top of page

Proces

Niecałe sześć godzin ...

Duże wyzwanie, w postaci 6 godzin w teatrze zaliczone. Ze względu na okoliczności nie było ono bardzo trudne.

  • Przede wszystkim żadnych problemów z uzyskaniem wejściówki.

  • Po drugie trafiło mi się idealne miejsce – w samym środku drugiego rzędu, gdzie chyba nikt nie chciał się przepychać.

  • Po trzecie było ledwie 5 godzin i 20 minut z dwoma dłuższymi przerwami, czyli te facto niewiele ponad 4 godziny teatru.

  • A po czwarte – najważniejsze, spektakl był ciekawy, pomysłowo zrealizowany, z interesująca scenografią i znakomitym czwartym aktem.

 

Krystian Lupa nie odszedł daleko od książkowego pierwowzoru, ale analizuje go bardzo dogłębnie. Pierwszy, stosunkowo krótki 1.20h, akt to przede wszystkim początek powieści (który akurat udało mi się przeczytać): kontakt ze starszą sąsiadką - tutaj wykorzystano element polityczny – audycję w której m.in. Czarnecki wypowiadał się o kontrowersyjnych ustawach: dezubekizacyjnej i reprywatyzacyjnej, młodszą – tutaj dominowało napięcie erotyczne, pierwsze kontakty z przedstawicielami oskarżycieli oraz pierwsze przesłuchania. Bardzo ciekawie wykorzystano wewnętrzny głos Pana K. który był dobrze słyszalny na widowni (przynajmniej w drugim rzędzie).

 

Drugi, długi akt, to Lupa polityczny z elementami golizny. Akcja dzieje się w szpitalu, czy też miejscu osadzenia, i aktorzy folgują sobie politycznemu protestowi. Tego oczywiście nie dało się uniknąć biorąc pod uwagę poglądy Lupy, okoliczności powstania spektaklu oraz udział ludzi ze zdemontowanej grupy Teatru Polskiego we Wrocławiu. Poziom krytyki politycznej jest jednak bardzo prymitywny, a główny zarzut to niski wzrost sprawcy wszelkiego zła w Polsce. I jeszcze słabiutki pomysł z książeczką „rok 2017”. Do pełni teatru a’la Lupa oczywiście zupełnie zbyteczna nagość. Akt słaby, mało związany z tematyką Procesu, widać jak miałka jest krytyka obecnego obozu władzy w Polsce przez twórców teatralnych. Z czego jak z czego, ale z Procesu dało się z łatwością dużo więcej wyciągnąć.

 

Na szczęście w trzecim, znakomitym, akcie Lupa wraca do głównego bohatera i najważniejszych wątków powieści. Pan K. załamany i pogodzony z porażką spotyka się a cenionym adwokatem, malarzem-narkomanem w klaustrofobicznym pomieszczeniu, a na końcu w wielkiej świątyni z kaznodzieją. Sposób w jaki Lupa operuje nie tylko słowem, ale i scenografią jest godny zachwytów.

Nie taki diabeł jakim go malują, nie jest Proces Lupy nieosiągalnym wyzwaniem dla prostego teatromaniaka, jakim jestem. Lupy nie lubię, nie zgadzam się z jego poglądami, ale z ogromną ciekawością oglądałem Proces. I wyszedłem ze spektaklu zadowolony, bez jakieś wielkiego znużenia. Nawet ten drugi akt jest do przeżycia. A pewnie wielu nawiązań i głębi nie dostrzegłem.

 

Mimo ograniczonych możliwości industrialnej sceny w Teatrze Nowym realizacja jest znakomita: scenografia, kostiumy, muzyka – to buduje trochę mroczny klimat – człowiek osaczonego i pogodzonego z losem.

Apokalipsa

Niepotrzebna golizna

Apokalipsa” Teatru Nowego wymaga wyprawy do ATM Studio. W sumie nie jest jak źle – z siedziby wodaiogien góra 20 minut. A jeszcze ferie i nie ma korków.

Myślałem że dojedziemy i będą pustki, a tym czasem tłum w holu, kolejka po wejściówki, cała szatnia wywieszona. Okazuje się, że to hitowy spektakl.

 

Apokalipsa jest oparta na trzech postaciach: reżyser Pasolini (skandalizujące filmy i wydarzenia), dziennikarka Oriana Fallaci (wywiady ze znanymi osobami – nawet z Polakiem z wąsami), fotograf Kevin Carter (słynne zdjęcie afrykańskiego wychudzonego dziecka i sępa w tle).

 

Na szczęście przed spektaklem dają rozpiskę kto jest kto i zestaw 19 scen.

W dużej sali na prowizorycznej widowni kilkaset osób, niektóre wejściówki muszą siedzieć na niewygodnych schodkach. Aczkolwiek siedzenia też nie są rewelacyjne, jak na dwugodzinne chłonięcie sztuki.

 

Oczywiście nie jest to łatwa w odbiorze sztuka. Wymaga wzmożonej koncentracji i uważnego słuchania każdego zdania.

Zaczyna się od przydługawego wywiadu z Pasolinim, w którym prezentuje on swoje podejście do życia (i tak wielu obrzydliwych scen z jego filmów nic nie tłumaczy).

Męczące, ale ciekawe są przemyślenia podstarzałej dziennikarki, która jednak już przeżyła większość swoich rozmówców.

Osobny temat to jakże aktualna sprawa uchodźców i sprowokowane zdjęciem fotografa przypadki nieszczęść na biedniejszych kontynentach. Poruszająca jest scena jak fotograf niesie dorosłą kobietę w odpowiedzi na zarzuty, że nie udzielił pomocy głodującemu, fotografowanemu dziecku.

 

Jest tym spektaklu trochę odniesień do współczesności (właśnie uchodźcy, Ukraina, a nawet zmiana władzy w Polsce: „a co będzie jak Kaczyński dojdzie do władzy?”), ale nie jest to (jak to niestety ostatnio bywa) zbyt nachalne i nie psuje historycznego i moralnego jednak wydźwięku przedstawienia.

 

Na szczęście dla oddechu reżyser wprowadza sceny lżejsze, w tym proces kręcenia najprostszej sceny na świecie (aktorka ma tylko płakać), albo instrukcja otwierania drzwi. To daje lekki oddech i poprawia odbiór przedstawienia.

Udane są również zmiany scenografii i różne efekty świetlne, wyświetlane zdjęcia oraz użycie filmowania z kamery. To także urozmaica ciężkie monologi i dialogi.

 

Niestety nie obyło się – co jest prawdziwą manią współczesnego teatru „ambitnego” – od męskiej golizny. Latanie dwóch facetów z klejnotami po scenie jest tutaj zupełnie niepotrzebne i nieuzasadnione. Ale jak widać niektórzy reżyserzy bez takich scen nie wyobrażają sobie współczesnego teatru. Już sobie wyobrażam jaki byłby krzyk, jakby ktoś tego zabronił. Cenzura byłaby odmieniana przez wszystkie przypadki. Rozumiem ze czasami jest to w jakimś stopniu uzasadnione, ale powoli stało się manią prześladowczą niektórych reżyserów i nawet nie mam wątliwości dlaczego.

 

Nie zmienia to faktu, że Apokalipsa to spektakl ważny, warty obejrzenia i zmuszenia się do koncentracji.

Dobrze też komponuje się z ogromnymi stadiami w ATM, więc nawet wyprawa na wał (nie taka znowu straszna) nie stanowi problemu.

Please reload

bottom of page