Dotknij nieba – I Can Only Imagine (ocena: 6/10)
Historia powstania jednej z najpopularniejszych piosenek religijnych, a może nawet bardziej biografia tekstu.
Bart Miller miał bardzo trudne dzieciństwo. Od agresywnego ojca odeszła matka zostawiając syna na pastwę agresji, złego humoru i leczenia życiowych kompleksów. To ukształtowało chłopaka, który początkowo chciał spełnić marzenie ojca – zostać gwiazdą sportową, ale po ciężkiej kontuzji odnalazł swoją własną, początkową nieakceptowalną przez ojca rolę. Zauważono w nim talent muzyczny, najpierw wykorzystany w szkolnym musicalu, a następnie we własnej kapeli. Ciągle jednak czegoś mu brakowało, aby wejść na wyżyny popularności. To zmieniło niespodziewane przeobrażenie ojca i nowa więź z Bartem.
Trochę łzawo-gorzka historia została przedstawiona w nad wyraz, jak na filmy tego rodzaju, obiektywnej postaci. Na plan pierwszy wysuwa się tutaj stosunek ojciec-syn, który rzutuje na inne aspekty życia muzyka. Co ciekawe reżyserski duet braci Edwin jak może unika konwencji kina religijnego, praktycznie do końca filmu abstrahując od charakteru muzyki i tekstów jakie tworzy bohater. Gdzieś tam w tle cały czas istnieje podtekst duchowy, szczególnie dotyczy on historii ojca, jednak twórcy znając nienajlepsze doświadczenia filmowe w tym zakresie próbują to ukryć. Ich zamiarem było podkreślenie dramatu rodzinnego i ukazanie historii Millera w ramach przyziemnych problemów.
To ukierunkowanie na motyw stosunków ojciec-syn odbywa się jednak kosztem innych wątków, co biorąc pod uwagę biograficzny charakter filmu jest mankamentem. Bardzo mało jest więc o samych stosunkach w gronie muzyków, ogranicza się do jazdy zdezelowanym kamperem i miałkich rozmów z menadżerem. Jeszcze bardziej szkoda potraktowanego po macoszemu wątku romantycznemu. Bart bowiem rezygnuje w młodości z miłości do poznanej na obozie (religijnym rzecz jasna) ładnej dziewczyny, a później wielokrotnie próbuje odnaleźć stare uczucie. Niestety jest to przedstawione epizodycznie i powierzchownie. Dodatkowo szkoda tego wątku, bo Madeline Carroll wygląda wyjątkowo ładnie.
Trzymając się usilnie wątku głównego kluczowe są więc kreację aktorskie. Niestety J. Michael Finley jako Bart Miller prezentuje się co najwyżej przeciętnie. Trudno w nim odkryć tak głęboką traumę, a już zupełnie nie widać przemiany, która finalnie prowadzi do powstania superprzeboju. Ratuje te kluczowe interakcje znakomity Dennis Quaid – najjaśniejszy element tego przeciętnego filmu. To dzięki niemu wątek ojcowski przyciąga zainteresowanie i pozwala uwierzyć, ze faktycznie był on kluczowy dla finalnego efektu.
Finalnie wszystko prowadzi do efektownej końcówki, czyli wykonania tytułowej (polski przekład tytułu to jakiś nieudany żart dystrybutora) piosenki. „I Can Only Imagine” zespołu MercyMe powstała w 2001 roku, zyskała ogromną popularność także w środowiskach pozareligijnych, i jest uznawana za największy przebój muzyki określanej jako rock chrześcijański. Tekst mówi o spotkaniu z Bogiem, ale pozbawiony jest górnolotnego zadęcia, dzięki czemu zdobywa sympatię słuchaczy. Linia melodyczna jest prosta, wpadająca w ucho, jednak w pewnym stopniu oryginalna. Filmowe wykonanie, chociaż bardzo patetyczne, również wypada udanie, co rzutuje na cały film. Wszelkie mankamenty znikają, a po wyjściu z seansu na długo zostaje jeszcze powtarzana strofa „I Can Only Imagine”. I to chyba największy atut tej produkcji. W końcu nie ma nic wartościowszego dla kinomaniaka, niż wyjść w dobrym nastroju z kina.
Plusy:
Dennis Quaid
próby uniknięcia nadęcia religijnego
nuta piosenki
Minusy:
powierzchowne potraktowanie biografii
przeciętny J. Michael Finley
prosta realizacja, przesłodzone kadry
Zwiastun:
Tytuł oryginalny: I Can Only Imagine
Polska premiera: 5 października 2018
Produkcja: USA
Rok: 2018
Gatunek: dramat
reżyseria: Andrew Erwin, Jon Erwin
scenariusz: Jon Erwin, Brent McCorkle
obsada: J. Michael Finley, Madeline Carroll, Dennis Quaid, Trace Adkins, Cloris Leachman