacząć gromadzić punkty. Najlepiej zacząć już w najbliższych kolejkach: wie Olimpie i wyjazdy do Znicza i Błękitnych to dużo łatwiejsze zadanie niż pierwsze cztery mecze.

13/09/2020

Bezradność w Polkowicach

Górnik Polkowice - Hutnik Kraków

Drugi co do długości wyjazd, z perspektywy Warszawy, „robimy” z Pawłem w niedzielny poranek na jeden samochód. Dobra droga i styl jazdy sprawiają że w Polkowicach meldujemy się dwie godziny przed meczem. Ogarniamy akredytacje i poszukujemy jadłopoju. Niestety jedyna knajpa oferuje nam ze względy na wrześniowe przyjęcia komunijne jedynie piwo i tonic. Wracamy więc na stadion, gdzie negocjujemy lepsze warunki pracy fotograficznej. Ostatecznie lądujemy na sympatycznej trybunce zajmowanej przez gospodarzy. Na mecz dociera również, dzięki uprzejmości Polkowic autokar kibiców Hutnika. 

Niestety na bosku nic nie układa się po hutniczej myśli. Tylko pierwsze minuty pod nasze dyktando. Potem inicjatywę przejmuje Górnik i z niczego strzela bramkę. W odpowiedzi najlepsza sytuacja dla gości, ale Hafez do pustej bramki trafia w poprzeczkę. Do końca pierwszej połowy przewaga Polkowic jest miażdżąca. Tylko bramkarzowi Hutnik zawdzięcza, że dowozi 1:0 do przerwy. Smug broni drugi rzut karny w tej rundzie i wiele znakomitych sytuacji Górnika.

Niestety po przerwie jest niewiele lepiej. Przewaga Polkowic zdecydowana, tylko że tym razem znajduje odzwierciedlenie w wyniku. Roszady w ataku na nic się zdają. Hutnik nawet przy stanie 3:0 nie jest w stanie zagrozić rywalowi.

Przygnębiające widowisko. Hutnik stłamszony, bez pomysłu, ale też bez woli walki. Jedyne pocieszenie w tym, że może trafiliśmy na drużynę która włączy się do walki o awans.

Wracamy zmęczeni i zirytowani tak, że ostatecznie na obiad decydujemy w zatłoczonym McDonaldsie, a w stolicy meldujemy się przed 20.

05/09/2020

Strzelanina we Wronkach

Lech II Poznań - Hutnik Kraków

40 lat kibicowania, a dopiero pierwsza wizyta, w niegdyś pierwszoligowych a nawet pucharowych, Wronkach. Acz pewnie jest wielu, którzy byli kilka razy, a nie widzieli przy Leśnej tylu bramek, co w tym jednym meczu. Okazją bowiem był emocjonujący mecz rezerw Lecha, który swoje mecze rozgrywa w miejscu, które złośliwi przeciwnicy Poznaniaków uznają za ich siedzibę.

 

Hutnik zawsze ma pod górkę. Jak tylko jest przerwa na reprezentacje to „przypadkiem” wyznaczony mają mecz z rezerwami ekstraklasowego zespołu. Lechici skorzystali z braku ograniczeń, może powinno się takowe wprowadzić, i wsadzili do rezerw sześciu graczy predysponujących do gry w pierwszym składzie ekstraklasowego zespołu. Nic dziwnego, że pokrzepiony świetnym startem i zwycięstwem z GieKSą, Hutnik wyszedł przestraszony. Po 10 minutach: braku zdecydowania w obronie i pechowym rykoszecie było 2:0 dla prawie pierwszego Lecha i wydawało się być po meczu. Głęboko cofnięty Hutnik marzył o jak najniższym wymiarze porażki. Jedynie Egipcjanin Hafez wykazywał więcej odwagi i zupełnie niespodziewanie wywalczył po dziecinnym błędzie bramkarza gospodarzy, również aspirującego do gry w pierwszej ekipie, jedenastkę, którą na gola zamienił pewnym uderzeniem Stawarczyk. Niestety to nie był jego ostatni celny strzał w tym meczu. Mimo złego początku mogło być do przerwy całkiem nieźle, ale do szatni Hutnik dostaje, po kolejnym rykoszecie, kolejną bramkę.

 

Pierwsza połowa to slaby Hutnik. Ale na drugą połowę wyszła inna drużyna. Zespół, który postawił wszystko na jedną kartę i nawet z tak silnym personalnie zespołem mógł odwrócić wynik. Ale jak mówi stare piłkarskie przysłowie: jak się nie remisuje 4:4, to się przegrywa 3:6 … Tuż po przerwie nadzieje w serca kibiców wlał Ozimek – po jego strzale rykoszet tym razem ten jedyny raz w to sobotnie, deszczowe popołudnie, sprzyja Hutnikom. Niestety kolejna akcja to głupi faul Tetycha. Karny wybroniony na słupek, ale brak asekuracji i wobec dobitki bramkarz Hutnika już jest bezradny. Hutnik jednak nawet tym się nie podłamał. Wykorzystany błąd przy wyprowadzaniu piłki, szybka kontra i kolejna bramka kontaktowa autorstwa Świątka. To był najważniejszy etap tego meczy. Hutnik był bliski wyrównania: kontrowersja w polu karnym, słupek, niewykorzystana czysta pozycja. Postawienie wszystkiego na jedną kartę z tak mocnym kadrowo rywalem to jednak gra va banque. Niestety mecz rozstrzyga niefortunna interwencja Stawarczyka i tym razem gol samobójczy. W końcówce jeszcze jedna kontra i szósty gol. Pozostaje tylko liczyć, że nie powtórzy się bagaż goli z meczu juniorów w Łodzi.

 

Hutnik przegrywa ten wyjazd z kretesem, ale pozostawia dobre wrażenie. Można utyskiwać że rywal wystawił tak silny skład, z drugiej strony to dodatkowe doświadczenie dla beniaminka. Kolejne dwa wyjazdowe mecze będą nie mniej trudne, ale z taką ambicją można liczyć na zdobycze punktowe.

30/08/2020

Jak za dawnych lat

Hutnik Kraków - GKS Katowice

Mecze z GKS Katowice to dla starszych kibiców pamiętne dreszczowce, chociaż najczęściej bez happy endu. Kto by się spodziewał, że po dwu dekadach i trudnym powrocie Hutnika na szczebel centralny – konieczność gry na innym obiekcie, problemy zdrowotne i długi rozbrat koronawirusowy z oficjalnymi meczami, będziemy mieli tak piękną niedzielę.

Już pierwsza akcja meczu to faul w polu karnym na aktywnym Egipcjaninie Hafezie i debiutujący doświadczony Stawarczyk, znany z występów w ekstraklasie, strzela pierwszą bramką. Drugą bramkę strzeliła GieKSa, ale samobójczą, wręcz kuriozalną. Szał radości na ograniczonej do 250 widowni i przed telewizyjną transmisją w TVP Sport. Za kontuzjowanego Hafeza wchodzi „Lodzia” Antoniak i „łamie” spojenie słupka z poprzeczką atomowym strzałem. A tuż przed przerwą po składnej akcji podwyższa wynik meczu. Trzy zero do przerwy – tego nie spodziewali się nieliczni, po słabych sparingach i osłabieniach kadrowych (Gamrot i Kołodziej), optymiści. Piękna promocja Hutnika i drugoligowej piłki.

W drugiej połowie wyszła bardziej zmobilizowana GieKSa, a popłoch wśród obrońców Hutnika wprowadzały precyzyjne dośrodkowania Adriana Błąda. Aż trzy z nich skończyły się celnymi strzałami. Na szczęście przy jednym był spalony i Hutnik dowiózł sensacyjne zwycięstwo. Trzeba Hutników też pochwalić za drugą połowę, którą mimo lepszej gry rywala, prowadzili. Dość powiedzieć, że w rzutach rożnych było 15:4.

Mecz pokazał, że wcale Hutnik nie musi być gorszy kadrowo. Co prawda odejście dwóch podstawowych zawodników i architektów tego kuriozalnego przez decyzję LPZN awansu to z pewnością zła wiadomość. Jednak uzupełnienie składu gronem zawodników młodych i perspektywicznych może być strzałem w dziesiątkę. Do tego dochodzi doświadczony Stawarczyk, mający na koncie wiele występów na szczeblu centralnym. Widać jego doświadczenie i pozytywny wpływ na zespół. W pewnym stopniu odciąży również wpływy Świątka. Dobrze wygląda również nowy bramkarz Dawid Smug, a szczególnie jego gra nogami i szybkie wprowadzania piłki do gry – może w tym akurat meczu to był średni pomysł, ale w kolejnych wyjazdowych może okazać się to dużym zagrożeniem dla rywala.

Mecz wypadł świetnie organizacyjnie. Pomimo konieczności gry na Garbarni i ograniczeń widowni z powodu wejścia miasta Kraków do koronawirusowej strefy żółtej, ze świetnej strony pokazali się szerokiej telewizyjnej widowni, kibice. To była piękna niedziela, po tej 0,7 sobocie. Natchnęła optymizmem chyba największych hutniczych malkontentów. Mecz, który zapamiętamy na lata i śmiało można umieszczać w rankingu najwspanialszych przeżyć kibica Hutnika.

29/08/2020

Sobota 0:7

SMS Łódź - Hutnik CLJ

Jaki przykry dzień. Rezerwy przegrywają 0:7. Juniorzy w Łodzi z SMS w tych samych rozmiarach. Mecz zupełnie nieudany. Już po 10 minutach było 2:0. Hutnicy załamani, bez pomysłu i ambicji. Jedyny pozytywny element to żeńska trójka sędziowska.

15/08/2020

Bitwa Warszawska

Escola - Hutnik CLJ

Pandemia 2020 uratowała juniorów Hutnika, którzy dzięki niedokończeniu rozgrywek zostali w Centralnej Lidze Juniorów. Z nowymi nadziejami, że nie będą już aż takimi chłopcami do bicia, przystępują do nowego sezonu.

Pierwszy mecz przypadł w Warszawie z drużyną Escola Warszawa wzorującą się na polskiej szkółce katalońskiej Barcelony. Ta akurat dzień wcześniej przeżyła najczarniejszy dzień w swojej historii przegrywając ćwierćfinał Ligi Mistrzów 2:8!!! Niestety nie przełożyło się to na rywalizację na obiektach przy ulicy Fleminga na warszawskiej Białołęce. Innym smaczkiem była data meczu – setna rocznica cudu nad Wisłą, do którego doszło w odległości ledwie kilkunastu kilometrów od obecnego ośrodka sportowego Escoli – a w trakcie meczu można było zobaczyć przelatujące samoloty.

Początek co prawda dla Hutnika. Po kilku źle rozegranych stałych fragmentach gry, wreszcie w 20 minucie kąśliwe bezpośrednie uderzenie i gadający przez cały mecz bramkarz gospodarzy wyjmuje piłkę z siatki. Juniorzy Hutnika to jednak specjaliści w przegrywaniu meczów, w których prowadzą. Escola jeszcze przed przerwą wyrównała po ładnej akcji skrzydłem i pechowej interwencji obrońcy Hutnika.

W drugiej połowie przewaga gospodarzy się wzmogła, czego efektem druga bramka. Wynik meczu do końca pozostawał otwarty, ale w ostatniej akcji to Escola zadała decydujący cios.

Mecz w dużym upale. Po drużynie Hutnika widać było zmęczenie poranną podróżą. Może w kolejnych spotkaniach będzie lepiej.

Obiekt gospodarzy całkiem ładny. Pomijając wrodzoną niechęć do Barcelony, to dobrze że szkoli się w Polsce młodych adeptów futbolu.

To pierwszy mecz po prawie półrocznej przerwie. Futbol na żywo, z ludźmi (fakt, że gadającymi głupoty), zapachem murawy, przygrzewającym słońcem – to jest to czego brakowało.

20/05/2020

Hutnik w II lidze

Hutnik Kraków - LZPN 1:1

Skandaliczna, pozaregulaminowa, a może nawet korupcyjna (dowiemy się przy kolejnej aferze korupcyjnej w Polsce) decyzja Lubelskiego Związku Piłki Nożnej wywołała burzę w całej Polsce i powszechne oburzenie tego typu praktykami. Po stronie Hutnika stanęli ludzie, którzy w jego temacie się nigdy wcześniej nie wypowiadali.

Piłkarska centralna musiała ugasić ten wzniecony przez nią, a rozpalony przez Pana Bartnika (bartnikacja prawa to nowy neologizm) pożar. Podjęła więc kilka dni po skandalu w Lublinie decyzję o awansie Hutnika do II Ligi.

Niesmak pozostał, bo wciąż w II lidze bezprawnie zagra także Motor. Piłkarzom, trenerom i szkoleniowców Hutnika należą się jednak gratulacje za zdystansowanie w tym skróconym sezonie wszystkich, wyprzedzeniu dużo bogatszego rywala i zajęcie pierwszego miejsca premiującego, według wszystkich poza LZPN, awansem do wyższej klasy rozgrywkowej.

Bójcie się chamy – do II ligi wracamy.

16/05/2020

Piłkarski poker

Hutnik Kraków - Lubelski Związek

Sobota 16 maja 2020 roku zapisze się czarnymi zgłoskami w historii polskiej piłki nożnej, przypominającymi niechlubne praktyki korupcyjne sprzed kilkunastu lat, jakby żywcem wzięte w pozornie komediowego, a jak się później okazało praktycznie dokumentalnego obrazu polskiego środowiska piłkarskiego w filmie „Piłkarski poker”. I nie jest to tylko subiektywna opinia wieloletniego kibica Hutnika Kraków, klubu który został tego dnia zwyczajnie oszukany, ale szerokiego grona obserwatorów stojących na straży obowiązujących regulaminów.

W trzecioligowej rywalizacji rozegrano zaledwie dwie kolejki rundy wiosennej (w tym jedną jeszcze na jesieni). Kolejne mecze zostały odwołane w wyniku pandemii koronawirusa. W tabeli na szczycie znajdowały się z tą samą ilością zgromadzonych punktów drużyny Hutnika Kraków i Motoru Lublin. Wyżej kwalifikowany był Hutnik bo zgodnie z regulaminem przyjętym przed rozgrywkami o kolejności w tabeli decyduje bilans spotkań bezpośrednich. Jedyny mecz pomiędzy zainteresowanymi został rozegrany w Krakowie, który Hutnik po pięknym trafieniu Kołodzieja wygrał 1:0.

Oddziaływanie wirusa słabnie i wyższe klasy rozgrywkowe planują wznowić rozgrywki. Jednak na niższych szczeblach podejmowane są decyzje o zakończeniu rozgrywek. Z inicjatywy Wisły Puławy więcej niż połowa klubów, w tym również Hutnik, ale Motor już nie, wyraziły wolę kontynuowania rozgrywek w grupie IV trzeciej ligi.

Feralnej soboty Lubelski Związek Piłki Nożnej podjął jednak decyzję o zakończeniu rozgrywek i wyznaczył Motor jako drużynę, która awansowała do II Ligi. Na potrzebę tej decyzji konieczna była zmiana regulaminu, która jako decydujący czynnik przy równej ilości punktów uznaje bilans bramek z całego cyklu rozgrywek. Nic to, że całego cyklu nie przeprowadzono. Nic to, że arbitralna zmiana regulaminu po zakończeniu rozgrywek jest sprzeczna z podstawowymi zasadami ustalania zasad dla wszystkich uczestników rozgrywek.

Nie ma nawet co wspominać, że siedziba LZPN mieści się kilkaset metrów od stadionu Motoru, a Prezes tego Związku w przeszłości, niedawnej jeszcze związany był z Motorem.

Hutnik w wyniku arbitralnej decyzji bez kopnięcia piłki został przesunięty z pierwszego na drugie miejsce. Nasze środowisko nie pozostawi tak tej sprawy. Będziemy walczyć do ostatniej instancji. Dość kolesiostwa, korupcji i kombinowania. Tylko HUTNIK.

23/11/2019

Wólczanka Wólka Pełkińska - Hutnik Kraków

Pechowa Wólka

Są takie pechowe miejsca, na które mimo aktywności kibicowskiej nie idzie się załapać. Na ich czele wypada umiejscowić Wólkę Pełkińską, gdzie swój stadion ma Wólczanka - tegoroczna sensacja rozgrywek. Raz nie udało się tam pojechać ze względu na mecz bez publiczności, drugi raz już z trasy zawróciła tragiczna informacja. Tym razem też stadionu w Wólce nie udało się odwiedzić. Otóż Wólczanka cała, trzeba im przyznać znakomitą rundę, grała gościnnie w niedalekim Przeworsku. Mecz z Hutnikiem miał być już pierwszym pojedynkiem wiosennym po powrocie na własny obiekt, jednak pierwszą kolejkę przełożono na jesień i trzeba było odwiedzić jeszcze stadion w Przeworsku. Trochę szkoda też sportowo, bo może po przerwie zimowej rywal trochę spuści z tonu.

 

A tymczasem w tym meczu na szczycie był to rywal bardzo solidny i wymagający. Hutnikowi nie udało się stworzyć klarownych sytuacji, pomimo optycznej przewagi. I tak na dobrą sprawę to „gospodarze” byli bliżsi zwycięstwa mając dwie znakomite sytuację, w tym dwustuprocentową w doliczonym czasie gry. Z bezbramkowego remisu chyba nikt nie był zadowolony.

 

Po 18 kolejkach w czołówce ścisk: rezerwy Korony, Hutnik, Motor i Wólczanka. Najprawdopodobniej walka o awans rozstrzygnie się pomiędzy Motorem i Hutnikiem. Czeka nas emocjonująca wiosna, oby zespół się dobrze przygotował i poczynił lepsze roszady niż w przerwie letniej, bo niektóre transfery były bardziej sentymentalne niż uzasadnione sportowo.

