Fatum Elizabeth – sterylne wizualnie (ocena: 6/10)

Bardzo ciekawy pomysł scenariuszowy opakowany w pudełku ze sterylnymi wystrojami wnętrz.
Elizabeth (Abbey Lee) dostaje to, czego oczekiwała od życia – kochającego, przystojnego i niebosko bogatego męża. Tuż po ślubie jadą do pięknej posiadłości, gdzie Henry (Ciarán Hinds) szarmancko przenosi się przez próg. Kobieta zachwycona nowym domem zwiedza każdy zakamarek dostrzegając nawet dyplomy świadczące o osiągnięciach naukowych małżonka. Ma jedynie zakaz wchodzenia do jednego z pokoi. Ciekawość jednak będzie silniejsza, a szczęście zastąpi poczucie śmiertelnego zagrożenia.
Początkowo fabuła jest bardzo precyzyjnie prowadzona, zaskakuje ciekawym pomysłem (może nie oryginalnym znając historię Sinobrodego) i intryguje. Niestety szybko brakuje pomysłów, a mniej więc od połowy filmu zaczyna się dogorywanie – zarówno w fabule, jak i jej samej. Dochodzi nawet do sytuacji, gdy w ramach retrospekcji widzowi opowiadane są wprost fakty z przeszłości. Po prostu nie ma innego pomysłu na ukazanie genezy sytuacji z początku filmu. Chyba ktoś zapomniał, że w kinie operuje się głównie obrazem, i to za jego pomocą przekazuje linię fabularną. Nie ma również pomysłu jak wybrnąć z całego galimatiasu, w efekcie widz zaangażowany w historię tytułowej Elizabeth może poczuć się zawiedziony. Najgorzej jak twórcy zaczynają uciekać w tony egzystencjonalne – to czasami wychodzi w kinie science-fiction ale pod warunkiem solidnej podstawy. A tutaj tego zaczyna im bliżej do końca, tym bardziej brakować.
Luki fabularne nie dyskredytują jednak warstwy wizualnej, utrzymywanej konsekwentnie na wysokim poziomie. Dopieszczona w każdym szczególe scenografia i wystrój sterylnych wnętrz jest niewątpliwym atutem - w zasadzie można przez większość filmu podziwiać krystalicznie czyste pomieszczenia w domu Henry’ego. Także sceny bardziej dynamicznie są sprawnie nakręcone, dzięki interesującym operowaniu światłem i kolorami. Dobrze się to dzięki temu ogląda (mimo rosnącej irytacji fabułą), i o to chodziło. Uatrakcyjnieniem są ciekawe zabiegi z wykorzystaniem dźwięku – rozchodzącego się i przechodzącego od sceny do sceny.
Solidnie prezentują się aktorzy, szczególnie Ciarán Hinds subtelnie buduje i odkrywa swoją postać. Dzięki temu przez długi okres jego motywacje pozostają tajemnicą intrygującą widza. Dzięki aktorstwu dobrze wypadają również dwie postacie drugoplanowe (Carla Gugino i Matthew Beard), zdecydowanie nie wykorzystane scenariuszowe. Abbey Lee natomiast to przede wszystkim modelka i jak na dłoni widać braki aktorskie, ale trzeba przyznać że ona także próbuje wykreować intrygującą postać.
Zapewne potencjał ta produkcja miała większy. Ale jest i tak ciekawą propozycją do obejrzenia, szczególnie że wchodzi do polskich kin w okresie posuchy wakacyjne anno Domini 2018. Może w czasach platform internetowych i wielu podobnych produkcji „na to samo kopyto” dystrybucja kinowa to małe przeforsowanie, ale chociażby dla dźwięku, światła i kolorów lepiej ten film obejrzeć w wyciemnionej sali kinowej. Ryzyko jedynie w tym, że można się pod koniec zdrzemnąć (ale to już mała strata).
Zalety:
sterylne wizualizacje wnętrz
dynamika i kolorystyka scen
realizacja dźwięku
ciekawy pomysł początkowy
solidne aktorstwo
Wady:
problemy narracyjne
brak pomysłu na rozwikłanie fabuły
wymuszane zwroty akcji
chybione retrospekcje
Zwiastun:
Tytuł oryginalny: Elizabeth Harvest
Polska premiera: 17 sierpnia 2018
Produkcja: USA
Rok: 2018
Gatunek: thriller
Reżyseria i scenariusz: Sebastian Gutierrez
Zdjęcia: Cale Finot
Muzyka: Faris Badwan, Rachel Zeffira
Montaż: Matt Mayer
Scenografia: Diana Trujillo
Kostiumy: Camila Olarte
Obsada: Abbey Lee, Ciarán Hinds, Carla Gugino, Matthew Beard, Dylan Baker