"Deadpool" - rollercoster
Miałem mocno mieszane uczucia w trakcie oglądania filmu „Deadpool”, a jeszcze bardziej zdziwiły mnie entuzjastyczne oceny i recenzje.
Nie da się ukryć, że początek jest świetny: napisy końcowe (od których zaczyna się film) w sposób niezwykle dowcipny określają twórców i aktorów (co prawda nie jest to pomysł nowatorski, ale wciąż świeży). Następnie następuje najlepsza w filmie scena jazdy Deadpool’a taksówką i rewelacyjnie nakręcona scena walki. Przez te pierwsze 15 minut trudno oderwać oczy od ekranu.
Ale później jest znacznie. Następuje długa retrospekcja, która zupełnie zwalnia tempo filmu, traci poczucie humoru, a finalnie wręcz uderza w tony dramatyczne (choroba nowotworowa – temat rzeka współczesnego kina).
Potem znowu jest lepiej – akurat jak przypadkiem wracamy do pierwotnej sceny walki na autostradzie. Świetne są nawiązania do innych postaci filmowych, a szczególnie do filmu 127 godzin.
I tak już jest do końca tego filmu: raz lepiej, raz gorzej. Taki rollercoster.
Deadpool to film, który spokojnie można polecić (aczkolwiek tylko widzom pełnoletnim, nawiązań do seksualności jest bardzo dużo i są one zdecydowanie pozbawione cenzury). Ale jakieś przełomowe dzieło filmowe to, to nie jest. Ot, taki film na rozluźnienie pomiędzy religijnym Cierniem Boga, a pedalską Skalą Szarości.