03/11/2019

Orlęta Radzyń Podlaski - Hutnik Kraków

Lidera MAMY

​Ponownie w okresie zaduszek wypada wyjazd do Radzynia. I ponownie był to mecz na wagę liderowania. To co jeszcze kilka tygodni temu wydawało się marzeniem, stało się faktem. I to Hutnik obecnie przewodzi lidze stając się głównym pretendentem do awansu. Co prawda gra nie wygląda rewelacyjnie, ale słabość i kłopoty bezpośrednich rywali oraz kilka szczęśliwych zwycięstw (Kraśnik, Motor) pozwoliło na wysforowanie się na szczyt ligowej tabeli.

 

Mecz na trudnym terenie w Radzyniu jawił się jako ciężki orzech do zgryzienia, ale po pierwszej połowie wydawało się, że będzie miło i przyjemnie. Rozpoczął Sobi gol w swojej firmowej akcji wykorzystując prostopadłe podanie. Gol w 10 minucie ustawił mecz. Hutnik dominował na boisku stosując wysoki pressing. Gra więc toczyła się głównie na połowie gospodarzy. Pod koniec pierwszej połowy Świątek sprytnie piętą skierował piłkę do siatki i wydawało się że jest po meczu.

 

Ale Orlęta na druga połowę wyszły z pasją. A pomógł im bramkarz Zając puszczając stosunkowo prosto wyglądający strzał z rzutu wolnego. Gospodarze mieli więc całą druga połowę na doprowadzenie do remisu. Hutnik co prawda starał się grać swoją grę, ale długa podróż i zmęczenie spowodowały że już nie dało się tak ograniczyć poczynań drużyny z Radzynia. Szczególnie gorąco się zrobiło pod koniec meczu, gdy gospodarze reklamowali rękę w polu karnym. Sędzia z Dębicy jednak nie podyktował jedenastki, a po meczu obdarował protestujących czerwonymi kartkami. Tymczasem w obozie Hutników i skromnej 13-osobowej grupie kibiców zapanowała radość: Lidera mamy itd….

 

Trzeba sobie powiedzieć jasno, mimo awansu na pozycję lidera, gra ciągle pozostawia wiele do życzenia. Aż strach pomyśleć co będzie jak zaczniemy grać przynajmniej przyzwoicie …

 

Do końca rundy jeszcze trzy, niełatwe mecze . Szansa na przezimowanie jak rok temu na fotelu lidera jest jednak wysoka.

15/09/2019

Korona II Kielce - Hutnik Kraków

Melanż

Mecz w Kielcach, czyli dwudniowy wypad połączony z meczem pierwszej Korony (akurat z Wisłą Kraków) i obowiązkowym melanżem do drugiej w nocy. Rezerwy grają na Szczepaniaka, czyli na dobrze nam znanym, chociaż pechowym stadionie.

Korona II bardzo dobrze rozpoczęła sezon, przy nierównej formie faworytów ligi zajmuje pozycję lidera. W dodatku na mecz z Hutnikiem wystawiła bardzo silny skład z wieloma zawodnika z pierwszego składu. Było więc jasne, że zadanie czeka nas trudne.

Mecz się świetnie rozpoczął bo już w pierwszej akcji Sobala dał nadzieję nawet na zwycięstwo. Korona wyrównała w 20 minucie. Ale Hutnik grał cały czas bardzo dobrze. Tak mniej więcej do 30 minuty. Później uszło powietrze. Koroniarze – doświadczeni ligowcy, grali spokojnie, z pewnością o swojej wyższości. Udowodnili ją w drugiej połowie, gdy zdominowali mecz strzelając cztery gole, a i tak był to najmniejszy wymiar kary dla zupełnie zagubionego Hutnika.

 

Z dobrej strony pokazali się kibice, dopingując z sektora gości prawie przez cały mecz. Widać że jesteśmy cięci na Koronę.

31/08/2019

Wisła Puławy – Hutnik Kraków

Feralne Puławy

Po raz drugi w tym roku wyjeżdżamy z Puław z podwójnym zerem. Bez zdobyczy punktowej oraz z kibicowskim zerem wyjazdowym (przynajmniej oficjalnie w sektorze gości - patrz sprostowanie).

Mecz rozpoczął się w pełnym słońcu. Nawet na trybunach ciężko było wytrzymać. Ale gospodarze narzucili aktywny pressing. Szybko przyniósł on wymierne efekty. Niecelne podanie Pyciaka, który jak na razie jest rozczarowaniem, i piękny strzał napastnika Wisły dał im prowadzenie. Hutnik trafił do siatki po siatkarskim strzale Sobali, który tylko zarobił żółtą kartkę. Gospodarze poszli za ciosem i tworzyli kolejne sytuację. Dobrze w tej fazie meczu spisywał się Zając, który jeden strzał wyciągnął bardzo efektownie. Bezradny jednak był po jednej z kontr - puławska Wisła wyszła na dwubramkowe prowadzenie.

Trener Janiczak w mocnych słowach skomentował przebieg meczu już w 30 minucie podczas przerwy zarządzonej ze względu na upał. To odmieniło zespół, który zgodnie z poleceniem zaczął grać „do przodu”. Jeszcze przed przerwą Linca zmarnował sytuację na bramkę kontaktową.

W przerwie męska rozmowa była kontynuowana. Wymieniono również słabo spisujących się Pyciaka i Antoniaka na Jaklika i znającego puławski klimat Tetycha. Odpuściło trochę słońce (nie na trybunie niestety). I Hutnik mógł pokazać potencjał ofensywny. Niestety brakowało precyzji, wykończenia akcji i zwykłego piłkarskiego szczęścia. Na domiar złego w zupełnie niegroźnej sytuacji głupie zachowanie Zająca, który jak widać w każdym meczu musi coś zmajstrować. Faul, żółta kartka, karny, pewny strzał zawodnika gospodarzy i już trójka w plecy. 

Ale nawet w takiej sytuacji Hutnik się nie poddał. Wreszcie do siatki trafił Ogar, który w tym meczu powinien ustrzelić co najmniej hat tricka. Co prawda przy tej akcji sędzia mógł zinterpretować pozycję spaloną, ale chyba jeszcze był myślami przy specyficznej sytuacji z karnym. Hutnik poczuł krew i kilkakrotnie zakotłowało się pod bramką wyraźnie już zmęczonego przeciwnika. Wpadło niestety dopiero pod koniec doliczonego czasu gry po ładnym strzale z rzutu wolnego Kołodzieja. Było jeszcze trochę czasu i ze dwie akcje, nawet Zając zapędził się na pole karne rywala. Ale to już byłoby zbyt niesamowite, żeby w takich okolicznościach doprowadzić do remisu.

Martwi strata punktów, szczególnie że wyrównana sytuacja w tabeli dawała nawet możliwość wskoczyć na szczyt tabeli. Hutnik pokazuje na razie swój potencjał głównie w sytuacjach ekstremalnych. Mecze z Wisłami (Sandomierz i Puławy) to powroty w beznadziejnych sytuacjach – tydzień temu w osłabieniu, teraz przy trzybramkowym prowadzeniu rywala. Potencjał jest. Trzeba jeszcze poprawić koncentrację i trochę przeorganizować skład. Nazwiska nie grają. Najbardziej obawialiśmy się o formę Gamrota, a ten gra wprost po profesorsku - nawet w Puławach gdy doskwierało mu gorsze samopoczucie. 

Niestety po raz kolejny na mecz nie dotarli kibice Hutnika, chociaż zapowiadali przyjazd. Z dobrej strony pokazali się natomiast miejscowi: ponad 100 osobowy młyn, doping przez cały mecz, nawet zaangażowali w pewnym momencie całą trybunę. Fakt, że wynik im sprzyjał, ale i tak na plus. Irytujące tylko śpiewy pochwalne i zapożyczenia z Legii Warszawa.

Sprostowanie: na mecz dotarła ośmioosobowa grupa kibiców Hutnika, która jednak nie została wpuszczona do sektora dla przyjezdnych. 

24/08/2019

Jutrzenka Giebułtów – Hutnik Kraków

Na sektorze gości

Jutrzenka awansowała do III ligi po barażach z Unią Tarnów. Początek jednak ma trudny przegrywając mecz za meczem. W dodatku swoje domowe musi rozgrywać w pobliskim Zabierzowie - co prawda co poniektórzy pojechali mimo wszystko do Giebułtowa – co się tyczyło między innymi dwóch kibiców z … Norwegii.

 

Hutnik po letnich transferach, z dużo większymi ambicjami, również ma trudny początek rundy. Mecz w Zabierzowie to potwierdził. Brakowało precyzji, tempa, konsekwencji. Momentami mecz był całkiem wyrównany. Na szczęście pod koniec pierwszej połowy crossowe podanie na skrzydło do Świątka, ten do Gamrota i „Mały” podbiegł pod sektor gości odmeldować wykonanie zadania. W końcówce było jeszcze nerwowo, bo Jutrzenka ostrzyła sobie zęby na sensacyjny remis. Na szczęście tym razem Hutnik zgarnął trzy punkty. Na razie dużo lepiej nam idzie na wyjazdach, ale to kwestia terminarza.

 

Kibicowsko też nie ma się za bardzo czym pochwalić. Co prawda sobota godzina 13.00 może nie jest idealną porą, ale odległość do Zabierzowa wymagała trochę większej grupy. Doping był co prawda przyzwoity. Martwi jednak osobę która na sektorze gości była po raz pierwszy od pięciu lat, że wciąż te same twarze. Poza wspomnianymi Norwegami.

17/08/2019

Jagiellonia Białystok : Hutnik Kraków - Centralna Liga Juniorów

Frycowe

Awans juniorów do Centralnej Ligi Juniorów do okazja do odwiedzania dawno nie widzianych miejsc. W Białymstoku na meczu pierwszy drużyn byłem blisko dwadzieścia lat temu. Od tamtego meczu Jaga dwa razy była bliska mistrzostwa, my dwa razy stoczyliśmy się do czwartej ligi.

Białystok stał się bliższy terytorialnie - ledwie półtorej godziny z Warszawy (a kiedyś dwie jechało się do Zambrowa), ale mentalność ludzi zatrzymała się w PRL. Cieć nowego ośrodka szkoleniowego to cham i prostak, który traktuje gości i dziennikarzy jak śmieci. Z infrastrukturą też jest słabo, a miało być tak nowocześnie. Bez własnej wody nie łatwo przeżyć mecz w upale.

A ten układał się nadspodziewanie dobrze dla Hutnika. Dużo operowali piłką i zdominowali rywala. Efektem był gol strzelony w 30 minucie.
Niestety losy meczu odwróciła jedna akcja. Szarżującego na bramkę Hutnika napsatnika gospodarzy ręką powstrzymywał obrońca. Sędzia dopatrzył się faulu karząc sprawcę czerwoną kartką, a drużynę rzutem karnym. Po tym wydarzeniu gra Hutnika się rozsypała. Jeszcze przed przerwą Jaga miała znakomitą sytuację.
Druga połowa to już pełna dominacja gospodarzy i egzekucja zdołowanej drużyny Hutnika.

To druga porażka juniorów przy stracie aż pięiu goli. Jednak te 40 minut napawają optymizmem. Konsekwentna gra w kolejnych meczach zaowocuje również zdobyczami punktowymi.


Bez żalu opuszczam niegościnny Białystok i już po chwili mogę oddechnąć świeższym powietrzem rodzinnego Zambrowa.

12/06/2019

Orzeł Ryczów - Hutnik Kraków

Chuj z upałami

Dla nas Puchar Polski powinien zmienić nazwę na Puchar Ekstremalnych Warunków Atmosferycznych (w skrócie PEWA). Najpierw przyszło nam rozegrać mecze w deszczu, błocie Pcimia i Szczyrzyc, żeby finał stoczyć w ekstremalnym upale (+35 st. C.) na stadionie Kalwarianki.

To taki zwyczaj Małopolskiego Związku Piłki Nożnej, aby mecz finału okręgu rozgrywać na ładnym, ale utrzymanym w starym stylu obiekcie w Kalwarii Zebrzydowskiej. Trzeba jednak przyznać, że nadano finałowi odpowiednią oprawę, przybył nawet wiekowy Zarząd który wytrwale znosił upał. A przede wszystkim przeznaczono całkiem atrakcyjne nagrody pieniężne – zwycięzca zebrał kwotę 50 tys. zł co dla drużyn na tym poziomie rozgrywkowym jest istotnym zastrzykiem finansowym. 

Hutnik w najsilniejszym składzie, w dodatku wypoczętym po rozegraniu prawej całej rundy juniorami (z Pro Junior system wpadło dzięki temu 300 tys. zł – czyli finansowo sezon się ładnie poskładał) był faworytem finału. Pewne obawy żywiono jedynie z uwagi na fakt dwóch ubiegłorocznych, ligowych porażek z Orłem Ryczów. Szybko jednak po golu Krzysztofa Świątka było jasne, że tym razem sytuacja się nie powtórzy. W drugiej połowie przewaga Hutnika zaobfitowała kolejnymi golami, w tym piękną akcją Antoniaka i pierwszym w drużynie seniorskiej trafieniem Matyska.

A potem była feta na boisku, szampan, uroczyste wręczenie pucharu i wspólne zdjęcia. Miły akcent na zakończenie sezonu. Nagrodą będzie wrześniowy mecz pucharowy z drużyną ze szczebla centralnego. Może na przykład z taką Legią, albo Wisłą (Kraków, chociaż Płockiem też byśmy nie pogardzili).

Nie zachwyciliśmy natomiast frekwencją. Wiadomo – upały. Ale jednak na taki mecz do bliskiej Kalwarii można się było udać większa ekipą. To niestety mankament współczesnej piłki w Polsce. 

Wizyta w Kalwarii to oczywiście pół dnia w samochodzie plus dzień urlopu. Ale również krótka wizyta w klasztorze i pyszny obiadek domowy za 17 zł plus kolacji w postaci kiełbaski na stadionie. Udane zakończenie wiosennej rundy wyjazdowej, która mimo wielu problemów zaowocował dziewięcioma wyjazdami: Daleszyce, Puławy, Łapanów, Rzeszów, Nowy Targ, Pcim, Skawina, Świdnik, Kalwaria.

01/06/2019

Avia Świdnik - Hutnik Kraków

Dzień Dziecka w Świdniku

Ostatni mecz wyjazdowy w Świdniku. Ładna pogoda, Dzień Dziecka, darmowe wejście, przelatujące nad głowami samoloty. 

Mecz także całkiem przyzwoity. Hutnik szybko objął prowadzenie i dominował na boisku. Ale pod koniec pierwszej połowy Avia wykorzystała błąd Hutnika i wyrównała. W drugiej połowie mecz był ciekawy, jednak nie przyniósł rozstrzygnięcia, chociaż grający w końcówce w przewadze Hutnik jeszcze miał dobra sytuację. 

Były co prawda marzenia, że ten mecz będzie o wielką stawkę, ale jak wiadomo Hutnik już na początku rundy rewanżowej pogrzebał szanse w walce o awans. A ten ostatecznie wywalczyła w ostatnim meczu Stal Rzeszów. 

Niemiły incydent dotyczył natomiast kibiców. Otóż autokar z Nowej Huty nie został wpuszczony na mecz. Trzy osoby nie były na liście i to był wystarczający powód dla Avii żeby robić problemy z wejściem. Ostatecznie nikt nie wszedł, a jeszcze jedne z kibiców został w przerwie meczu poturbowany i pomogli mu piłkarze Hutnika. A wśród gospodarzy było ciśnienie na konfrontację, z uwagi na wydarzenia na pierwszym meczu na Suchych Stawach.

22/05/2019

Wiślanie Jaśkowice - Hutnik Kraków

Ciągle pada

Wydawało się że jak tydzień wcześniej padało cały dzień w Pcimiu, to na przełożonym na wtorek meczu w Skawinie z Wiślanami już się taka sytuacja nie powtórzy. Nic z tych rzeczy – lało równo przez cały mecz …

Wiślanie grają w Skawinie na Stadionie Miejskim. Kiedyś grali na jakimś innym boisku w Skawinie i regularnie tam dostawaliśmy w Pucharze Polski. Była więc okazja odwiedzenia nowego miejsca na piłkarskiej mapie Polski.

Po bardzo dobrym poprzednim sezonie w roli beniaminka zespół nominalnie z pobliskich Jaśkowic teraz rozpaczliwie broni się przed spadkiem. To ku naszej przestrodze.

Hutnik gra już praktycznie samymi juniorami. Ale i tak z Wiślanami powinien sobie poradził. Nie wykorzystał jednak sytuacji w pierwszej połowie, a potem do głosu doszli zdeterminowani gospodarze. Strzelili bramkę do szatni, a w drugiej połowie drugą.

To czwarta z rzędy wyjazdowa porażka w stosunku 2:0. Ale co tam wyniki – ważny kolejny zaliczony wyjazd.

15/05/2019

Pcimianka Pcim - Hutnik Kraków

Puchar dla Hutnika

Niestety finał Pucharu Polski na szczeblu okręgu Kraków nie miał godnej oprawy. Przeszkodziła przede wszystkim pogoda. Jak twierdzą miejscowi lało od niedzieli. Boisko przypominało bagienko, po którym piłkarze bardziej się taplali, niż grali w piłkę.

 

Na mecz przyszło ledwie 70 widzów – rozczarowaniem jest przede wszystkim brak zorganizowanej grupy z Hutnika. Co prawda środa i zimno, ale jednak to jakiś finał, z trofeum i wręczeniem po meczu.

