"Old Fashioned" - bez seksu (ocena 3/10)
Film ten jest reklamowany jako "50 twarzy Greya" w wersji katolickiej. I niestety ma wspólną cechę [LINK] - jest równie sztywny.
Główny bohater Clay wymyślił sobie, że nie znajdzie się z kobietą sam na sam. Mocno to dziwi i intryguje nową jego lokatorkę. Reszty można się domyślić w kilka minut, ale film ciągnie się blisko dwie godziny irytując głównie dialogami i dłużyznami.
Jest jedna fajna scena striptizu na wieczorze kawalerskim, to znaczy mogłaby być fajna, bo główny bohater psuje zabawę. Kurwa jak się ma taki odchył to się nie chodzi na wieczoru kawalerskie, proste chyba. Nawet sama panienka do towarzystwa jest zirytowana utratą napiwków. A co ma powiedzieć widz, który do tego momentu przez ponad godzinę próbował trawić pretensjonalne dialogi.
Nawet jeżeli byłbym zwolennikiem czystości przedmałżeńskiej, to po tym filmie chyba bym zwątpił.
Kilka ciekawostek:
1) reżyser, scenarzysta i odtwórca głównej roli - to ta sama osoba, zdecydowanie za dużo wziął na swoje barki
2) film trafia do polskiej dystrybucji 3 (słownie: trzy) lata po światowej premierze, pewnie na fali wzrostu popularności kina religijnego (chociaż akurat religii to tutaj tyle, co kot bohaterki napłakał)
3) film przez te lata zebrał całkiem pokaźną ilość nagród
Zwiastun: