Slow West - produkt westernopodobny

Slow West w reżyserii Johna Maclean miał światową premierę w stycznia 2015 roku, a na polskie ekrany wchodzi dopiero teraz pod koniec listopada. Jest to zupełnie niezrozumiałe opóźnienie, bo zdążył już zebrać uznanie widzów i krytyków, w tym został nagrodzony na prestiżowym festiwalu Sundance, zdobył nagrodę publiczności na festiwalu Transatlantyk w Poznaniu, nominację do European Discovery - Prix FIPRESCI oraz nagrodę Europejskiej Akademii Filmowej dla najlepszego pełnometrażowego debiutu.
Reżyser John Maclean jest Szkotem z pochodzenia i do tej pory zajmował się przede wszystkim malarstwem (studia), muzyką: komponował i pisał teksty piosenek – był członkiem zespołu Beta Band, ale najbardziej spodobało mu się kręcenie teledysków.
Jego matka była malarką, a z ojcem namiętnie oglądali westerny.
To wszystko widać w „Slow West”, którego urok to zdjęcia, muzyka, nostalgiczne podejście do gatunku westernowego oraz szkocie nastawienie do życia. A wadą tego filmu jest sztampowy scenariusz i bezpłciowe dialogi.
„Slow West” przenosi nas w świat westernu, gdzie trup ściele się gęsto, a podstawową formą zarobku jest zabijanie za wyznaczoną na ulotkach nagrodę pieniężną (co zresztą prowadzi do wielu nieporozumień). Są także i tubylcy, którzy opanowali do mistrzostwa sztukę łuczniczą.
W tych mało sprzyjających okolicznościach młody szkocki arystokrata Jay (znakomicie zagrany przez Kodi Smit-McPhee) nieświadomy skali niebezpieczeństw podąża za ukochaną wybranką serca. Od niechybnej śmierci ratuje go spotkanie z łowcą nagród – czytaj „westernowym płatnym mordercą” Silasem (Michael Fassbender), który zaoferuje mu pomoc w dotarciu do celu. Oczywiście tylko naiwny Szkot nie domyślą się że Silas ma w tym układzie swój interes.
„Slow West” jest filmem zrealizowanym w stylu który przebija się już z tytułu: jest pełen spokojnych i wolnych scen przerywanych szybkimi egzekucjami. Reżyser stara się klimat filmu budować na muzyce, fantastycznych zdjęciach, mimice aktorów i niedopowiedzeniach. Jak ktoś złapie klimat to pewnie zakocha się w tym filmie (przynajmniej na czas trwania w miarę krótkiego seansu). Dopiero końcówka jest hołdem dla koneserów westernów, ilość trupów na minutę wzrasta skokowo.
Podstawową wadą „Slow West” jest jego wtórność. Prób dramatyzowania, psychologizowania i parodiowania westernów było w ostatnich latach multum, i na ich tle film Macleana wypada mimo wszystko blado.
Co z tego że reżyser próbuje budować własny klimat, jak przypomina to do złudzenia Truposza Jima Jarmusha.
Co z tego ze zdjęcia są piękne i urokliwe, jak podobne można znaleźć nawet w westernach z lat 60-tych (zastąpienie Kolorado Nową Zelandią niewiele tutaj zmienia).
Co z tego że otrzymujemy dawkę ironii do gatunku westernowego, jak na głowę bije Slow Westa Bez przebaczenia z 1992 roku.
Do tego dochodzą ostatnie hitowe filmy westernowe Tarantino (Diango) i braci Coen (Prawdziwe Męstwo). Jest z czego wybierać i trudno w takim natłoku rozkoszować się filmem Macleana.
Slow West nadaje się do obejrzenia – aby załapać klimat - jedynie w ciemnej sali filmowej, tym bardziej szkoda że polski dystrybutor tak opóźnił się z premierą. Mam więc wrażenie że nie zrobi kariery w polskich kinach studyjnych – co nie znaczy że nie zachęcam (szczególnie jak ktoś lubi eksperymenty z westernami).
Nie wykluczam natomiast że Maclean bardziej nas zaskoczy w kolejnych swoich dziełach. O ile nie wróci do pisania piosenek, albo nie poprzestanie na oglądaniu meczów piłkarskich.