 

Hutnik zagrał w najsilniejszym składzie. Mimo warunków atmosferycznych szybko udowodnił swoją wyższość nad Pcimianką, która do finału awansowała trochę przy zielonym stoliku. Do przerwy było 5:0 po raczej kuriozalnych golach. W drugiej połowie, podobnie jak w Łapanowie, przyszedł kryzys (rozprężenie może bardziej) i niżej notowany rywal miał satysfakcje strzelając Hutnikowi dwie bramki, a i do trzeciej był blisko.

 

Sędzia zakończył więc mecz przy stanie 5:2, Wiceprezes z pucharem musiał się taplać w błocie, a przemili organizatorzy zorganizowali darmowego grilla ze smaczną kiełbasą i świeżutkim miejscowym pieczywem. Warto było więc poświęcić środę, przejechać 700 kilometrów, zmoknąć, pobrudzić spodnie i buty, a nawet zepsuć przez wilgoć aparat fotograficzny.

08/05/2019

Podhale Nowy Targ - Hutnik Kraków

Podróż sentymentalna

Wyjazd do Nowego Targu. Na Podhale. Pierwsza wielka miłość sportowa. Hokej jeszcze w latach 70-tych i wyprawy z pobliskiego Białego Dunajca na czołową wówczas polską drużynę hokejową. 

Że w NT jest także piłka dowiedzieliśmy się niedawno i już raz tam zawitaliśmy na sektorze gości. W tym sezonie gospodarze niespodziewanie walczą o awans i to konsekwentnie wygrywając mecz za meczem. Stadion może nie porywa, frekwencja również. Wyróżnia się jedynie zielona jak trawa sztuczna murawa. I w niej upatrywaliśmy swoich szans. 

Takowe nawet były, w początkowym okresie Sobala miał dobrą sytuację, ale niepotrzebnie szukał podania. O losach meczu przesądziła bramka do szatni. W drugiej połowie pewne siebie Podhale grało swobodnie i wykazała swoją wyższość kolejnymi bramkami. Co prawda 3:0 może nie oddaje przebiegu meczu, ale młoda drużyna Hutnika dostała kolejną lekcję. Oby procentowała już w przyszłym sezonie i meczach pucharowych, które są obecnie priorytetem. 

Na ten wyjazd pomimo niezbyt dogodnego terminu udała się kilkunastoosobowa grupa hutniczych kibiców, którzy kilka razy coś krzyknęli, a najbardziej dopingowali córę Łukasza w spinaniu się po schodach na sektorze. 

Wracając budowaną od 40 lat Zakopianką jeszcze piękny widoczek na polskie, ośnieżone Tatry – kolejny kamyczek do sentymentalizmu tego środowego, długiego (400 km) wypadu na Hutnika.

01/05/2019

Stal Rzeszów - Hutnik Kraków

Pierwszomajowa wódeczka na sektorze

Dawno nas nie było na Stali Rzeszów. Więc nic dziwnego, że melanżowa ekipa wyjazdowa wykorzystała pobyt na gościnnym sektorze do obalenia ciepłej żubrówki popijanej podpieprzoną (przez piszącego te słowa) z cateringu dla VIPów coca-colą. Ogólnie dobry wyjazd: 160 osób, z dobrym dopingiem, mimo tej alkoholizacji. 

Mecz przegrany. Młody skład (walczymy o jakiś Pro Junior już tylko) nie dał rady wciąż aspirującej do awansu Stali.

24/04/2019

LKS Piast Łapanów - Hutnik Kraków

Klimacik w Łapanowie

Pod względem klimatu najfajniejszy wyjazd w sezonie.

Mecz też niczego sobie. W drugiej połowie A-klasowy rywal wyciągnął na 2:2 i było trochę emocji, a jeszcze więcej kontrowersji.

23/03/2019

Wisła Puławy - Hutnik Kraków

Dwa razy po zero-dwa

Słabsza druga połowa w Daleszycach i niespodziewana, nawet patrząc na tabelę sensacyjna, porażka z Podlasiem, nie były przypadkiem. Z dużo solidniejszym piłkarsko rywalem osłabieni Hutnicy byli jedynie tłem.

Jedyną groźną akcję przeprowadzili na samym początku meczu, jednak obrońca gospodarzy zablokował strzał Reczulskiego. Czy przypadkiem nie pomógł sobie przy tej interwencji ręką – to inna sprawa. 

Wisła Puławy nie musiała nawet przystąpić do zdecydowanych ataków, żeby dwukrotnie zaskoczyć rywala. Przy pierwszej bramce wystarczyło silny wykop bramkaza niefotunnie przedłużony przez Jaklika, a przy drugiej silne dośrodkowanie i celny strzał głową w krótki róg. Obrońcy Hutnika nie tylko nie zapobiegli tym bramkom, co aktywnie się do nich przyczynili. Do końca meczu gospodarze rozbijali próby formowania ataku niedawnego jeszcze lidera. Hutników opanowała frustracja skutkująca pretensjami do sędziego, żółtymi a finalnie nawet czerwoną kartką. 

Zimny prysznic na samym początku sezonu każe zrewidować marzenia, trochę absurdalne, o walce o awans. Pozostaje mieć nadzieję, że w prestiżowych rywalizacjach w Rzeszowie i Lublinie, Hutnicy odzyskają wigor z rundy jesiennej.

10/03/2019

Spartakus Daleszyce - Hutnik Kraków

Klatka dla zwierząt

Kiedyś temat walki (nieuczciwej – trzeba to przyznać) Hutnika z Pogonią Staszów o awans do II ligi pojawił się na mównicy sejmowej, teraz meczem w Daleszycach zainteresował się Rzecznik Praw Obywatelskich. Pretekstem była klatka dla kibiców gości, która przypomina pomieszczenie dla niebezpiecznych zwierząt, a oglądanie meczu z jej środka praktycznie jest niemożliwe. Co prawda wyjazdy to przede wszystkim dobra zabawa (niekoniecznie oglądanie wyczynów kopaczy), ale dobrze nagłaśniać takie sprawy, aby wreszcie kibice byli traktowani jak ludzie. Bo jak są dobrze traktowani to i zachowują się jak ludzie. 

Pierwszy mecz wiosny był dla lidera z Nowej Huty trudny, a nawet bardzo trudny. Zdeterminowany do walki z liderem przeciwnik, trudna murawa, nie zgranie z nowymi nabytkami. Jeszcze pierwsza połowa nie znamionowała problemów. Hutnik po ładnym podaniu prostopadłym objął prowadzenie już w 15 minucie i do przerwy przeważał. Szkoda, że nie udokumentował tego drugim golem – jeden nawet padł ale powracający po długiej przerwie Sobala był na spalonym, a sędzia uznał że podanie pochodziło od jego kolegi z drużyny. 

Humory w przerwie w sztabie Hutnika dopisywały i chyba nikt nie spodziewał się aż takich problemów w drugiej połowie. Tymczasem Spartakus wyszedł w deszczowej i zimnej aurze na drugie 45 minut niczym rzymski gladiator sprzed dwóch tysięcy lat. Zdominował grę stwarzając kilka bardzo groźnych sytuacji. Hutnik może mówić o dużym szczęściu, że żadna nie zakończyła się utratą gola. Jednobramkowe zwycięstwo udało się dowieźć mimo że w drugiej połowie Hutnik nie stworzył żadnego zagrożenia pod bramką rywala, a pod koniec musiał ratować się nadmiernym symulowaniem brutalnych fauli świętokrzyskiego rywala. 

Nikt w przypadku awansu nie będzie pamiętał tak słabej drugiej połowy w Daleszycach, jednak widać jak trudna to będzie runda. Za tydzień jeszcze łatwy (?) rywal u siebie, a potem prawdziwe schody: wyjazdy do Puław, Lublina, Nowego Targu i Rzeszowa – czyli do całej czołówki. Walczymy!

17/11/2018

Soła Oświęcim - Hutnik Kraków

Lidera mamy …

Sądząc po transmisji telewizyjnej: niewiele na Sole się zmieniło (GALERIA). Może jedynie to, że nie są już specjalnie wymagającym rywalem na ich trzecioligowym klepisku.

Hutnik pozornie załatwił sprawę w 30 minut strzelając 3 gole. Jednak pod koniec I połowy gospodarze umieścili piłkę w siatce, a mieli nawet sytuację na drugiego gola.

W przerwie dotarła wiadomość o remisie w meczu Podhala ze Stalą, co oznaczało powrót Hutnika na fotel lider. W drugiej połowie Duma Nowej Huty opanowała sytuację, dobili miejscowych jeszcze jednym golem i w zapadających ciemnościach utrzymali wynik dający liderowanie przez całą zimę.

Wielki szacunek, któż się tego spodziewał. Co raz głośniej mówi się o weryfikacji planów na wiosnę. Ale będzie ciężko utrzymać tę znakomitą pozycję. Wiosna będzie ciężka. Pozostawmy jednak te rozważania na artykuł przed runda rewanżową.

10/11/2018

Hutnik Kraków - Avia Świdnik

Niech Żyje POLSKA

Hutnicy wystąpili w przededniu setnej rocznicy odzyskania Niepodległości w biało-czerwonych strojach. Znakomity pomysł.

Mecz nie był łatwy. Zadecydował gol Gawęckiego w 36 minucie. W drugiej połowie Hutnik grał w przewadze jednego zawodnika, ale wynik wisiał na włosku.

Ciekawie było również pozasportowo. Pod kasy wbiegła grupa kibiców gości wspieranych Ładą Biłgoraj. Doszło do pierwszego od lat poważniejszego starcia przy okazji meczów na Suchych Stawach. Oczywiście obie strony mają inny obraz rozstrzygnięcia – jak zawsze w takich przypadkach.

03/11/2018

Orlęta Radzyń Podlaski - Hutnik Kraków

Niedosyt

padało, ale się wypogodziło, dobre warunki do gry, ludzi około 200
w sektorze gości 30 osób, co ciekawe zameldowali się na 15 minut przed meczem - coś się zmieniło w stylu wyjazdowym naszych fanów
Hutnik w składzie: Zając - Ptak, Tetych, Jaklik, Kędziora - kurek, Reczulski, Kołodziej, Świątek, Marszalik - Kotwica

1 min. - dobra sytuacja dla Hutnika, z trudem broni bramkarz gospodarzy
4 min. - wrzutka z wolnego, strzał głową zbyt słaby, Hutnik przystąpił do meczu ofensywnie
9 min. - bardzo groźna wrzutką Orląt, nikt jednak nie dochodzi do piłki, która ląduje w rękach Zająca
13 min. - gra się wyrównała
15 min. - dziwne bo gramy "angielską" piłkę - wrzutki na pole karne, które na razie są kasowane przez obrońców gospodarzy
16 min. - aut dla gospodarzy na wysokości pola karnego, po którym bardzo niecelny strzał głową
17 min. - "róbcie klasykę" - nakazał kapitan Orląt, chyba możemy się obawiać
18 min. - przekombinowany rzut rożny Orląt - może to była ta "klasyka"
19 min. - pierwszy celny strzał Orląt ląduje w "koszyku" bramkarza Hutnika
20 min. - gra przeniosła się niebezpiecznie na połowę Hutnika
22 min. - kontra Hutnika zakończona wrzutką na głowę stopera
23 min. - Kurek z dystansu - bardzo niecelnie, jakimś cudem po tym strzale dwóch piłkarzy gospodarzy padło jak rażonych piorunem
25 min. - wstali
26 min. - mocna wrzutka Marszalika mija całe pole karne
27 min. - tym razem wrzutka Orląt, spokojnie bezpańską piłkę łapie Zając
29 min. - bardzo brzydki faul, pierwsza żółta kartka dla Orląt, "przecież był wślizg" marudzą miejscowe autochłony
30 min. - kolejna żółta kartka, z którą już zgadzają się miejscowi: "teraz tak …", ale za chwilę wraca lokalny patriotyzm: "sędzia przeszkadza w grze"
34 min. - dwa kolejne rzuty rożne, było groźnie
35 min. - gospodarze kwestionują rękę w polu karnym - była ale nie do odgwizdania, kolejny rożny
35 min. - znakomita sytuacja dla Orląt, główka z bliska w środek bramki, Zając paruje na kolejny róg, i znowu było groźnie
36 min. - kontra Hutnika przerwana brzydkim faulem, trzecia kartka dla gospodarzy
41 min. - nareszcie gra przeniosła się na połowę gospodarzy
42 min. - prostopadła piłka w pole karne Hutnika, dobrze że Zając w porę wyszedł, kolejny róg
43 min. - po centrze Zając jak w Kraśniku - nie łapie piłki, która spada pod nogi zawodnika Orląt, a ten z 5 metrów przenosi piłkę, jakim cudem - nie wiem, nad poprzeczką
44 min. - zamieszanie w polu karnym. Hutnik wychodzi z kontrą skasowaną przez obrońcę
45 min. - Świątek prostopadle (nareszcie akcja bez wrzutki) do Kotwicy - ten na spalonym

do przerwy 0:0, w stuprocentowych sytuacjach 2:1, w żółtych kartkach 3:0 dla gospodarzy
początek dla Hutnika, potem gra się wyrównała, ale końcówka już zdecydowanie zdominowana przez Orlęta, dużo groźnych centr, szczególnie z rzutów rożnych

kibice Hutnika w dobrych nastrojach- świetnie bawią się na sektorze zlokalizowanym przy polu karnym, na które w drugiej połowie, oby z powodzeniem, będzie nacierał wicelider

mam dwa osobiste wspomnienia z tego miejsca:
a) pierwsze to mecz bez publiczności z Motorem Lublin, który przegraliśmy chyba z 2:5, najładniejszą bramkę w karierze strzelił Madejski, a ja w roli operatora kamery jej nie sfilmowałem. bo oszczędzałem na baterii
b) drugie to już mecz z Orlętami, na który jechaliśmy z Warszawy z wesołą, acz mocno wstawioną ekipą - pozdro dla G. który pewnie już nie czyta forum

na drugą połowę Hutnik wyszedł bez zmian w składzie
47 min. - Świątek do Kurka, ten w polu karnym w asyście dwóch obrońców oddaje ładny, ale niecelny strzał
48 min. - Kurek w stylu Maradony z meczu Argentyna-Anglia, raz że przeszedł kilku obrońców, dwa że zakończył akcję zagraniem ręką
49 min. - silna centra Marszalika, jego ostre zagrania pachną golem, ale jak na razie nikt z napastników do nich nie zdążył
51 min. - Świątek wywalczył róg, po którym było małe zamieszanie
52 min. - wszystko wróciło do normy, gramy swoją "krakowską" piłkę metodą krótkich podań, obrońcy Orląt na razie czujni
55 min. - Kurek strzela dosłownie 5 centymetrów od bramki, nawet dziennikarze telewizji Lublin pytają się mnie o tego chłopaka
56 min. - trwa nawałnica Hutnika, Świątek w polu karnym, Hutnicy reklamują rękę, w kontrowersyjnych zagraniach ręką 1:1, Święty opatrywany przez lekarza
58 min. - opatrywanie Krzyśka trwa podejrzenia długo, a na boisku groźnie pod bramką Hutnika
59 min. - po rogu Orląt, piłkę piąstkuje - tym razem udanie - Zając, Święty na szczęście wraca
60 min. - oby nie powtórzył się scenariusz z pierwszej połowy, w której Hutnik dominował tylko przez pierwsze 15 minut
62 min. - napisałbym, że Hutnik bardzo dobrze rozgrywa drugą połowę, ale to zazwyczaj kończy się jakimś farfoclem
64 min. - róg dla Orląt, uff
65 min. - kibice Hutnika kilka wersów o lokalnych i kieleckich klubach
66 min. - ktoś, pewnie Ptak zagapił się i gospodarze mieli wolne pole lewą flanką, ale skończyło się na strzale (może dośrodkowaniu w zamiarze) w samochody zaparkowane na parkingu
68 min. - kontrę gospodarzy przerywa Kołodziej - żółta
69 min. - pewnie Zając, limit błędów wyczerpany?
70 min - Marszalik mocno, ale w sam środek bramki rywala, kolejna akcja Hutnika i wydumany spalony bardzo aktywnego Marszalika
71 min. - Święty na skrzydło do Kotwicy, ten w pole karne, tam obrońca i róg
72 min. - ładna centra, ale bezbłędny stoper gospodarzy
73 min. - prostopadłe piłki, to może dać nam zwycięstwo, znowu zabrakło kilku centymetrów
74 min. - zmiana Pachowicz, za niestety słabego w tym meczu Kotwicę
75 min. - na boisku pojawił się również Linca
76 min. - w drugiej połowie jakby Orlęta spuchły - żebym znowu nie wykrakał
77 min. - Święty bardzo aktywny, zachował siły na cały mecz
78 min. - żółta kartka dla zawodnika Hutnika, Pietrzyka który również w tym zamieszaniu pojawił się na placu gry
79 min. - wolny dla gospodarzy z 30 metrów, mocno, niecelnie, na szczęście
80 min. - zrobiło się dużo miejsca na boisku, może nie skończyć się na 0:0
81 min. - Święty lewą stroną, niestety pechowo nie ma nawet rożnego
82 min. - tymczasem przebudzili się kibice Orląt - młyn na oko 50-60 osób
83 min. - kartka dla Ptaka
84 min. - Zając łapie
86 min. - ależ sytuacja: Święty do Kurka, ten uprzedzony przez obrońcę
87 min. - trwa nawałnica Hutnika, Święty się dwoi i troi, chcemy wygrać ten mecz
88 min. - Świątek, Kurek, Linca - strzał w środek bramki
89 min. - to miłe że Hutnik podjął pełne ryzyko, ale nerwy są, bo Orlęta polują na kontrę
90 min. - doliczone 5 minut, kibice gospodarzy zrozpaczeni - co najlepiej świadczy o przebiegu końcówki
91 min. - Reczulski żółta
92 min. - Pachowicz nie opanował piłki w polu karnym, ale nie była to łatwa sytuacja
93 min. - wolny dla Orląt z połowy boiska, było nerwowo bo zawodnik gospodarzy główkował z dobrej pozycji - ale był spalony
94 min. - głośne HaKaeS, długa akcja Hutnika
95 min. - Święty w pole karne. Linca oddaje przypadkowy strzał, który w sumie mógł wpaść do bramki
KONIEC 0:0

Hutnik zaprezentował się bardzo dobrze w Radzyniu. Remis jednak jest sprawiedliwym wynikiem, bo gospodarze też mieli swoje 20 minut pod koniec pierwszej połowy.

