"Nauczycielka" - żarówka samochodowa (ocena 9/10)

To nie jest film o edukacji. Bardziej o konieczności reformy całego systemu postkomunistycznego. Dotyka niezwykle istotnego problemu wykorzystywania stanowisk, które to było normą w okresie ustroju komunistycznego. Niestety przez 28 lat niewiele się zmieniło. I nie dotyczy to wyłącznie Czech.
"Nauczycielka" była prezentowana na WFF, gdzie zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Na publiczności też, bo zajęła wysokie 4 miejsce w głosowaniu. Teraz wchodzi do dystrybucji, niestety tylko w kinach studyjnych. A szkoda, bo to pomijając mądre przesłanie, film rewelacyjnie wyreżyserowany i zrealizowany.
Do klasy wchodzi nowa nauczycielka - pani Drazděchova. Lekcje zaczyna nie tyle od poznania uczniów, co fachu ich rodziców. Aktywna działaczka partyjna doskonale wie, że w komunistycznej rzeczywistości najważniejsze są znajomości i układy.
Opowiadając prostą historię przypadku z czechosłowackiej szkoły w latach 80-tych Hřebejk stworzył narracyjne arcydzieło. Początkowo skrywając przed widzem powód nadzwyczajnego zebrania rodziców, a później mistrzowsko, stopniowo budując emocje i przebieg wydarzeń. Znakomitym pomysłem realizacyjnym było przeplatanie scen uczniów z postaciami ich rodziców. Wykorzystanie montażu i pomysłowe nawiązania charakterologiczne trafnie pozycjonują interesy, kalkulacje i pozycję poszczególnych bohaterów.
Pieczołowicie odtworzono również klimat lat 80-tych ubiegłego wieku, z jeszcze mocno zakorzenionym - przynajmniej w Czechosłowacji - przeświadczeniem o ponadczasowości ustroju socjalistycznego.
Odgrywająca tytułową rolę Zuzana Mauréry jest tak wiarygodna, że jak ją ktoś spotka na ulicy to będzie miał pretensje o takie traktowanie uczniów. Nagroda dla najlepszej aktorki na tegorocznym festiwalu w Karlowych Warach w pełni zasłużona.
Zwiastun:
A Hřebejk na deser serwuje jeszcze jakże symboliczną scenę, trafnie wtykając szpilkę w zmiany polityczne bloku wschodniego. I właśnie ta scena stawia ten film jeszcze o piętro wyżej. Bo problem nie tylko w tym, że wciąż w krajach naszego bloku znajomości są wykorzystywane. Problem głównie w tym, że bez nich często jest bardzo trudno.
Przykład? Proszę bardzo - z dzisiaj.
Tydzień temu jadąc sobie późnym wieczorem (wracając zresztą z Jackie) zatrzymała mnie drogówka. Trochę się zdziwiłem, bo wiedziałem że tam stoją - więc dostosowałem prędkość do wartości osiąganej przez kolumnę rządową w Oświęcimiu. Ale jednak zostałem zatrzymany. Trzeźwy byłem więc usłużnie zjechałem na pobocze. Urocza pani policjant poinformowała mnie, że nie świeci mi żarówka w prawym reflektorze.
No i problem. Bo jakbym miał takie stanowisko jak bohaterka filmu, to z pewnością ktoś z rodziców byłby mechanikiem samochodowym i za głupią "czwórkę" z matematyki by mi żarówkę wymienił. A tak to cały, jak się słusznie okazało, sobotni poranek zarezerwowałem na program "wymienić żarówkę w sobotę w Warszawie". Znajomego warsztatu nie mam, więc przejechałem z Powiśla aż do Józefowa, i z powrotem aż na Bemowo. Albo zamknięte, albo nikogo nie można znaleźć, albo trzeba odczekać dwa dni w kolejce, albo w ogóle nie wiadomo czy to jeszcze Warszawa, czy już Księżyc (no cóż - ustawa metropolitalna jednak zasadna). Już tracąc nadzieję, po 4 godzinach znalazłem warsztat gdzie mi łaskawie wymieniono. Za 70 zł.
I ta tym polega problem. Bez znajomości można się tak upierdolić. I niech ktoś czytając to nie myśli, że wymiana żarówki w mojej Hondzie to takie hop siup. Bez wizyty w warsztacie praktycznie nie idzie, a i mechanik, ... może udawał w związku z perspektywą ceny jaką planował mi zapodać, ale trochę się namęczył.
Więc nie potępiałbym bohaterki filmu, bo problemem jest cały system. Postkomunizm, w którym ciągle musisz wszystko umieć sam, bo pierwszy lepszy hydraulik będzie próbował cię wydymać. Bo tak się przyzwyczaił. Czy dobrazmiana coś w tym zakresie poprawi? Oby ...