"Niebo na ziemi" - piekło w kinie
Trudno sobie wyobrazić gorszy wybór na czwartkowy wieczór, dnia rozpoczętego pasjonującym acz ostatnim meczem z Warriors od 4 rano. Koszmarne nudy, fatalna fabuła, ponaddwugodzinny film nic nie wnoszący.
Podobno to kontynuacja innego szwedzkiego filmu: „Jak w niebie”, który kilkanaście lat temu był nawet bliski Oscara w kategorii nieanglojęzycznej. Jeżeli to jest kontynuacja to wstyd.
Film zaczyna się od koncertu śpiewanego przez ciężarną Lenę (Frida Hallgren), której pod koniec odchodzą wody. Poród odbierany jest przez księdza (najobrzydliwsza scena w całej firmie), który później angażuje matkę do reaktywacji chóru. I zaczyna się dwie godziny bezsensownych dialogów, scen, „mądrości”.
Chyba przesłanie filmu jest również antykościelne. Ale jeśli tak to równie nieudane, jak religijne przesłania wielu filmów biblijnych. Nawet Wyborcza to wyczaiła.