Co raz lepiej wychodzi współpraca Świątek-Kurek. Widać zmianę taktyki w "eksploatacji" kapitana Hutnika. Dobry mecz zagrał Marszalik. Obrońcy tym razem solidnie, bez głupich błędów. Ten przydarzył się Zającowi, tym razem cudem bez konsekwencji, który musi popracować na koncentracją.

zdjęcia:

27/10/2018

Hutnik Kraków - Wiślanie Jaśkowice

Dziesięć goli

Wiślanie od kilku lat to bardzo niewygodny rywal. Szczególnie w pamięć zapadły porażki pucharowe na boisku w Skawinie. Rok temu zespół z Jaśkowic po awansie był rewelacją wśród beniaminków. Ale już w tym roku grają dużo słabiej. Byli więc idealnym rywalem na odegranie się po dwóch porażkach, w tym klęsce w Wólce.

Hutnicy w pełni wykorzystali tę sposobność, imponując skutecznością, wykręcając iście hokejowy wynik. Sobalę zastąpił Gawęcki, który czterokrotnie pokonał biednego bramkarza gości. Co ciekawe gola nie strzelił Święty.

Bardziej jednak martwi niefrasobliwość w obronie, która nakazuje ostrożność przed ostatnimi trzema meczami. Rywale z czołówki (Podhale, Motor) też wygrali. Ciężko będzie więc zasiąść na fotelu rywala na okres zimowy. Ale i tak całą rundę już można zaliczyć do pozytywów.

Zdjęcie: Huteusz

20/10/2018

Wólczanka Wólka Pełkińska - Hutnik

Klęska

Pechowo po raz kolejny nie udało się pojechać do Wólki.

W dodatku ten fatalny wynik.

Zdjęcie: Łukasz Solski

13/10/2018

Hutnik Kraków - Podhale Nowy Targ

He, he - Podhale

Z cyklu MZF – Mało Znane Fakty, byłem kiedyś, znaczy się czterdzieści lat temu, wiernym kibicem Podhala Nowy Targ. Co prawda hokejowego, ale jednak.

Nie oznacza to oczywiście, że cieszy to potknięcie Hutnika. Ale z góralami zawsze ciężko.

07/10/2018

Chełmianka Chełm - Hutnik Kraków

(C)HaKaeS

To nasza pierwsza konfrontacja z Chełmianką, a tym samym wizyta w Chełmie (który tylko mijaliśmy kiedyś przy okazji hutniczej wyprawy na ME na Ukrainę).
Stadion nie robi oszałamiającego wrażenia, ale murawa chyba OK.
Kibice Hutnika, nietypowo już na pół godziny przez rozpoczęciem meczu, zapełnili sektor gości.
Żeby utrzymać pozycję lidera trzeba wygrać, ale będzie to bardzo trudne.

1 min. - już na początku meczu dynamiczna akcja lewą stroną Świątka przerwana brutalnym faulem, ale sędzia uznał że za pierwszym razem to można nawet tak. Od razu zrobiło się nerwowo.
4 min. - niepozorny strzał i Hutnik bardzo blisko objęcia prowadzenia, gospodarzy ratuje poprzeczka
8 min. - zamieszanie w polu karnym Hutnika po rzucie rożnym, ale bez zagrożenia
10 min. - na boisku przeważa Hutnik, na trybunach słychać tylko kibiców z Nowej Huty, kilkunastosobowa grupa Chełmianki dopiero wchodzi na stadion
11 min. - Hutnik atakuje lewą stroną: Świątek, Tetych, Marszalik. Chełm fauluje i szybko dostaje zasłużoną kartkę
13 min. - bliski szczęścia Pachowicz, ale bramkarz z Chełma jednak go uprzedził
15 min. - ostre starcie w polu karnym Chełmianki, bramkarz był szybszy, ale został poszkodowany przez napsatnika Hutnika, Sobala zarobił żółtą kartkę, ale co gorsza odniósł kontuzję
16 min. - tymczasem na sektorze gospodarzy małe zamieszanie
18 min. - trzy minuty dochodził do siebie bramkarz Chełmianki, a w tym czasie ukształtował się "młyn" gospdoarzy
24 min. - mecz się wyrównał, Hutnik próbuje już także prawą stronę, ale błędy w obronie wołają o pomstę do nieba
32 min. - dłuższy okres bezproduktywnej walki w środku pola, wyrównało się również w kwestii dopingu
33 min. - gol dla Chełmianki po prostym błędzie Zająca: główkę z kilku metrów paruje do narożnika własnej bramki, niestety 1:0
34 min. - Hutnik poddenerwowy, Świątek po brutalnym faulu ukarany żółtą kartką
36 min. - 1:1!!! znowu akcja lewą stroną, centruje Tetych, Gawęcki chyba faulowany, ale Tomasz Kurek z nabliższej odleglości pakuje piłkę do bramki
38 min. - okazja dla gospodarzy, ale bez strzału - mecz się ożywił
39 min. - Gawęcki z dystansu: celnie, zbyt lekko i prosto w "koszyczek" bramkarza
41 min. - ponownie zarysowała się przewaga Lidera
45 min. - Kurek mógł zostać bohaterem pierwszej połowy, jego strzał minimalnie mija słupek

DO PRZERWY REMIS. Hutnik gra dobrze, szkoda prostego błędu bramkarza, brawa dla Kurka.

Najbardziej matrwi uraz Sobali - złamana ręka po tym jak wpadł na bramkarza - do końca rundy trzeba liczyć się z absencją naszego superstrzelca.

46 min. - kontuzjogenny jest ten mecz, tym razem zawodnik gospodarzy ucierpiał
47 min. - bardzo groźna akcja indywidualna Chełmianki, silny strzał mija jednak spojenie słupka z poprzeczką
52 min. - faulowany Święty, kartka dla Jabłkowskiego
53 min. - znakomita sytuacja Kurka po dośrodkowaniu Świątka, piłka niestety nad poprzeczką
54 min. - lob Gawęckiego, też nad poprzeczką
57 min. - Marszalik głową, ale nie miał z czego uderzyć - bramkarz z łatwością łapie piłkę, w odpowiedzi groźny, ale bardzo niecelny strzał Chełmianki
59 min. - Hutnik długo wymienia piłkę, metoda tysiąca podań
60 min. - piękna zespołowa akcja Hutnika: Tetych, Kurek, Świątek i Marszalik z bliska pewnie pokonuje bramkarza gości 1:2!!!! Wychodzimy na pozycję wirtualnego lidera!
62 min. - miał być ciężki mecz, ale Chełmianka wygląda dużo gorzej niż Kraśnik czy Ostrowiec, trzeba to wygrać
64 min. - silny strzał Kędziory z dystansu, niestety mija słupek coraz bardziej bezradnej Chełmianki
68 min. - rzut wolny z 30m., kąsliwy strzał odbił się przed Zającem, który chyba kontrolował lot piłki
70 min. - piękna prostopadła piłka do Świątka, ten faulowany w sytuacji sam na sam z bramkarzem - KARNY!
71 min. - Kędziora z rzutu karnego: strzał po ziemi, świetnie broni bramkarz Chełmianki, jeszcze zamieszanie w polu karnym, wynik niestety pozostaje bez zmian
74 min. - trwa napór Hutnika nie zrażonego feralnym strzałem z rzutu karnego, wygląda to dokładnie tak jak jest - przyjechał Lider
78 min. - wolny dla Chełmianki z 35m. - mocny strzał nad poprzeczką
80 min. - głupio byłoby tego meczu nie wygrać, tylko że to ciągle tylko 1:2
81 min. - Linca za słabego Pachowicza
83 min. - ładna akcja najlepszego na placu Tomka Kurka
84 min. - rzut rożny dla Hutnika, jednak sędzia wydumał zagranie ręką
87 min. - znowu walka Kurka, w drugiej połowie atakujemy głównie prawą stroną
88 min. - Linca wszedł kilka minut temu, a jest najwolniejszy na boisku
89 min. - kibice tłumnie wychodzą ze stadionu
90 min. - pownna być czerwona kartka dla Chełmianki
91 min. - doliczone 4 minuty, gra toczy się na połowie gospodarzy
92 min. - ładna akcja zakończona niecelnym strzałem Kędziory
94 min. - akcja rozpaczy gospodarzy, wrzutka na aferę, pewnie tym razem Zając

koniec meczu, pewne zwycięstwo
Chełmianka zaprezentowała się dużo słabiej niż taki Kraśnik, czy Ostrowiec
zagraliśmy jak przystało na lidera

szkoda tylko Kamila, który wraca do Huty z ręką w gipsie

29/09/2018

Hutnik – Stal Rzeszów

W końcu remis

Po uniknięciu remisu w Ostrowcu, cudem zresztą – i to z obu stron, trwała w najlepsze najdłuższa seria bezkompromisowych rozwiązań w historii Hutnika. Jak wiadomo wszystko ma swój koniec.

 

Na Suche Stawy przyjechała Stal Rzeszów i znowu odżyły wspomnienia. Dla nas osobiście szczególnie takiego meczu rozgrywanego w 1989 roku w trakcie walki o awans, gdzie z powodów komunikacyjnych dotarliśmy dopiero na drugą połowę, mecz przegraliśmy co w ówczesnej sytuacji było dużym rozczarowaniem, na dworzec kolejowy wracaliśmy policyjną suką, a w drodze powrotnej jeszcze przyatakowała nas Wisła – bodajże w Bochni. Później były okresy ocieplenia stosunków ze Stalą, ale ostatni mecz z nimi to aż trudno w to uwierzyć - dziesięć lat temu. Też zresztą taki z podtekstami sportowymi: bo my spadamy, ale wygrywamy 4:0, przez co oni nie awansują.

 

Dość o historii, bo ona dzięki znakomitym, acz trzeba to powiedzieć wprost – fartownym, wynikom pisze się na nowo. Pojedynek w Nowej Hucie był meczem na szczycie, gdyby nie nasze ostrożnościowe podejście i fazę rozgrywek, to rzecz by można że „o awans”.

 

Stal odrobiła zadanie domowe i zniwelowała w pierwszej połowie atuty Hutnika zdecydowanie przeważając. Efektem było jednobramkowe prowadzenie. Hutnik tym razem odcięty od piłki, bez możliwości grania na Sobalę, poddany pressingowi w środku pola, i jak zwykle mało zwrotny w obronie. Ofensywnie dopiero w końcówce połówki próbowano zagrozić bramce Stali strzałami z dystansu.

 

Druga połowa miała jednak odmienny przebieg. Gra się wyrównała, pressing Stali nie był już tak dokładny, i Hutnik zaczął stwarzając sytuacje bramkowe. Przełożyło się to na wyrównanie, gdy przytomnie po strzale Gawęckiego w poprzeczkę w polu karnym odnalazł się wyrastający na superstrzelca Sobala. Chwilę później mogła być bliźniacza sytuacja: Marszalik trafił w poprzeczkę, ale Gawęcki jako dobijający już nie wykazał tyle zimnej krwi. Piłkę meczową miał w doliczonym czasie gry Bienias, który znalazł się w polu karnym zupełnie nie pilnowany, ale trudna do opanowania piłka nie siadła mu na głowie. To byłaby przesada wygrać drugi mecz z rzędu ostatnią akcją meczu.

 

Remis wydaje się sprawiedliwym rozstrzygnięciem. Stal piłkarsko jest oczywiście lepsza. Tym bardziej cieszy, że potrafimy także na takich drużynach punktować. Cieszy również postawa w końcówkach, co dobrze świadczy o przygotowaniu do sezonu. Martwi słabe krycie i zwrotność obrońców.

 

Mecz przejdzie do historii ze względu na elementy kibicowskie. Frekwencja znowu znakomita, przy okazji gościnna wizyta przyjaciół z Płocka. Także Stal szczelnie wypełniła sektor gości. Oprawa „PIROLAND” odbiła się szerokim echem w ultrasowym światku.

 

Do zamknięcia serii meczów trudnych (przynajmniej na papierze), acz atrakcyjnych pozostał jeszcze wyjazd do Chełma w niedzielę 7 października. A później teoretycznie łatwiejsi rywale. Czy tak hurtowo będziemy na nich robić punkty - to mocno się obawiam.

23/09/2018

KSZO - Hutnik Kraków

Świętokrzyscy Rozbójnicy

Pierwsza połowa imprezy masowej w Ostrowcu Świętokrzyskim nie zapowiadała, że mecz ten na długo pozostanie w pamięci sympatyków Hutnika Kraków. Obie drużyny podeszły do gry z dużym respektem. Hutnik pomny porażki w Kraśniku, KSZO będące zapewne pod wrażeniem ubiegłotygodniowej kanonady na Suchych Stawach. Jak to często w takim przypadkach po bezbarwnej pierwszej połowie przyszła dramatyczna druga: skrót z tego meczy zawiera trzy sytuacje z pierwszych 45 minut i dwadzieścia trzy z drugiej.

 

Drugą połówkę od mocnego uderzenia zaczęli Hutnicy – świetna centra z lewej strony i Kamil Sobala znalazł się kilka metrów przed bramką KSZO. Najwyraźniej szczęście go opuściło, bo trafił w poprzeczkę, a piłka odbiła się od linii bramkowej, do dobitki już się nie udało dojść. To był tylko sygnał do dalszych emocji. Niestety bardzo niepewna tego dnia obrona Hutnika gubiła się raz po raz. Aż szkoda wymieniając błędów środkowych obrońców. KSZO stworzyło kilka znakomitych sytuacji, ale początkowo słabo wyregulowali celownik, a potem przeszkodą nie do pokonania okazał się bramkarz Hutnika – Zając. Gwoli sprawiedliwości trzeb dodać, że w tym okresie także Sobala miał dobra okazję – tydzień temu z pewnością by wpadło. Jednak KSZO panowało niepodzielnie na boisku, strzeliło nawet bramkę, ale na szczęście sędzia zauważył pozycję spaloną. Oddechem dla gości była tylko przerwa, którą zafundowali dymną oprawą Świętokrzyscy Rozbójnicy. Trzeba było doliczyć aż 7 minut. To KSZO miało piłkę meczową – świetnie spisał się jednak Zając, chociaż strzelec też może mieć do siebie dużo pretensji. I gdy wydawało się, że Hutnik wywiezie szczęśliwy remis przyszła 97 minuta. Nareszcie dobry odbiór, szybka kontra i Krzysztof Świątek czujnie trzymając linię spalonego z bliska umieszcza piłkę w siatce. Nie ma w piłce nożnej piękniejszych chwil, euforii w obozie Hutnika nie sposób opisać.

 

Siódme zwycięstwo i pozycja lidera. Po takim meczu nie wypada nawet psioczyć i wróżyć gorszej passy. Niech to szczęści pozostanie przy Hutniku jeszcze przez tydzień, w sobotę bowiem arcyciekawy mecz z najlepszą drużynę ligi – Stalą Rzeszów.

 

Mecz ten zorganizowano jako imprezę masową, chociaż na oko to widzów było sporo mniej niż tydzień temu na meczu z Motorem. Gospodarze od początku prowadzili głośny doping (mają dobrą nazwę to pytania „kto wygra mecz?”), co warto podkreślić - bez bluzgów, jednak frekwencyjnie ich młyn nie rzucał na kolano. Zaprezentowali także dość ryzykowną oprawę – mało się nie spalili. Było to też przedmiotem dyskusji pomeczowych, bo przerwa „dymna” trochę osłabiła napór ich piłkarzy. Nie wszyscy wiedzą, że liczy się przede wszystkim dobra zabawa.

Hutnicy przybyli w liczbie około 70 osób, plus kilka osób nie wpuszczonych, z niewiadomych mi powodów. Ładnie się oflagowali. W pierwszej połowie prowadzili niezły doping, w drugiej (chyba ze względu na mój obiektyw) osłabli. Ale ekscytująca końcówka wynagrodziła wszystko.

 

Na meczu prowadzona była zbiórka pieniędzy dla chorego chłopca. Cztery ładne dziewczyny zbierały kasę na leczenie. Pięknie zachowali się kibice Hutnika, którzy również dołożyli się w przerwie do zbiórki, tak ochoczo jakby co najmniej kiełbaski sprzedawano. Po meczu ojciec chorego chłopca przyszedł do drużyny i dostał również na licytację koszulkę od Świętego złotego strzelca.

15/09/2018

Hutnik Kraków - Motor Lublin

Szalony mecz

To był październik 1990 roku, czyli prawie 28 lat temu. Przyszliśmy na halę na jakiś mecz koszykarzy, czy tam piłkarzy ręcznych i dowiedzieliśmy się że Hutnik - beniaminek w gronie pierwszoligowców wygrał w Lublinie z Motorem 4:0. To był ten moment w karierze kibicowskiej, który zapamiętam do końca życia. DUMA. Tym razem 4:0 było już po 28 minutach.

Sytuacja jest zresztą trochę podobna zachowując skalę – beniaminek Hutnik znakomicie spisuje się po awansie. Ale, że z faworyzowanym Motorem do przerwy będzie 5:0 tego się nikt nie spodziewał.

Mecz od kilku tygodni był zapowiadany jako wydarzenie rundy. Także kibicowskie. Frekwencyjnie również wypadło znakomicie.

