"Lucyfer" - rybie oko
Największa zaletą filmu „Lucyfer” jest jego tytuł. Ktoś nieświadomy może się zachęcić i pójść, bo pomyśli że to jakiś horror, albo przynajmniej film dla satanistów. Niech go ręka szatana broni ….
Lucyfer wygrał ubiegłoroczną edycję festiwalu Nowe Horyzonty. Wrocławski festiwal skupiający filmy trudne, eksperymentalne, filozoficzne, nietypowe, zakręcone … . Ja zazwyczaj określam je jako nudne, ale „znafcy” ambitnego kina pewnie się oburzą na taką nomenklaturę. Faktem jest że wrocławski festiwal jest wielki sukcesem frekwencyjnym, więc broni się sam w sobie. I to że komuś takie kino się nie podoba nic nie zmienia. Filmy z festiwalu wchodzą na krótko do repertuaru kin (w Warszawie mają stałe miejsce w kinie Muranów) i są również wydawane na DVD – a wiec biznes się kręci. I dobrze, jak jest takie zapotrzebowanie.
Oczywiście fakt, że nie ogarniam filmów z tego festiwalu powoduje, że akurat taki który jest w mojej ocenie najnudniejszy, najczęściej zdobywa główną nagrodę. I właśnie taki przypadek zachodzi odnośnie filmu „Lucyfer”.
Na wstępie należy napisać o samej formie filmowej, bo ma ona tutaj pierwszeństwo nad fabułą. Lucyfer ma formę oglądania przez lunetę: takie rybie oko od początku do prawie samego końca każe widzowi wpatrywać się w ekran. W tym okręgu raz widzimy zwykłą akcję (fabułę, oczywiście mało zrozumiałą), a momentami zamienia się nam w taką śnieżną kulę, w której kręcą się postacie i obrazy. Niezrozumiałe to oczywiście i trudne do zrozumienia, ale może reżyser jakąś wizję miał.
Fabuła: to taka w trzech aktach droga tytułowego anioła z nieba do piekła. Dużą część czasu spędza na ludzkim padole, gdzie trochę zamota i spotka różne postacie.
Żeby nie było, są dwie dobre sceny – obie dotyczące przejścia do nowego świata.
Najpierw bardzo interesująco przedstawiono jak stary dziadek dostaje się do Królestwa Niebieskiego (musi tylko zostawić maczetę, a ma jeszcze piórka dla anioła), a potem u kresu życia na zbiornikiem wodnym staje kobieta.
Comentarios