top of page

Pewnego razu... w Hollywood – nostalgiczny Tarantino (ocena 6/10)


Z pewnością nie jest to najlepszy film Quentina Tarantino, może nawet najgorszy, ale i tak zadziwia świetnym aktorstwem, pomysłami, realizacją. No i warto poczekać na końcówkę. To także kopalnia nawiązań do wszystkich poprzednich filmów Tarantino.

Aktor serialowy (Leonardo di Caprio), ze względu na fakt odgrywania czarnego charakteru i mniejszego zainteresowania westernami traci popularność. Co prawda dostaje propozycje od swojego agenta (sam Al Pacino) filmu we Włoszech, ale uważa ją za uwłaczającą. Większą nadzieję ma w związku z wprowadzenie się do sąsiedztwa polskiego reżysera Romana Polańskiego (Robert Zawierucha jedynie w epizodach), z żoną Sharon Tate w zaawansowanej ciąży (Margot Robbie). Pomocną dłonią za to służy przyjaciel, zmiennik na planie (Brad Pitt) – ten jednak wplątuje się w konflikty nawet z Bruce Lee.

Jeżeli coś zawodzi w tym filmie to sama historia, która zawsze była silną stroną Tarantino. Tym razem jest ona na drugim planie, a na charakterystyczne sceny trzeba czekać prawie do końca. Ale fani poprzednich filmów, często arcydzieł światowego kina, mają do tej pory potężną dawkę nawiązań. Tarantino nawiązuje chyba do każdego ze swoich poprzednich ośmiu filmów: jest i western, i palenie faszystów, i pulpfictionowskie dialogi w samochodzie, i krwawe kino a’la Kill Bill. Chociaż najbardziej najnowszy Tarantino nawiązuje do filmu, który zyskał najmniejszą popularność czyli „Jackie Brown”. Reżyser nostalgicznie przenosi się do czasów, gdy filmy oglądał jako młody chłopak. Czas akcji nie jest oczywiście przypadkowy, a finałowa sekwencja to swoisty hołd dla historii kina, nawet tej najbardziej tragicznej.


Tarantino jak zwykle mistrzowsko prowadzi aktorów. Nawet w takim filmie, w którym niewiele się dzieje. Leonardo di Caprio jest fantastyczny, a jego scena szału po nieudanej scenie rewelacyjna. Równie dobry jest Brad Pitt – u Tarantino nikt nie odstawia fuszerki. A że to zasługa reżysera widać na przykładzie młodziutkiej Julia Butters, której epizod może być podsumowaniem starań aktorskich. Sam reżyser również się pojawia, jak zawsze w swoich filmach, tym razem w symbolicznej scenie papierosowej, czyli tym co różni dwie epoki.


Perfekcyjnie oddano klimat epoki. Scenografia, charakteryzacja, kostiumy powodują, że nie ma wątpliwości w jakich czasach dzieje się akcja. Di Caprio i Pitt kojarzeni z tak wielu różnych kreacji, tym razem są bezbłędnie aktorami sprzed 50 lat.


Tarantino nie byłby sobą jakby nie przeciągnął filmu do granic możliwości. Spokojnie kilka scen można było porzucić i skrócić metraż do bardziej strawnych dwóch godzin. Ale wówczas nie byłby to Tarantino. On ma swoje zasadami i trzeba się wysiedzieć, żeby dostać takie perełki, jakimi są ostatnie sceny – łącznie z tą w trakcie napisów. To zresztą bardzo osobisty film Tarantino i widać to w wielu scenach. Może tym razem zrobił film bardziej dla siebie, niż dla satysfakcji szerokiej gawiedzi.


Plusy:

  • klimat

  • aktorstwo

  • nawiązania

  • końcówka

  • muzyka

  • scenografia i kostiumy

  • skrojony pod oscarowe nagrody

  • osobisty dla Tarantino


Minusy:

  • przeciętna fabuła

  • monotonne tempo

  • pozbawione tarantinowskiego humoru dialogi

  • za długi (a sceny do wycięcia aż za bardzo widoczne)


Zwiastun:

tytuł oryginalny: Once Upon a Time ... in Hollywood

produkcja: USA

rok: 2019

polska premiera: 16 sierpnia 2019

gatunek: komediodramat


  • reżyseria, scenariusz: Quentin Tarantino

  • zdjęcia: Robert Richardson

  • montaż: Fred Raskin

  • scenografia: Barbara Link

  • kostiumy: Arianne Phillips

  • obsada: Leonardo DiCaprio, Brad Pitt, Margot Robbie, Al Pacino, Emile Hirsch, Margaret Qualley, Timothy Olyphant, Julia Butters, Dakota Fanning, Rafał Zawierucha

Ostatnie posty
Search By Tags
Follow Us
  • Twitter Social Icon
bottom of page