Co do samego przebiegu pierwszej połowy – to po prostu wszystko wpadało. Sobala z taką skutecznością mógłby aspirować do zastąpienia w reprezentacji Lewandowskiego. Gwoli sprawiedliwości Motor też miał swoje sytuacje, ale Bonin i Brzyski gwiazdorzyli zamiast trafiać – nie nasz problem. My mamy swoje pięć minut.

W drugiej połowie Motor strzelił trzy bramki i jeszcze miał poprzeczkę. My zatraciliśmy skuteczność (Pachowicz i Świątek, a w końcówce Kotwica i Tetych), a przede wszystkim koncentrację. Skończyło się 5:3, chociaż równie dobrze mogło być 8:8.

Gratulacje dla zespołu!

09/09/2018

Stal Kraśnik - Hutnik Kraków

Porażka lidera

W Kraśniku mecz beniaminków, którzy w ubiegłorocznych rozgrywkach wygrali swoje czwartoligowe grupy z olbrzymią przewagą. Od początku sezonu dobrze i bezkompromisowo radzą sobie również szczebel wyżej. Hutnik nawet bardzo dobrze i do województwa lubelskiego przybył jako niespodziewany lider tabeli grupy IV, w której miały rządzić niepodzielnie zespoły z Lublina, Rzeszowa i Puław.

 

To miano lidera mogło w dużym stopniu zaszkodzić Hutnikom, którzy przystąpili do meczu z dużym zapałem. Kombinacyjne akcje, które przechodziły przez harującego jak wół Świątka nadszarpnęły siły, a nie przyniosły wymiernego skutku. Dwa podania na czyste pole do Sobali zakończyły się niepowodzeniem: w pierwszej sytuacji krakowski napastnik przewrócił się w wyniku kontaktu z obrońcą, a gwizdek sędziego, chyba słusznie, pozostał głuchy, w drugiej zamiast lobować, Sobala pogubił się w przyjmowaniu piłki. Gospodarze wyczekali ten napór i ich pierwsza groźna akcja zakończyła się powodzeniem. Stal zaskoczyła Hutnika prawą stronę, gdzie ujawnił się miejscowy „game changer” o pospolitym nazwisku Nowak. Jego dokładna centra zakończona silnym strzałem otworzyła wynik, a może nawet rozstrzygnęła losy meczu.

 

Hutnik nie był w stanie zareagować tak jak w Białej Podlaskiej. Wymęczony Świątek oddychał już rękawami – z gry kombinacyjnej były więc przysłowiowe nici. Nic nie dawały także wrzutki w pole karne, obrońcy gospodarzy do liliputów nie należą, a bramkarz czuł grę na przedpolu. Ze dwa strzały z dystansu to całe zagrożenie do końca pierwszej połowy. Za to Nowak szalał i robił co chciał na tej prawej stronie. W sumie to Stal była bliższa podwyższenia prowadzenia, niż jego utraty.

 

Druga połowa też się słabo rozpoczęła i tylko dobre interwencje Zająca uchroniły przed stratą bramkę już w pierwszej minucie drugiej połowy. Trener Hutnika zareagował na problem „lewej defensywy” wprowadzając Antoniaka i przesuwając do przodu Tetycha. To był dobry ruch i Hutnik mógł śmielej zaatakować. Ale kontry Stali były groźne – najpierw sytuację ratował Kędziora, chwilę później pogubił się Bienias i Zając ratował się wybiciem na róg, po którym popełnił pierwszy swój poważny błąd wypuszczając piłkę po dośrodkowaniu wprost na nogę zawodnika Stali. Druga bramka podcięła skrzydła Hutnikom. To był moment, gdy zanosiło się na pogrom.

 

Gdy Hutnicy trochę się ogarnęli okazało się, że jest jeszcze szansa. Najpierw udane dośrodkowanie, chyba najlepszego w tym meczu w zespole - Antoniaka, wykończone szybkim strzałem z trudem obronił na linii bramkowej bramkarz Stali. Najlepszą sytuację miał w 82 minucie Kędziora, ale przestrzelił fatalnie. Stal też już nie była perfekcyjna i zrobił się luźny mecz z obu stron. Wynik się nie zmienił, chociaż w końcówce znowu było groźnie. I dobrze, bo wyższa porażka z pewnością byłaby zbyt surową karą.

 

Fakty są takie, że Stal postawiła wysokie wymagania i zagrała dobrze taktycznie. Faktem jednak jest także, że to był słaby mecz w wykonaniu Hutnika. Nie ma co oczywiście popadać ze skrajności w skrajność, ale tym razem byliśmy tylko niedoświadczonym beniaminkiem.

 

Zawsze miło przyjechać na nowy obiekt. Obiekt Stali ma swój urok: nowoczesna infrastruktura koresponduje z uroczym laskiem. Murawa dobrze przygotowana. Spór w naszych szeregach dotyczył rozmiarów boiska: dominowała opinia że jest one zbyt wąskie, ale byli także tacy, co ocenili je na zbliżone do Suchych Stawów.

 

Sędziowie byli tak słabi, że nie zareagowali nawet na błąd regulaminowy: obie drużyny zagrały w identycznych spodenkach. Może jakiś protest i wniosek o powtórzenie meczu?

 

Kibicowsko było nad wyraz grzecznie, nawet przez pierwsze pół godziny brakowało nam typowego „klimatu”, ale z czasem się pojawił. Gospodarze mieli jakiś młyn z flagami, ale specjalnie nie zwróciliśmy na nich uwagi. Autokar Hutnika jak zwykle spóźniony dotarł pod koniec pierwszej połowy. Fanatycy wywiesili trzy flagi i prowadzili przyzwoity, jak na trudy podróży i przebieg meczu, doping.

15/08/2018

Biała Podlaska - Hutnik Kraków

Święto Wojska "Świętego"

Pierwszy wyjazd po powrocie na trzecioligowe „salony” wypada do Białej Podlaskiej. Byliśmy tutaj kiedyś z juniorami za czasów Paszy i wspominamy dobrze, ale głównie z całonocnej gry planszowej (w których to Pasza się specjalizował). Mecz w środowe Święto Wojska Polskiego. Gospodarze poszli na rękę z wczesną godziną popołudniową, dzięki czemu piłkarze mogą pojechać dzień wcześniej z noclegiem. To zapewne miało wpływ na końcowy sukces, bo ciężko się gra po ośmiu godzinach w autokarze. Sprzyjało również szerokie, równe boisko, gdzie dobrze grało się „krakowski” futbol. Pogoda też korzystna, nie było za gorąco, przed meczem zanosiło się nawet na deszczyk.

Rozpoczęło się jednak fatalnie. Już pierwsza akcja gospodarzy i gol. Stracić bramkę na dzień dobry, jako beniaminek, na dalekim wyjeździe – to nie wróżyło dobrze. Ale drużyna się tym zupełnie nie przejęła i przystąpiła do ataku: już chwilę później po strzale w poprzeczkę Kędziory piłka odbiła się tuż przed linią bramkową. Hutnik jednak nie ustawał w ataku. To był urozmaicony arsenał, przyjmując terminologię odpowiednią do Święta Wojska Polskiego: prostopadłe piłki na Sobalę, gra skrzydłami i wrzutki, próby z daleka, a przede wszystkim opanowanie środka pola. Przyniosło to efekt już w 23 minucie, gdy składną akcję mocnym dośrodkowaniem spuentował świetny tego dnia Święty, a Gawęckiemu pozostało tylko precyzyjnie dołożyć głowę. Remis i na chwilę oddajemy inicjatywę gospodarzom. To nie najlepszy pomysł – gra obronna bardzo szwankuje: nie trzymamy linii spalonego, gramy chaotycznie. Tutaj trzeba popracować.

Na szczęście końcówka pierwszej połowy to wręcz zmasowany atak: Sobala sam na sam lobuje zamiast kiwać, z dystansu dwa razu próbuje Marszalik, który będzie niezwykle silnym wzmocnieniem. Krzysztof Świątek marnuje sytuację sam na sam, mimo że dwukrotnie mógł pokonać bramkarza Podlasia. Na przerwę schodzimy z remisem i poczuciem, że można zgarnąć całą pulę.

Drugą połowę rozpoczynamy mądrze, bo spokojnie. Niech oni się męczą naszą grą w środku pola. I faktycznie gospodarze popełniają przewinienie skutkujące czerwoną kartką. I od tego momentu mecz jest nasz. Najpierw Bienias minimalnie pudłuje w sytuacji sam na sam, ale chwilę później przytomny w polu karnym Kapitan wyprowadza nas na prowadzenie. Gospodarze już nie mają żadnych argumentów. A grający spokojnie Hutnik wyprowadza jeszcze dwa ciosy, z nokautującym pięknym strzałem Świętego na koniec. Jak jest okazja to należy przeciwnika dobijać. Może końcowy wynik nie oddaje dość wyrównanych potencjałów obu drużyn, ale wynik idzie w świat (przecież śpiewaliśmy w Barcicach: "bójcie się chamy ...").

Ważne psychologiczne zwycięstwo, mimo tak źle rozpoczętego meczu. Miejmy nadzieję, że natchnie ono drużynę do walki o czołowe lokaty. Ale o kiepskiej dyspozycji linii obronnej nie należy zapominać.

Kibicowsko niestety odpuszczamy ten wyjazd. Gospodarze frekwencyjnie zaprezentowali się dobrze, mimo że nie grali na własnym stadionie. Jedynie irytowali swoim uwielbieniem do Legii – cały repertuar to przeróbki pieśni z Łazienkowskiej. Oraz oczywiście tym słoneczkiem, którego pestkami śmiecą wszędzie do koła Interesujące były również bluzgi zza ogrodzenia, wyrażające oburzenie do poziomu płac w białopodlaskim klubie..

Co do Hutnika to irytujące były jednak, mimo historycznych nawiązań, żółto-niebieskie stroje - czuję się jak kibic Arki Gdynia.

24/06/2018

Hutnik Kraków - Barciczanka Barcice

Baraże o awans do III ligi

Sezon 2017/2018 małopolskiej czwartej ligi zachodniej Hutnik zakończył z kolosalną przewagą kilkunastu punktów i różnicą bramkową +100, zapewniając sobie pierwsze miejsce miesiąc przed zakończeniem rozgrywek. Nie wystarczyło to jednak do bezpośrednio awansu, konieczny był jeszcze baraż ze zwycięzcą grupy wschodniej – dużo śmieszniejszej, bo wyglądało jakby nikt nie chciał do tych baraży awansować. Wydawało się, że naturalnym kandydatem była Limanovia, ale czy to przez Andrzeja Paszkiewicza, czy to przez sztuczną murawę szybko się wymiksowaliśmy. W rundzie wiosennej zanosiło się na rezerwy Sandecji, ale te po serii 11 zwycięstw wymąciły walkowera i przegrały resztę meczów. Najbardziej ogarnięta w tej sytuacji okazało się niejaka Barciczanka Barcice, o której wielu z nas nigdy w życiu nie słyszało. Zanosiło się na pewną wygraną, a przy okazji meczu rewanżowego na rekordy najazd w okolicę Nowego Sącza.

Pierwszy pojedynek na Suchych Stawach był świętem na miarę słynnego meczu z Czarnymi przy sztucznych światłach: skuteczna promocja, wyjątkowa hutnicza zajawka i przyzwoita frekwencja. Na głównej można było spotkać wielu dawno nie widzianych, a także liczne rodziny z dziećmi. Sam mecz okazał się jednak trudny. Co prawda Sobala wykorzystał błąd obrońców i wywalczył karny, który pewnym strzałem na gola zamienił Kędziora. Ale chwilę później Bienio niefortunnie zagłówkował do własnej bramki i zaczęło być ciężko. Bo goście zwietrzyli szansę. Osłabiony kadrowo Hutnik (bez Świętka, z nie w pełni dysponowanym Gują), nie bardzo miał pomysł na „pogonienie wieśniaków”. Na szczęście zrehabilitował się Bienio, który trafił już do właściwej, acz fizycznie tej samej bramki. Do kuriozalnej sytuacji doszło w ostatniej akcji meczu – po rzucie rożnym piłka wpadła do siatki rywala, a sędzia zakończył mecz. „Panie sędzio, ale jaki jest wynik?” – padło rozsądne pytanie z trybun … Arbiter dopatrzył się zagrania ręką (były sprzeczne opinie czy słusznie, ale VARa na Hutniku jeszcze nie ma) i na rewanż jechaliśmy z jednobramkową zaliczką. Trochę z duszą na ramieniu.

Święty już na pewno nie mógł zagrać, bo przytrafiła mu się kontuzja nerek. A na domiar złego jeszcze nam wypadł w połowie tygodnia Puchar Polski, który warto było wygrać z dwóch powodów: finansowych (50 tys.) i prestiżowych (ewentualny mecz we wrześnie, może nawet z ekstrasaklowiczem). Irytuje mnie płakanie, że się gra co trzy dni, bo wydaje mi się to naturalnym w pracy piłkarzy, co potwierdzają silne ligi europejskie, ale u nas jest zawsze problem. Może i słusznie więc w Pucharze zagraliśmy w ograniczonym składzie – pechowo przegrywając w karnych. Nie będzie meczu z Legią, ale za to nikt nie zarzuca trenerowi, że jakiś piłkarz został skopany w Kalwarii Zebrzydowskiej (bo tam ustalono miejsce finału). Na marginesie warto jeszcze dodać, że puchar zdobyła drużyny Drwiny, której trener jest niejaki Mateusz Staniec. No to – gratulacje.

No więc w Barcicach można było wystawić optymalny skład, bez jedynie (a może i aż) Świętego. Zaczęło się źle – w pierwszej akcji niepodyktowany rzut karny, w 10 minucie kontuzja Gui. I to byłoby na tyle strachu. Chwilę później Pachowicz strzelił trzy bramki – co ciekawa każda w innym stylu (przytomna zachowanie w polu karnym, główka, indywidualny rajd) i mecz zaczął przypominać Osiek 2012 – gdy wszyscy czekali na końcowy gwizdek. Zrobiliśmy więc z tą Barciczanką dokładnie to co mieliśmy uczynić – czyli została zdemolowana, bo była drużyną o dwie klasy słabsza. Chyba jak każda grająca na tym poziomie rozgrywek.

Mecz w Barcicach zostanie dodatkowo zapamiętany ze względów kibicowskich. Otóż miejscowy Prezes, chyba licząc na awans robił wszystko aby Hutnik nie czuł się w Barcicach jak u siebie. Najpierw wysłał pismo, że zorganizowanej grupy nie wpuści a wszystkie bilety wyprzedał, a potem burmistrz w ogóle zamknął stadion i mecz odbył się bez publiczności. Przytomnie w tym wszystkim zachował się Zarząd Hutnika, który wydał jasny komunikat: jedziemy wszyscy, mecz oglądamy zza ogrodzenia. Nie było to oczywiście komfortowe i można się spodziewać, że w normalnych warunkach najazd byłby jeszcze bardziej imponujący, ale przynajmniej powstała nowa piosenka w reakcji na kombinacje miejscowych: „wy jesteście k… z Barcic”. Z policją, w dużej mierze dzięki dyplomacji Prezesa Artura dało się dogadać. Był więc spokój, a ewentualny szturm na murawę powstrzymano obietnicą wyjścia piłkarzy do kibiców. W efekcie awans świętowaliśmy, zapewne jako pierwsi w Polsce, na wiejskiej uliczce.

Wracamy więc do III ligi („bójcie się chamy …”), z której w dość kuriozalnych okolicznościach dwa lata temu zlecieliśmy. Miejmy nadzieję, że wracamy silniejsi. Dużo większym aktywem wydaje się trener: Pasza jaki był każdy wie. Nawet pomijając kwestie czysto szkoleniowe, to po awansie w Osieku obecny trener robił wielki problem, gdy zaniosłem piłkarzom do szatni skrzynkę piwa, a Janiczak sam zaproponował tak sposób uczczenia awansu. Wygląda na równego chłopa, mam nadzieję że poradzi sobie w wyższej klasie rozgrywkowej, a także w kontekście zakusów na wielu naszych grajków (Kędziora już ma propozycję testów w Wiśle, niestety Kraków).

Osobiście wygląda mi ta drużyna na czołówkę trzeciej ligi, ale tutaj wchodzą jeszcze kwestie finansowe i organizacyjne, a obecnie nie jestem aż tak w temacie obeznany, jak kilka lat temu. Czas więc jeszcze na kilka słów prywaty. To sezon, w którym byłem najmniej obecny w życiu Hutnika – w zasadzie tylko na barażach się pojawiłem. Jak to celnie zauważył dcure: może i lepiej że nie jeździsz, bo zaczęli wszystko wygrywać. Trochę miałem w głowie tę klątwę około 60 minuty pierwszego meczu, ale jak widać – nie zadziałała. Dziwnie co prawda było przyjechać na mecz, z przyzwyczajenia dwie godziny wcześniej, i nie mieć nic do roboty. W zamian pochodziłem sobie i pozwiedzałem nowe obiekty. Także w rewanżu tylko jako fotoreporter oglądałem organizacyjne przepychanki. Nowy Zarząd wygląda profesjonalnie, chociaż osobiście nie znam tych chłopaków tak dobrze, jak poprzednich, a nawet nie wszystkich darzę sympatią. Zasadnicza różnica wydaje mi się w podejściu do różnych osób, my (tak sobie pozwalam pisać w pierwszej osobie liczby mnogiej, bo ileż razy kłamliwie rzucaliśmy wjeżdżając na stadion rywala: „my z zarządu Hutnika”) byliśmy zdecydowanie zbyt konfrontacyjni. Ale prawdziwym testem dla ekipy Trębacza będzie trzecia liga, na której moim zdaniem się potknęliśmy, szczególnie w decyzjach czysto kadrowych.

