"Niewygodna prawda" - przed wyborami w USA

"Niewygodna prawda" już na dzień dobry została skopana przez dystrybutora, bo tytuł sugeruje interpretację, która wcale nie jest tak oczywista. Oryginalny jest dużo lepszy "Truth".
Już za kilka miesięcy mamy niezwykle ważne i emocjonujące wybory w USA. Ten film jest takim wspomnieniem z poprzednich.
Jest rok 2004 - o reelekcję stara się George W. Bush. Mimo pamięci 11 września walka jest wyrównana. Rywal z partii Demokratów - John Kerry nawet momentami prowadzi w sondażach. A wszyscy pamiętają niesamowite wybory 4 lata wcześniej, gdy o wyniku zadecydowało kilkaset głosów. Najdrobniejszy szczegół może przeważyć.
Grupa dziennikarzy tropi przeszłość Busha. Trochę ich dziwi jednomyślność w ocenach Prezydenta jako adepta lotnictwa. Drążą temat i wypływa kluczowy dla całej fabuły dokument. Oryginał czy fałszywka? Jak widać nie tylko rodzimi prezydenci mają taki dylemat.
No dobra ... czy taka fabuła nie jest materiałem na znakomity film?
Niestety film jest fatalny. Szkoda o nim nawet pisać, a co dopiero siedzieć ponad 2 godziny.
Tak szczerze, to nawet trudno się zorientować, przy tak fatalnej realizacji, co chciano udowodnić tym filmem. Jest kilka tropów, a to oskarżenie o ukrywanie tytułowej prawdy przez polityków, a to oskarżenie dziennikarzy o szukanie haków na siłę, a to satyra na sam proces wyborczy.
No niestety momentami przeważa negatywne postrzeganie dziennikarzy, bo ich role są tak przerysowane, że momentami przecieramy oczy ze zdumienia. W końcu główne role grają nie byle jakie nazwiska.
Cate Blanchett - aktorka co najmniej solidna, zalicza chyba największą wtopę w karierze. Pierwsza z brzegu studentka szkoły filmowej poradziłaby sobie lepiej. Każde jej pojawienie się na ekranie irytuje, a niestety jako kluczowa postać męczy nas przez większość filmu.
O ile Blanchett przerysowuje swoją rolę, a tyle Robert Redfort nie gra praktycznie nic i równie dobrze można było zatrudnić jego woskową figurkę. Jak ktoś z jego fanów poszedł na film na Redforda to musiał mieć nietęgą minę.
Film momentami przypomina oscarowego "Spotlight", który mi się nie podobał, ale od tego dzieła i tak jest dużo lepszy. Chociaż jak ktoś uwielbia filmy tego typu to może jakoś przetrwa te dwie godziny. Jeszcze musi przeżyć nademocjonalną Blanchett. Reszta niech się trzyma od tego filmu z daleka.