A dla mnie to okazja aby wrócić na kibicowski szlak: wyjazdy do 200 km, w tym bliskie rodzinnie Puławy, Kraśnik, Lublin i Świdnik – są jak najbardziej w zasięgu, nawet biorąc pod uwagę trochę inne okoliczności niż kilka lat temu. BÓJCIE SIĘ CHAMY!!!

20/05/2017

Hutnik Kraków - Pcimianka Pcim

713 dni

Sentymentalny sobotni poranek. Nie było mnie na Suchych Stawach dokładnie 712 dni, a ostatnio mecz Hutnika na żywo widziałem w Bodzentynie prawie rok temu. Cóż życie.

Pełen werwy stawiłem się na godzinę 11, nie bacząc że początkowo byłem w garstce 50 napaleńców. Ale piłkarze odpłacili szybkimi golami – już po kwadransie było 3:0. Fajnie, że w końcu mamy prawdziwego napastnika, za poprzednich trenerów było to niemożliwe.

W przerwie tradycyjna kiełbaska, a już w II połowie plotki sędziowskie, i tylko jednym okiem obserwowanie kolejnych goli. 8:2 robi wrażenie.

Awans nam nie grozi, ale i tak nie mogę zrozumieć, jak można mieszkać w Krakowie i nie przychodzić na Hutnika. Jeszcze gorzej było tydzień wcześniej, bo na pseudoderby z rezerwami Cracovii dotarło bodajże kilkanaście osób.

No cóż – pod tym względem budowa Nowego Hutnika nie wyszła nam zupełnie.

24/10/2016

Trenerskie wtopy

Nowy Hutnik 2010

Słówko usprawiedliwienia na początku: w tym sezonie będzie znacząco mniej informacji w tym miejscu o Hutniku, co wynika z różnych przyczyn, ale głównie niezależnych od obecnych wewnętrznych problemów klubu (spadek i zmiany w organach decyzyjnych).

Wprost przeciwnie – perspektywa jeżdżenia po nowych miejscach (Pcim, Węgrze, a przede wszystkim kultowe MICHAŁOWICE) jest kusząca, ale niestety czasami trzeba sobie zrobić przerwę. Nie będzie więc zdjęć, relacji i bieżących komentarzy. Ale jeden temat jest na tyle istotny, że nie można go przemilczeć …

 

Zakładając już ponad sześć lat temu od podstaw klub sportowy zdawaliśmy sobie sprawę jak ciężkie zadanie przed nami. Sama idea sportowego przedsięwzięcia samofinansującego się, w dodatku w mało sprzyjającym otoczeniu (dwa silne kluby, brak wsparcia władz miejskich, ograniczone znaczenie dzielnicy), stawiała pod znakiem zapytania sens projektu. Co zresztą wielu widziało już wówczas, także z grona tych którzy zdecydowali się jednak podjąć tego wyzwania. Zdecydowaliśmy się może bardziej kierując sercem niż rozumem. Większość jednak zagrożeń od początku tkwiła w naszej świadomości i ich urzeczywistnianie nie stanowiło zaskoczenia, chociaż było przykre.

 

Ale jeden aspekt zarządzania klubem zdecydowanie przerósł obawy wszystkich (moje z pewnością) i wydaje się że nie doceniliśmy od początku istotności przedmiotowych decyzji. To obsada i decyzje odnośnie trenera pierwszej drużyny. Dotyczy to zarówno konkretnych wyborów (o czym zaraz szczegółowo), jak i przede wszystkim umiejętności podejmowania szybkich i trafnych decyzji. Nawet jeżeli nie zostało to publicznie, czy nawet prywatnie wyartykułowane (mogłem oczywiście niezarejestrować, bo nie byłem świadkiem wielu rozmów) to tkwiło przekonanie, ze również w zakresie trenerskim mamy być pionierami w polskiej piłce, pozwalając na dłuższą pracę z zespołem i brakiem pochopnych decyzji personalnych, pod wpływem jednostkowych wydarzeń (porażki ligowej), czy też presji otoczenia. Otoczenia, czyli kibiców, czyli w praktyce naszych braci po szalu, a często również serdecznych przyjaciół.

Formuła trenera „na lata” w polskiej piłce nie ma racji bytu – i nasz eksperyment na „żywym” organizmie dobitnie to pokazuje. Nie będę się nad tym rozwodził i dowodził prawidłowości tezy (wystarczy spojrzeć na wyniki drużyn po zmianach trenerów), ale tak jest i zapewne wynika to bardziej z mentalności samych piłkarzy niźli z poziomu trenerów. Bo ten wcale nie jest taki zły, ale niestety Nowy Hutnik w doborze konkretnych osób, z jednej strony nie wykazał się profesjonalnością, a z drugiej miał – moim zdaniem – wyjątkowego pecha. Ale sam wybór to pestka, prawdziwą katastrofą było przedłużające się trwanie w błędzie, albo idiotyczne usprawiedliwianie się brakiem nowych kandydatów, tudzież środków na ich zaangażowanie.

 

Efektem tych zaniedbań jest nie tylko jest katastrofa sportowa, czyli „powrót do 2010 roku” tzn. do poziomu średniaka w IV lidze, z kompromitującymi porażkami, jak w początkowej fazie Nowego Hutnika, ale przede wszystkim utrata zaufania szerokiego grona kibiców. Internetowe: facebookowe i forumowe dyskusje są tego dobitnym dowodem. Obu stron zresztą. Bo zarówno krytyków braku decyzyjności, jak i broniących utrzymywania na posadzie trenera osoby szkodzącej sportowej przyszłości Hutnika. Ten rozdźwięk ma istotne konsekwencje zarówno we frekwencji, jak i w zaangażowaniu wielu osób w bieżące sprawy (i nie piszę tutaj o sobie, bo moja wstrzemięźliwość wynika z zupełnie innych powodów). Zaufania części kibiców będzie bardzo trudno odzyskać. Okazuje się bowiem, że pozycja trenera pierwszej drużyny jest bardzo istotna w postrzeganiu zespołu. To on ma być kluczową twarzą Hutnika, bo jest pierwszym do oceny, krytyki i wizerunku klubu.

Aspekt sportowy to jedno, ale postawa trenera i jego zachowanie to drugie. I w tym katastrofa była jeszcze większa. Obracając się w gronie osób związanych z naszymi ligowymi rywalami, ani razu nie słyszałem złego słowa o Prezesie Hutnika (niezależnie kto nim był), ale wielokrotnie słyszałem uwagi o postawie trenera i jego zachowaniu odnośnie działaczy rywali, sędziów, osób postronnych. Wiadomo, że piłka nie jest sportem dla panienek, czy bywalców teatrów, ale niestety osoby które sobie wybraliśmy na trenerów czasami przekraczały wszelkie granice.

 

Nie wstydzę się tego, że byłem zdecydowanym zwolennikiem każdego z powoływanych trenerów i przez długi czas patrzyłem na nich życzliwym okiem (a niektórych wciąż lubię i cenię). W przeciwieństwie jednak do wielu, dużo wcześniej dostrzegałem potrzebę zmian. Ale też nie wykazałem się determinacją, żeby przekonać osoby decyzyjne – prywatnie w większości moich serdecznych przyjaciół – do wcześniejszych „trudnych” decyzji. Zwolnić człowieka z roboty to zawsze przykrość i rozumiem „okoliczności łagodzące”, chociaż w ostatnich miesiącach przyjęły on już poziom kliniczny.

 

Czas więc na „galerię hańby”, czyli poczet naszych personalnych błędów.

 

  1. Krzysztof Przytuła

    Człowiek, który mimo wszystko bardzo pomógł nam w tworzeniu Nowego Hutnika i części jego zasług nie można deprecjonować. Jego wiedza piłkarska jest powszechnie znana, jak ktoś chce to może sobie słuchać jego wynurzeń telewizyjnych.

    Krzysztof to pierwsza nasza wielka porażka personalna i nawet nie ma tutaj co się rozpisywać o zarzutach jakie do niego mieliśmy, bo większość je doskonale pamięta. Ale także pod względem trenerskim szybko można było się przekonać o wielu jego wadach. Przekonały się o tym także inne klubu, w których zaistniał po przygodzie z Hutnikiem.

    Patrząc z perspektywy czasu jednak jego negatywny wpływ na rozwój Hutnika był ograniczony. Zapoczątkował co prawda erę trenerów „niegrzecznych”, wciąż mających o wszystko pretensje, kłócących się z sędziami, a przede wszystkim mających rozbuchane do granic ego.

    Zwolniliśmy go za późno, niepotrzebnie w atmosferze gorącego spotkania, takie sprawy załatwia się w zacisznym gabinecie.

     

  2. Andrzej Paszkiewicz

    Duży kredyt zaufania miałem do Andrzeja. Podjął się misji w trudnym momencie, ale miał do niej odpowiednie przygotowanie. Miał bowiem swoją wizję piłki i jej się trzymał. Problem w tym, że zupełnie nie pasowała ona do realiów w jakich graliśmy. Może w Barcelonie by się sprawdziła. Nie można Paszkiewiczowi jednak zapomnieć sukcesów: awans seniorów, sukcesy juniorskie.

    Największym błędem w stosunku do Andrzeja było nie samo jego zatrudnienie, bo jednak korzyści z jego trenerki są, ale zbyt długie trzymanie go w klubie. Piłkarze pod jego skrzydłami zupełnie zatrzymali się w rozwoju, a młodzież szukała kariery nawet w podkrakowskich wioskach. Mentalność jaką zaszczepił w wielu, zmarnowała sporo talentów. Jestem skłonny wysnuć tezę, ze Michał Pazdan jakby trafił do Hutnika w 2011 roku to by skończył swoją piłkarską karierę w TS Węgrzce.

    Styl gry promowany przez Andrzeja był wielu przypadkach tak irytujący, że już wówczas zaczął się proces odwracania wielu kibiców. Jego budowanie akcji przez 10 minut, albo kończyło się katastrofą albo drzemką kibiców.

    Andrzej był ciężki charakterologicznie. I niestety w zadufaniu do siebie co raz bardziej się pogrążał. Podobnie jak w przypadku Przytuły jego dalsza „kariera” trenerska jest tutaj dowodem.

    Ale mimo tych wielu błędów piłkarsko zawsze jakoś wychodził z twarzą. No i te jego planszówki, cała noc w Białej Podlaskiej …

     

  3. Mateusz Staniec
    Pomysł na trenera z wewnątrz, znanego, zaangażowanego, taniego wydawał się idealny. Ale mimo tych wszystkich zalet to Mateusz uczynił najwięcej złego i to on jest pretekstem do rachunku sumienia (przynajmniej powinien być ). Mateusz kompletnie nie miał umiejętności przygotowania drużyny do sezonu, a i z samym prowadzeniem zespołu radził sobie kiepsko. Zmarnował potencjał jaki miał w ubiegłym sezonie i doprowadził do prawdziwej kompromitacji, jaką był spadek w takim składzie personalnym.
    Powinien był wylecieć w trakcie rundy wiosennej i kto wie czy byśmy wtedy spadli. Zabrakło nam odwagi i determinacji, chociaż takie pomysły nam w głowach kiełkowały. Ale decyzja o pozostawieniu go na kolejną rundę była największą kompromitacją w dziejach Nowego Hutnika. I żadne argumenty podnoszone przez obecny Zarząd nawet w minimalnym stopniu jej nie usprawiedliwiają. Można było dla Mateusza, jeżeli faktycznie był wciąż taki zaangażowany, znaleźć miejsce w strukturach. Ale priorytetem musiało być zaangażowanie nowej osoby, która przygotowałaby zespół do rywalizacji czwartoligowej żeby nie dochodziło do kompromitacji i przegrywania pojedynków w sposób niegodny marce Hutnika.
    Trenerska przygoda Mateusza uczyniła Nowemu Hutnikowi więcej szkód niż wszyscy nasi wrogowie razem wzięci. I piszę to nie mając jakiekolwiek osobistej animozji, bo słabo znam Stańca (na pewno dużo słabiej niż np. Paszę) – takie są czyste fakty. Nie wiem nawet czy obecne miesiące to nie jest gwóźdź do trumny Nowego Hutnika, ale o tym w następnym felietonie, bo ten przybiera już przesadnie długą objętość.
     

  4. Leszek Janiczak
    Kolejny trener, który ma moje pełne poparcie na starcie, więc pewnie skończy się jak z poprzednią trójką. Ale jak widać po pierwszych dwóch meczach w Polsce trzeba trenera zmieniać co dwa miesiące …
    Oczywiście Pan (ciekawostka - to pierwszy trener Nowego Hutnika z którym nie jestem po imieniu) Leszek znalazł się na razie w "galerii hańby" na wyrost ... a tak naprawdę żeby ... zapeszyć. Bo niczego nam tak bardzo nie potrzeba jak sukcesu sportowego.

29/05/2016

Geneza spadku

Trener, niezatapialni i samozadowolenie

Szlachetne, że pojawiają się analizy hutniczej katastrofy na wiosnę 2016 (forum.hutnik.krakow.pl). Czuję się w obowiązku napisać też kilka moich spostrzeżeń, szczególnie że mam wrażenie jakobym pod względem decyzyjności był dokładnie pośrodku pomiędzy osobami, które podejmowały konkretne decyzje, a tymi którzy przelewali swoje uwagi przede wszystkim w internecie. Ci pierwsi trochę zbytnio szafują tekstami: „pracujemy za darmo i nikt tego nie docenia” albo „jak jesteś taki mądry to zapraszam do zarządu”, ci drudzy natomiast zapewne nie mają pełnej wiedzy i czasami są jednak niesprawiedliwi.


Zanim zacznę się uwewnętrzniać czemu spadliśmy, nie odparcie puka mi w głowie głos: „a może dobrze że spadliśmy?”. Może już rok temu lepiej było spaść? Nie do końca podzielam zdanie, że ten spadek to totalna katastrofa, można znaleźć pewne jasne strony tej katastrofy. Czasami trzeba jakąś organizacją (a taką jest Nasz 6-letni Hutnik) mocno wstrząsnąć. Nie przemawia do mnie też argument, że będziemy jeździć na wiochy, bo każdy który jeździł widział gdzie byliśmy (Daleszyce, Bodzentyn, Kazimierza …). Czy ten krok do tyłu faktycznie będzie naszym końcem, czy tylko otrzeźwieniem zależy głównie od nas, a przede wszystkim od prawidłowej genezy porażki.
Przejdźmy więc do meritum.


1)    Trener.
Temat najbardziej roztrząsany i słusznie – bo to niewątpliwie jeden z głównych winowajców. Jako zwolennik wyrzucenia Paszkiewicza mogę tylko posypać głowę popiołem, bo jestem pewien że inaczej by to wyglądało. Ale w końcu z Paszą należało się pożegnać, i wybór Mateusza, acz ryzykowny, wydawał się rozsądny. Nie brałem udziału w tym procesie decyzyjnym, ale jakbym brał – to nawet mając obecną wiedzę – bym za tym optował. Wydawało się że warto zaryzykować z trenerem może nie doświadczonym, ale ambitnym i przede wszystkim pokornym, co miało być „dobrą zmianą” po znerwicowanym Paszy.
Problem w tym, że każdą złą decyzję można na czas naprawić. Z tym w Nowym Hutniku mamy poważny problem, zwycięża zasada: „dajmy popracować”. Problem był ze zwolnieniem Przytuły, problem był z pożegnaniem się z Andrzejem – który co najmniej rok za długo ciągnął ten wózek. Osobiście jestem zwolennikiem szybkich decyzji, które moim zdaniem w polskich warunkach przynoszą krótkotrwały efekt – przykładów nie trzeba daleko szukać: chociażby krakowscy pierwszoligowcy w ostatnich dwóch sezonach. Mateusza należało zwolnić natychmiast – jak było widać, że „spieprzył” zimę. Stawiam orzechy przeciwko dolarom, że by pomogło. Argument „na kogo” do mnie nie przemawia. Bez kitu – sam bym utrzymał tą drużyną. Za darmo.


2)    Zawodnicy.
Tutaj koncepcja moja była tak daleka od koncepcji Zarządu, że nawet przestałem moich przyjaciół irytować hasłami: „wywalcie w końcu pana XYZ” wiedząc że otrzymam odpowiedź „ale bez nich spadniemy”. No tośmy kurwa nie spadli …
Może dlatego ten spadek mniej mnie martwi, że koncepcja pozbycia się większości z grupy „niezatapialnych” zwyciężyć musi. Nie będę tutaj wymieniać nazwisk, bo szanuje ich i w większości lubię, a przede wszystkim mi bardzo przykro że zmarnowali swój talent, bo każdy z tych których mam w głowie miał papiery na dobrego piłkarza i mógł dzisiaj spokojnie kopać w wyższych (dużo wyższych) ligach.
Bardziej mnie martwi młodzież. Praktycznie nikt nie zrobił postępów, a jak słyszę że dla niektórych szczytem marzeń jest kariera w Górniku Wieliczka to już ręce opadają. Wychowanek Hutnika jest obecnie Mistrzem Anglii, wychowanek Hutnika jest obecnie Mistrzem Polski, a to nowe pokolenie wcale nie jest jakieś ułomne żeby się plątać po niskich ligach. Problem leży w głowie. I ktoś musi do nich dotrzeć – tym bym się kierował przy wyborze nowego trenera.


3)    Finanse.
Nie ma co zciemniać że śpimy na pieniądzach, sam ostatnio z powodów pozasportowych byłem zmuszony ograniczyć wspieranie, ale to co do kurwy nędzy wydarzyło się w zimie powinno sprawić że drużyna miała zapierdalać jak Leicester, a nie czekać na kasę i bojkotować zimowe przygotowania. Niech IV liga będzie pretekstem do zmian, bo tutaj również (jak w przypadku trzymania trenerów) mieliśmy zbyt dobre serce.
Do rozważenia są pomysły motywacyjne, myślę że Koło Ratunkowe też można było trochę inaczej rozegrać. Sam mam pewne pomysły, ale na to przyjdzie czas przed sezonem IV ligowym.


4)    Atmosfera.
To oczywiście przykre, że ludzie nie chodzą na mecze, ale jako osoba która szwenda się po innych stadionach, wiem że z frekwencja jest problem wszędzie (prawie wszędzie). To już nie lata 70-te, gdy mecz na wsi był jedyną rozrywką tygodnia. Co prawda dalej nie mogę się nadziwić że w jakimś Bodzentynie ludziom  nie chce się przyleźć na mecz, ale tak jest. W niczym drużyny nie usprawiedliwia że widać kryzys kibicowski, bo to że ich wspieramy powinni wiedzieć. Chociażby prezentacja drużyna w zimie powinna im to unaocznić.

Co jeszcze było naszym błędem? Moim na pewno pewność siebie. Wydawało mi się że mając takich grajków – nawet po źle przepracowanej zimie – wygramy w pewnym momencie pięć meczów z rzędów, i zamiast jojczenia na forum zacznie się liczenie punktów straty do Garby. Sam osobiście w tabelę spojrzałem dopiero po meczu z Sandomierzem i zorientowałem się jak jest tragicznie, i że wieszczący spadek na forum mają rację.
To poczucie że jakoś się ułoży chyba również dominowało wśród osób decyzyjnych, a może nawet w samej kadrze. No i się nie ułożyło, a graliśmy do końca fatalnie. Jeszcze dobijając obraz szóstą porażką z Sołą – z którą zdobyliśmy w historii Hutnika tyle samo punktów co z Realem Madryt.

Na odpowiedź „co dalej?” przyjdzie jeszcze czas, ale każdy powinien zrobić mały rachunek sumienia. Mój właśnie przeczytaliście …


 

25/05/2016

Łysica Bodzentyn - Hutnik Nowa Huta

Frekwencja, pizza i spadek

Trochę irytujące były te mecze wyjazdowe przed długimi weekendami. Już kilka razy musieliśmy stać w warszawskich korkach, żeby dojechać na jakiś mecz, jak cała reszta wybierała się na rozkoszny weekend. Na szczęście to się już nie powtórzy – w V lidze wszystkie kolejki będą w weekendy.


Mimo utrudnień komunikacyjnych docieramy na czas, a już w samym Bodzentynie tłum nam nie grozi. Frekwencja na kilka minut przed rozpoczęciem meczu wynosi okrągłe zero. Czyli nasza czwórka wręcz zapełnia całe trybuny. Potem było trochę lepiej – wzrost do 12 osób. W końcu docierają jeszcze 4 osoby od nas, a różnicę robi zespół miejscowych juniorów. Na początku drugiej połowy liczba widzów w ilości 40 to prawdziwy rekord powiatu. Szkoda że dostawca pizzy nie przekroczył bram stadionu, bo miejscowe gazety śmiało by pisały że mecz obserwowało 50 osób.


Po meczu dowiadujemy się, że ludzie nie chodzą na mecze, bo Łysica przegrywa. No i wszystko jasne. Z nami też przegrali, a to już naprawdę większa sztuka. Inna sprawa że przy stanie 0:3 trochę się wzięli do roboty i byli bliscy nawet kontaktowej bramki. Tyle że my w tym czasie delektowaliśmy się największą, a zarazem najgorszą pizzą jaką miałem okazje skosztować, i uspokajały nas tylko prognozy że ma być 1:3, a poza tym mieliśmy jeszcze asa w rękawie w postaci obiecanego rzutu karnego.


Z gospodarzami obeszło się tym razem bez ekscesów, a miejscowy bramkarz – stary ulubieniec – nawet się o nas nie otarł. Humor dodatkowo nam dopisywał dzięki zawartości bagażnika i skuteczności piłkarzy. Zawsze to miło coś wygrać.


Jak obuchem dostajemy jednak podczas powrotu – tak między Skarżyskiem a Radomiem – wiadomością o dwóch bramkach straconych przez Sołę z Unią, co już definitywnie grzebie nasze mocarstwowe plany na przyszły sezon.
No ale czyż rozkochany w futbolu Bodzentyn nie jest dobrą przygrywką przed przyszłorocznymi wyjazdami na podkrakowskie wsie?


 

07/05/2016

Czarni Połaniec - Hutnik Nowa Huta

Black Połaniec Hawks

Wyjazd do Połańca to zawsze jakieś dodatkowe atrakcje. A to urodziny Gryza, a to odwołany mecz, a to tak elektryczna atmosfera jak w sobotę 7 dnia maja Anno Domini 2016.


Pierwsze zdziwko dnia to nowy budynek klubowy. Tyle że jeszcze nie dokończony. W efekcie tylko sędziowie mają godne warunki pracy. Piłkarze przebierają się w baraku. A masażyści urzędują na świeżym powietrzu. Powstało jeszcze ogrodzenie z atrakcjami dla dzieci, ale nie wiem czy niektórych grajków nie należałoby tam zamknąć na czas meczu. Bo sędziów to na pewno.


Podobno mecz o utrzymanie, tudzież ostatniej szansy, więc walka na całego. Już pierwsza akcja powinna zakończyć się sensacyjnym (dla mnie, który wyjazdowe bramki Hutnika widzi raz na rok) golem. Ale jak zwykle Siara zachował się odpowiednio do swojej ksywki.
W odpowiedzi dwie groźne akcje gospodarzy. Druga zakończona golem. Myśleliśmy że przynajmniej nasz idol z przed 10 lat, ale okazało się że jednak nie. Nie zmienia to faktu, że Obi nawet utykający przez 60 minut i tak był najlepszym zawodnikiem na boisku. Nie sprawdziła się nasza prognoza (jeszcze) że skończy w Barcelonie, ale liderem Połańca jednak został.


Gol ustawił mecz. Hutnik atakował. Nie stwarzał jednak sytuacji. Więc jak nie było co grać to zawodnicy zainteresowali się faulowaniem, sędziowie drukowaniem, piesek rajdem po skrzydle, a publika bluzganiem. Zresztą nie tylko publika, bo obecni na boisku piłkarze gospodarzy dorównywali swoimi odzywkami najlepszym hejterom. Pozostali bezkarni, no ale sędziowie z Kielc to zawsze temat na osobny artykuł.


W drugiej połowie jeszcze Czarni dostali karnego z symulki. Jakimś cudem oba zespoły dotrwały w pełnych składach do końca meczu, ale jak bramkarz może wyzywać na pół Połańca przeciwnika, no to za co można dostać czerwoną kartkę?
 

Ponieważ ogólnie przeważa opinia że spadniemy w tym roku – co mnie do tej pory uspakajało (bo spadaliśmy w trakcie moich 35 lat kibicowania tylko wtedy jak nikt tego nie dopuszczał do myśli) – to nawet przyjrzałem się postępom jakie poczynili nasi ulubieńcy. No i faktycznie wygląda to słabo, a nazwiska na koszulkach (na szczęście już nie mamy ich wypisywanych) wskazują że niektórzy liznęli drugiej, a nawet pierwszej ligi. Jakoś w potyczce z drwalami z Połańca tego nie było widać.


Żarty żartami, ale jakoś smutno byłoby nie mieć powodów żeby odwiedzić BlackPołaniec w przyszłym roku.
 

09/04/2016

Korona II Kielce - Hutnik Kraków

Czarna wiosna

Najpierw wielkanocna klęska w derbach Hutnika, i niespecjalnie miłe dyskusje na forum. Piątkowa porażka juniorów już prawie przeszła niezauważona – w końcu tylko jednobramkowa. W środę przyszedł oddech: minimalna, ale zawsze wygrana w pucharowej potyczce z Jutrzenką Giebułtów. Nie była to jednak jutrzenka lepszych wyników. Walkower za kartki Sierakowskiego początkowo potraktowano jako pierwszokwietniowy żart. Ale okazało się że my również dorównaliśmy Legii Warszawa. Do Kielc na Ściegiennego jechaliśmy również jak na ścięcie, bo nigdy (chyba tam nie wygraliśmy).

No i było, jak było. Drużyna nawet w części nie wykorzystuje swoje potencjału. Same nazwiska (Świątek, Nawrot, Gamrot) nie grają. Zawsze w meczach z Koroną „Mały” budził podziw miejscowych. Tym razem chwalili bramkarza, ale tylko w przerwie. Jakby mało klęsk było to jeszcze przyszło w trakcie drogi powrotnej przyszedł wynik – rzekomo zmęczonych po osiemnastce – juniorów. Uff

0:1; 1:6; 0:3; 0:2; 1:8 – taka seria to nawet jak na przyzwyczajonych do niemiłych faktów kibiców Hutnika mocno wstrząsająca kombinacja.

Piszę tak długo – że doszło kolejna wtopa: 2-6 w Ostrowcu, a za chwilę mecz z Garbarnią – więc czemprędziej wklejam …

28/11/2015

Motor Lublin - Hutnik Kraków

Pojedynek przy Arenie Lublin

Na ostatni weekend listopada przypadł nam wyjazd na Centralną Ligę Juniorów do Lublina. Ci juniorzy to jednak mają pod „górkę” – nieco, że tracą bramki w końcówkach to jeszcze im karzą grać w arktycznej aurze.

 

W piątek pojawia się informacja, że mecz będzie przy Alejach Zygmuntowskich na stadionie Motoru, co niespecjalnie nam się podoba z uwagi na fakt, że tam już kilka razy byliśmy, a w końcu jest nowy stadion w Lublinie. Ale dosłownie na godzinę przed meczem okazuje się, że jednak zagramy na bocznym boisku przy Arenie Lublin.

 

Sam stadion z zewnątrz wygląda tak sobie, bardziej jak hala targowa, ale tubylcy twierdzą że wieczorem jest ładnie podświetlony. Mieści 16 tys. widowni i  chyba jest niewypałem, bo na mecze chodzi około 3 tys., a inne wydarzenia też nie zachwycają frekwencją. Taka Polska paranoja z tymi stadionami, nabudowali, a teraz tylko koszty.

 

Ale to nie nasz problem. My mamy inne, np. dorobek punktowy naszej drużyny w Centralnej Lidze Juniorów.

 

Przed meczem kreślę abstrakcyjny scenariusz: wygrana w Lublinie, potem dobry początek wiosny i po sensacyjnym zwycięstwie w Warszawie z Legią opuszczenie strefy spadkowej. Wszyscy traktują to jako dobry żart i niestety mają rację.

 

Mecz ostatecznie zostaje rozegrany na boisku ze sztuczną nawierzchnią, pewnie gospodarze przy zerowej temperaturze uznali to za optymalne rozwiązanie. Przynajmniej linie boczne widać idealnie, nie to co na ŁKS.

 

Trzeba przyznać że kompleks w Lublinie jest bardzo przyzwoity, oprócz Areny jest właśnie boczne pełnowymiarowe boisko ze sztuczną nawierzchnią, i obok normalne na którym większość meczów rozegrali juniorzy Motoru.

 

Zaczynamy o dziwo bez straty bramki, ale zarysowuje się przewaga lepszych fizycznie gospodarzy. I niestety mimo braku sytuacji Motor obejmuje prowadzenie, [po w sumie niegrożnej akcji jest 1:0.

Gra jest wyrównana, ale po rzucie wolnym z boku boiska piłka przemierza całe pole karne, przy braku reakcji naszego bramkarza, trafia w poprzeczkę, a odbitą futbolówkę do siatki pakuje zawodnik Motoru. Jest szybkie 2:0.

 

I nagle zaczyna Hutnik grać lepiej. Do końca pierwszej połowy nie widać różnicy pomiędzy grającą u siebie drużyną z czołówki, a outsiderem tabeli. To znaczy widać. Hutnicy są zdecydowanie lepsi, stwarzają bardzo pomysłowe sytuacje strzeleckie. Akcja po której Guzik znajduje się w sytuacji sam na sam jest naprawdę jedną z piękniejszych akcji jakie widziałem w tym roku na boiskach piłkarskich. Guzik co prawda nie strzela bramki, ale kilka minut później Dyląg wykorzystuje miażdżącą przewagę doprowadzając do przerwy do stanu 2:1.

 

W przerwie idziemy sobie na ciepłą herbatkę w zacisze stadionu głównego. Trochę szkoda że główna arena jest zajęta i jedynym miejscem nowego obiektu jakie zwiedzamy są kible. W rozmowach w trakcie przerwy dominuje prognoza że wygramy 3:2 i wcale nie jest oderwana od rzeczywistości.

 

Na drugą połowę wychodzi inny Hutnik i inny Motor. To co z nimi robimy w na początku drugiej połowy przypomina ubiegłotygodniowy wyjazd Barcelony do Realu. Raz po raz suną na bramkę Motoru ataki, z których każdy powinien zakończyć się bramką. Niestety gracze Hutnika stosują dziwną zasadę: jak mam okazję do prostego strzału to podaję do innego zawodnika, jak mam innego dobrze ustawionego zawodnika to strzelam w obrońcę. Ale ileż można w końcu? Prostopadłe podanie Hutnicy kończą bramką i jest 2:2. Ryk radości naszej trójcy.

 

Potem jeszcze Hutnik ma jedną dobrą kontrę w sytuacji pięciu na trzech i dobra gra pryska jak czary Harrego Pottera. Gospodarze którzy do tej pory z rodziawionymi gębami patrzą na poczynania Hutników przypominają sobie że są drużyną dużo bardziej zaawansowaną taktycznie i fizycznie. Przejmują inicjatywę na boisku nękając nas stałymi fragmentami gry. Niestety po chyba szóstym z kolei rzucie rożnym fatalny błąd popełnia bramkarz Hutnika i tracimy bramkę na 3:2.

Nie ma niestety otrzęsienia w szeregach Hutnika po tej straconej bramce.

Chwilę później załamany bramkarz popełnia kolejny błąd i nagle robi się 4:2.

Sprawdza się nasza prognoza że jak jest 2:2 na 10 minut przed końcem to tak jakbyśmy przegrywali dwoma bramkami.

 

Pod koniec meczu obraz gry zmienia się jeszcze raz i w sumie zasłużyliśmy na dwie bramki. Ale raz zamotał się nasz zawodnik, a za drugim obrońca Motoru ratował się czerwoną kartką.

Przegrywamy kolejny mecz, ale naprawdę nikt obiektywnie w Lublinie nie przyzna że wygrali dziś z najsłabszą drużyną w lidze. Przegrywamy, ale wszystko jest na styku.

 

Policzyłem po meczu że jeżeli mecz piłkarski trwałby 73 minuty to obecnie juniorzy Hutnika mieliby w CLJ 17 punktów czyli byli na miejscu gwarantującym utrzymanie.

 

Po gorzkiej kolejnej porażce wracając do domu dowiadujemy się o świetnej postawie siatkarzy w derbach Krakowa i to o nich mamy nadzieję pisać zimowe relacje.

 

TYLKO HUTNIK

 

11/11/2015

Soła Oświęcim - Hutnik Nowa Huta

tu na razie jest ściernisko

Na Sołę wyjazd wypada nam – nie wiadomo czemu - zawsze w środku tygodnia, a ostatnio w święto. Więc zamiast pławić się wolnym dniem trzeba wstawać raniutko i ruszać na mecz.

 

Za każdym razem jak przyjeżdżam nad tą rzeczkę, to mam nadzieję że cokolwiek się poprawiło w zakresie infrastruktury, szczególnie „okołoboiskowej”. I za każdym razem przychodzi mi obejść się smakiem. Jakby ktoś nie wiedział to dojazd na parking klubowy Soły jest najgorszy nie tylko w III lidze, jest najgorszy w Polsce. Nawet zwykłym samochodem nie tak łatwo przebrnąć przez dziurawą dróżkę, a już przejechać tam autokarem klubowym to prawdziwe wyzwanie. Co prawda dostaliśmy informację że na stadion prowadzi lepsza droga od strony kas, tylko że dla zawodników oznacza to konieczność tahania całego sprzętu przez całą długość boiska do budynku klubowego po drugiej stronie (większość drużyn tak właśnie robi).

 

Dodatkowo dwudniowe opady deszczu powodują, że murawa boiska, która chyba specjalnie żeby utrudnić życie drużynom grającym „nowoczesny futbol” jest źle przygotowana (ekspertyza naszego byłego trenera, wybitnego fachowca w zakresie oceny stanu boiska rywala jest tutaj koronnym dowodem), zamienia się w grzęzawisko na którym można by od biedy urządzić zawody jeździeckie, a nie mecz piłki nożnej. Solennie (a może solannie) obiecujemy sobie że w przyszłym roku (bo ewentualny awans Soły do 2 ligi wkładamy między bajki, a i na budowę nowego stadionu też się nie zanosi) jak przystało na Hutnika przyjedziemy tutaj w gumiorach.

 

Po serii dobrych wyników przyjeżdżamy do Oświęcimia w dobrej ilości – część trafia do klatki, pozostali - skuszeni darmową kiełbaska w przerwie - na trybunę gospodarzy, gdzie też stanowimy większość. Dodatkowo ujawniają się nadzwyczajne zdolności taktyczne co poniektórych osób – analiza gry i pomysły taktyczne sypane są jak z rękawa ;-)

 

Mimo nie nadającego się do tego grzęzawiska staramy się od początku grać naszą techniczną piłkę opartą na wielu podaniach i spokojnym rozgrywaniu futbolówki. I nawet są momenty w meczu gdy przynosi to efekty. Solarze co prawda groźnie kontratakują, stosując najprostsze środki (kopnij, wrzuć, biegnij, sprowokuj, sfauluj, wymuś), ale to nasze sytuacje są bardziej klarowne. Rewelacyjną akcję przeprowadzamy w 35 minucie, gdy wspaniałe 50-metrowe podanie Nawrota otwiera drogę do bramki Chlebdzie. Niestety nasz zawodnik niepotrzebnie wikła się w drybling z bramkarzem i traci szanse na otwarcie wyniku.

 

Prześladuje nas w tym meczu pech. Najpierw w 5 minucie tracimy naszego obrońcę Guzika. Pod koniec I połowy sprowokowany kolejnych chamskim faulem Krzysztof Świątek niepotrzebnie odgrywa się na rywalu i dostaje czerwoną kartkę. W przerwie jeszcze okazuje się że kontuzje łapie Jacak, którego zmienia zupełnie bezproduktywny Kołakowski.

 

W drugiej połowie dalej atakujemy, ale już brakuje nam argumentów. Soła jedną - z wydaje się najmniej groźnych kontr – kończy objęciem prowadzenia. Mimo tego że przegrywamy i gramy w 10tkę ciągle staramy się atakować, ale znowu na przeszkodzie staje bardzo czujnie broniący młodzieżowy bramkarz gospodarzy (Koper bo Bomba siedzi na ławce). Najlepszą okazję do remisu miał niesamowicie waleczny Mateusz Gamrot, ale jego sprytnego loba jakimś cudem wyciągnął Koper.

W odpowiedzi Soła strzela nam druga bramkę i ma idealne szanse na kolejne.

Przegrywamy z Sołą po raz piąty i prócz Wiślan Jaśkowice i Realu Madryt jest to jedyna drużyna z którą nigdy nie zdobyliśmy punktu.

 

Po meczu jeszcze zauważamy że miejscowy Zarząd pracuje 5 dni w tygodni po 5 godzin dziennie – pewnie obmyślają jak obrzydzić rywalowi dojazd na mecz, źle przygotować murawę i nauczyć swoich zawodników prowokacji i chamstwa.

08/11/2015

ŁKS Łódź - Hutnik Nowa Huta (CLJ)

Źle oznakowane linie

Wyjazd na ŁKS do Łodzi to miało być ekstra wydarzenie, chociażby dlatego że ostatnio byłem tam kilkanaście lat temu. A więc: nic to że centralna liga juniorów – fajnie odwiedzić dawnego ekstraklasowego rywala.

Niestety nadzwyczajnie niekorzystne okoliczności w postaci zatrucia pokarmowego, huraganowego wiatru i innych perturbacji powodują że docieram samotnie na ostatnią chwilę.

 

Mecz na bocznym boisku, tuż przy nowej hali, obok budowanego nowego stadionu, z którego jak na razie gotowa jest jedna trybuna. Wydaje mi się że to miejsce bocznego boiska to dawna główna murawa stadionu ŁKS (na którym grały takie tuzy jak Manchester United).

Dzisiaj okolice stadionu to niestety przysłowiowa #Łódźwruinie i przykro na to patrzeć.

 

Mecz nasi chłopcy zaczynają koszmarnie. Stracona bramka w pierwszej akcji, potem kolejne rozprężenie i błąd sędziego, który dopuścił do meczu na boisku na którym nie widać linii końcowych. Niestety po 5 minutach jest 2:0 w plecy – wydaje się że po meczu.

Juniorzy Hutnika z szoku po tym początku wychodzą dopiero po 30 minutach i mimo przeszkadzającego wiatru zaczynają grać składnie i zagrażają bramce gospodarzy. Szybko przynosi to efekt bramkowy i po nie wykorzystanej sytuacji sam na sam, w już niegroźnej sytuacji faul na naszym zawodniku w polu karnym. Jedenastkę na bramkę pewnym strzałem wykorzystuje Palonek. Do końca I połowy Hutnicy jeszcze próbują doprowadzić do remisu, ale Rodowici Łodzianie są już bardziej czujni w obronie.

 

Druga połowa już bardziej wyrównana i niestety słabsza. Nie można powiedzieć żebyśmy stworzyli jakieś klarowne sytuacje do remisu, chociaż w zgodnej opinii miejscowych fanów (rozkminiających z nudów kwestie polityczne Magdalenki i Marszu Niepodległości) to my jesteśmy stroną przeważającą. Przegrywamy frajersko kolejny mecz i nasza sytuacja w tabeli robi się dramatyczna.

 

Po meczu ogromne pretensje do sędziów i obserwatora za dopuszczenie do meczu przy nie pomalowanych liniach końcowych. Ale szczerze? Największe pretensje powinniśmy mieć do siebie bo ewidentnie zabrakło koncentracji na początku meczu.

 

Bez żalu zwijam się z tej ruiny i dzięki Autostradzie Wolności szybko docieram do domu.

31/10/2015

Spartakus Daleszyce - Hutnik Nowa Huta

Wszystkich Świętych w Daleszycach, kabaret w Bodzentynie

Żeby dotrzeć na ten mecz musimy się trochę poświęcić, czyli wstać o 6 rano i przedzierać przez boczne dróżki, ale na czas meldujemy się w podkieleckich Daleszycach (moi znajomi kielczanie mocno zlewają z nazwy tej miejscowości).

 

Infrastruktura budzi skrajne komentarze: niektórzy twierdzą że tak źle jak tutaj nie ma nigdzie, ale są też tacy którzy dostrzegają specyficzny klimat. Przede wszystkim boisko wyjaśnia tajemnicę dobrych wyników Spartakusa u siebie – jest bardzo małe zarówno wszerz, jak i na długość. W zasadzie bramkarz może spokojnie sobie centrować na pole karnego przeciwnika.

 

Budynek klubowy mocno obskurny z zewnątrz, ale wewnątrz jest całkiem przyzwoita hala. Klatka dla gości to żart – przypomina słynną z Końskich. Trybuna główna też mają swoją wadę, jak na listopadową porę nie uśmiecha nam się że jest w cieniu budynku – a po drugiej stronie grzeje słoneczko. Za jedną bramką cmentarz, za drugą fabryka kiełbas, które są oferowane kibicom w ramach biletu.

 

Na meczu średnia frekwencja (dwa razy więcej ludzi było tutaj 2 tygodnie wcześniej – bo zajrzałem wracając z Kazimierzy), ale jest młyn i doping. Co ciekawe nie brakuje bluzgów na nas, np. taka nie znana mi jeszcze rymowanka: Hutnik Kraków – hańba Polaków.

 

Mecz na początku budzi nasz niepokój. Gospodarze są nabuzowani, walczą jakby przyjechała co najmniej Barcelona. Do każdego naszego zawodnika z piłką momentalnie dobiega trzech rywali z „pianą na ustach”. W efekcie przez pierwsze pół godziny jest kopanina w środku boiska, bez klarownych sytuacji. Po pół godzinie Spartakus trochę opada z sił i możemy pograć piłką. Dzięki temu pod koniec pierwszej połowy zgrabną akcję plasowanym strzałem wieńczy Krzysztof „Święty” Świątek.

 

W przerwie raczymy się kiełbaską i piwkiem pod budynkiem klubowym. Na początku drugiej połowy gospodarze zmieniają taktykę i zamiast pressingu testują taktykę wrzutek w pole karne, przez co dwa razy jest gorąco pod naszą bramką. Na szczęście kolejna nasza akcja kończy się najpierw wybiciem piłki z linii bramkowej, a potem świetnym technicznym strzałem w okienko Świętego.

Niby kontrolujemy wynik, ale gospodarze wciąż stwarzają sytuacje (bramka kontaktowa to nie byłby dobra rzecz przy tak ambitnych gospodarzach), ale niezawodny Święty dobija Spartakus trzecią piękną bramką. Jeszcze w ostatniej sekundzie tracimy bramkę po kolejnej wrzutce gospodarzy i dopisujemy sobie 3 punkty.

 

Pochwała dla drużyny za 3 punkty na ciężkim terenie – ważne żeby takie mecze wygrywać. O grze nie ma co pisać, bo to taki specyficzny teren że bardziej to przypomina grę w „piłkarzyki”.

 

Po meczu sprawdzając wyniki zauważamy że w pobliskim Bodzentynie gra Unia Tarnów. Jedziemy więc na „pełnej …” obserwować naszego kolejnego rywala.

 

Dojeżdżamy w przerwie i trudno zorientować się że jest tu rozgrywany jakiś mecz. Liczba widzów na trybunie to 16 (słownie szesnaście), mocno więc nasza trójka podwyższa frekwencja. Łysica prowadzi 2:0, po czym traci bramkę na 2:1, a potem mamy kabaret po sędziuje mecz ten facet który w Ostrowcu rozpoczął grę jak dwóch piłkarzy gospodarzy jeszcze było w szatni: najpierw nie dyktuje ewidentnego karnego, potem dyktuje z powietrza. Ale Pasibrzuch (który notabene mocno schudł) broni, co załamuje Unię i tracą jeszcze bramkę na 3:1.

 

Mecz też nie nadaje się do oceny bo płyta to jakaś paranoja – w dodatku trybuna znowu w cieniu – świętokrzyska makabra – chyba przesiąkamy Paszkiewiczem bo wszystko nam się nie podoba. Przez ostatnie 10 minut w rogu boiska leży sobie bezpańsko druga piłka, co zupełnie sędziom nie przeszkadza w prowadzeniu meczu. Zakładamy się czy przetrwa do końca czasu gry. Idę sobie zrobić zdjęcie i jak podchodzę widzę że nawet w rogu nie ma płotka. Wchodzę sobie więc bezkarnie -ryzykując zakaz stadionowy do końca życia w Bodzentynie (na który i tak zapracowało po awanturze z Dymanowskim 2 lata temu) – na plac gry ustawiam zapasową piłkę w narożniku i nawet mam pomysł żeby wrzucić na pole karnego Dymanowskiego, ale już brakuje mi odwagi. Po meczu kolejne rozczarowanie – zlikwidowali pizzerię w której piłkarze Łysica pijali Finlandię po meczach. Ot, Polska w runie …

 

Aha – Unii na tym wyjeździe brak, podobnie jak nas w Daleszycach (w sumie była okazja do „spotkania” na przepięknej kieleckiej ubitej ziemi).

18/10/2015

Wisła Sandomierz - Hutnik Nowa Huta

Jacek Kubicki - sędziowska paranoja

Niedzielny wyjazd do Sandomierza – zawsze tam gramy w niedzielę, ciekawe czemu? – zapowiadał się dosyć spokojnie. Wisła po nieudanej finansowo batalii o awans w ubiegłym roku, mocno obniżyła loty i z lidera zrobiła się ligowym średniakiem, jednym z pierwszych kandydatów do spadku.

Nie bacząc więc na fatalną pogodę – drugi dzień rzęsistych opadów – i konkurencyjność meczu siatkarzy w Wyszkowie, wyruszamy wczesną niedzielną porą na kibicowski szlak. Wyjazd do Sandomierza dla warszawskich emigrantów jest dosyć korzystny ze względu na niespełna 200 km odległość, ale jakoś trasa jest mało przychylna, przez co zawsze te 3 godzinki w jedną stronę się zejdzie. Jedynie mijany Zwoleń trochę poprawia nastroje jako rodzinne okolice Żony naszego Nowohuckiego Brata.

 

Po drodze też jak przystało na kiboli zatrzymujemy się na grzybobranie.

 

Sprawnie dojeżdżamy pod stadion, wbijamy się nawet bez potrzeby kłamstw („my z zarządu”) na zapchany parking podstadionowy i blokujemy wyjazd całej reszcie. Na stadionie już trwają huczne uroczystości 90 lecia miejscowego klubu: burmistrz, ksiądz, zasłużeni sportowcy, sponsorzy na środku boiska wygłaszają urodzinowe mowy.

 

Sandomierska Wisełka nie ma wielkich sportowych sukcesów, ale ze swoją imienniczką z Krakowa raz wygrała i to im się chwali.

 

Pomimo tak specjalnej okazji, frekwencja na stadionie przy ulicy Koseły nie powala. Widać że rozczarowanie ubiegłorocznym fiaskiem jest spore, a klub raczej chyli się ku upadkowi. Zmiana Zarządu też chyba nie wyszła na dobre, poprzednia Pani Prezes przynajmniej była aktywna i dobrze się prezentowała.

 

Po zakończeniu przemów i modlitwie Księdza można w końcu zacząć grać i w piłkę. Od początku wyraźnie zarysowuje się przewaga gości, którzy momentami klepią rywala jak juniorów. Istotny dla przebiegu meczu moment to kontuzja bramkarza gospodarzy, którzy zderzył się z własnym obrońcą. Nie wiem czy Wisła nie ma rezerwowego, ale ledwo chodzący golkiper kilka minut po kontuzji popełnia błąd i jeden z najlepszych zawodników Hutnika Damian Guzik umieszcza piłkę w pustej bramce. Do końca pierwszej połowy goście kontrolują przebieg wydarzeń i są bliscy (słupek po lobie Michała Nawrota) podwyższenia wyniku. Mecz jest jednostronny i wydaje się że jedyną zagadką są rozmiary wygranej nowohucian. Nic nie zapowiada wydarzeń z drugiej połowy, atmosfera jest sportowa, piłkarze rzadko uciekają się do fauli, tylko Jakub Ochman mocno irytuje się po jednym ostrzejszym ataku sandomierzanina.

Przerwę lepiej wykorzystali gospodarze, którzy wychodzą na drugą połowę mocno zdeterminowani przez co obraz gry ulega chwilowo zmianie. Konsekwencją nie tylko lepsze gry Wisły co zdekoncentrowania Hutników jest nieporozumienie Ochmana z Jasowiczem i druga w tym meczu kuriozalna bramka. Wyrównanie przynosi oprzytomnienie i znowu goście przejmują inicjatywę w meczu stwarzając sytuacje bramkową. I przychodzi kluczowy moment w tym meczu: indywidualna akcja Nawrota kończy się interwencją obrońcy w polu karnym przy linii końcowej, przez co Michał pada jak ścięty i wije się z bólu. Siłę starcia było słychać na trybunach i abstrahując od interpretacji piłkarskich przepisów nie trudno dziwić się faktowi upadku napastnika. Ale są na świecie ludzie z innej planety. Takiej mocno gorszej, skupiającej albo ludzi o zupełnym braku rozumu albo o zupełnym braku empatii. Sporo takich ludzi uchowało się w Kieleckim Środowisku Sędziowskim. Mamy z nimi do czynienia od wielu sezonów.  W annałach zapisze się od niedzieli 18 października 2015 roku Pan Jacek Kubicki. Otóż Pan ten wymyślił że faulu nie było (OK – mógł nie zauważyć, bo nie usłyszeć się nie dało), a jak faulu nie było to poczekał aż zwijający się z bólu Nawrot dojdzie do świadomości i uraczył go żółtym kartonikiem za symulowanie. Ale co by się jeszcze bardziej skompromitować dał mu drugą żółtą kartką, za krytyczny acz słuszny komentarz do własnej decyzji. Dwie żółte w kilka sekund – szacun Panie Jacku. Ale to mało. Geniusz sztuki sędziowskiej postanowił usunąć jeszcze najbardziej spokojnego jakiego mamy od utworzenia Nowego Hutnika trenera i już mniej spokojnego kierownika drużyny. Trzy wykluczenia w minutę – naprawdę dobry wyniki nawet jak na kieleckiego sędziego. W efekcie drużynę od tej sytuacji musiał poprowadzić nasz masażystę, który niczym Józef Piłsudski zarekomendował: „Jesteśmy za słabi żeby się bronić, więc musimy atakować”.  Kolejne minuty to koncertowa gra Hutników – najlepsza w tej rundzie – mimo osłabienia liczebnego praktycznie nie schodzimy z połowy rywala raz po raz zagrażając rozpaczliwie broniącym się gospodarzom. Ale od czego jest Pan Sędzia Jacek Kubicki, jedna z kontr gospodarzy przerwana faulem staje się pretekstem aby wyrzucić z boiska kolejnego Hutnika Kołodzieja. W dziewięciu Hutnik już nie jest w stanie uniknąć zagrożenia pod własną bramką, ale nie przeszkadza mu to w dalszym dążeniu do wygrania meczu i gdyby w ostatnich dwóch akcjach wpuszczony przez masażystę na boisko Antoniak trochę bardziej się ogarnął – nawet w takich okolicznościach byśmy to wygrali (o ile Jacek Wielki Sędzia nie wykartkował by czerwonymi połowy drużyny).

Mecz się skończył remisem, co oznaczało że nie rozstrzygnięto rywalizacji o Puchar 90 lecia.  Plan obchodów przewidywał w takim przypadku serię rzutów karnych, ale dzięki świątecznej atmosferze jaką podsycił Jacek Kubicki Hutnicy jakoś niespecjalnie mieli ochotę na dalsze przebywanie na boisku. Szczególnie że Nienasycony Jacek sprezentował kolejną czerwoną kartkę Niechciałowi, a na interweniującego u obserwatora Krzysztofa Świątka naskoczyli miejscowi działacze. Jak już udało się opanować zamieszanie Święty, Guja, Nawrot i Jason poszli do tych karnych i nawet dzięki farcie tego ostatniego je wygrali i zgarnęli puchar.

 

Zagraliśmy najlepszy mecz w rundzie, wracamy z Sandomierza z punktem i bagażem kartek (po meczu sędziowie zamknęli się w pokoju i godzinę dumali komu i za co rozdali kartki). Dzięki Panu Jackowi zapamiętamy tą niedzielę na długo. Cytując film „Psy”: „Na pohybel czarnym”.

Z ciekawostek okołomeczowy: kiełbaski za 5 zł. Smaczne. Po przerwie dużo zostało więc promocja do 2 zł. Zainteresowanie lawinowe:

 

W Sandomierzu w przeciwieństwie do Warszawy – ładna pogoda. Warto było się wyrwać ze stolicy.

Please reload

bottom of page