top of page

"Ach śpij kochanie" - Władysław Mazurkiewicz (ocena 7/10)


Tuż przed śmiercią Stalina na krakowskie pogotowie zgłasza się mężczyzna z bólem głowy. Okazuje się, że tkwił w niej pocisk z pistoletu, i tylko cudem przeżył. Przesłuchiwany przez policję sugeruje próbę zabójstwa przez doskonale znanego w środowisku Pięknego Władka, krakowskiego kombinatora – nie partyjny, pracuje w Polmozbycie, ale biedy nie klepie. Tuż po wojnie oskarżony o kolaboracje z Niemcami dziwnym trafem zostaje oczyszczony z zarzutów. Śledztwo dostaje młodych funkcjonariusz milicji Karski, zupełnie nie przystający do ówczesnych czasów i z miejsca wyczuwa, że z nietykalnego Władka jest większe ziółko.

Scenariusz nie jest tajemnicą dla tych, którzy znają historię straconego w 1957 roku za zabójstwo sześciu osób Władysława Mazurkiewicza. Oczywiście w komunistycznej Polsce, raju na ziemi, coś takiego jak seryjny morderca nie mogło się zdarzyć. Ale trzeba pamiętać że w latach 50-tych sytuacja była trochę inna, niż w przypadku późniejszych medialnych morderstw. Dostęp do powojennej broni, powszechność zabijania (konsekwencje wojny, ale i terroru stalinowskiego), czy też jawne dojście do stanowisk psychopatów i sadystów. Śmierć i zbrodnia ciągle była wówczas czymś powszechnym. Ale i tak "wyczyny" Mazurkiewicza wzbudzały wiele emocji.


Moda na polskie filmy o seryjnych mordercach jak widać nie mija. I w tym kontekście produkcja Krzysztofa Langa ma największy problem, bo jest nieuchronnie porównywana do "Jestem Mordercą", a ze względu na lokalizację akcji również do "Czerwonego Pająka". Po części z własnej winy, bo zapożyczenia z tamtych filmów są oczywiste, a co najgorsze chyba niepotrzebne. Zastanawiam się oczywiście, czy odbiór tego filmu przed znajomością „Jestem mordercą” nie byłby dużo lepszy. Ale z drugiej strony Lang musiał się liczyć z faktem, ze Pieprzyca zrobił swój film tak precyzyjnie i pomysłowo.


Lang nie spróbował znaleźć swojego pomysłu na historię Mazurkiewicza i poszedł wytyczoną drogą. Skazany jest więc na porównanie, a że szczególnie produkcja Macieja Pieprzycy jest wręcz genialna – stoi na straconej produkcji, zarówno reżysersko, jak i aktorsko. Bo zupełnie niepotrzebnie główny nacisk położony jest na śledczego granego przez Tomasza Schuchardta (który jest znakomitym aktorem, ale nie będę o nim często pisać ze względu na ryzyko literówek w nazwisku) – porównywanie tej roli do Mirosława Haniszewskiego wychodzi na niekorzyść tego pierwszego. Nie pasuje on do czasów z lat 50-tych, co świetnie wytyka mu oskarżony niezwykle trafnym tekstem: „mnie oskarżasz, a służył tym którzy zabijają tysiące”. Sposób grania przez Schuchardta może pasowałby do gliny z lat 80-tych, ale czasy stalinowskie rządziły się swoimi prawami. Karski nie przekonuje na żadnej płaszczyźnie i trudno odgadnąć jego motywacje. Na dodatek zostaje uwypuklony w absurdalnym romansie z puszczalską kelnerką.


Osią filmu nie powinien być milicjant, a sam oskarżony. Andrzej Chyra wznosi się w tej roli na wyżyny, przez co robi niedźwiedzią przysługę reżyserowi, który nie wysunął jego wątku na plan pierwszy, a nawet drugi, jego historia wygląda tutaj jak drugoplanowa. W zamian scenariusz obfituje w mocno niewiarygodne, nawet jak na czasy stalinowskie zwroty akcji dotyczące głównie Karskiego.

Na drugim planie są jeszcze maksymalnie przerysowani, chyba bawiący się na wyrost swoimi rolami: Grabowski i Linda. Wnoszą oni co prawda wiele świeżości do tego filmu, ale mam wrażenie że reżyser ad tymi wątkami także nie zapanował.

Możliwe, że film sknocono również na etapie postprodukcji - lepsze rozłożenie scen, a przede wszystkim mądrzejszy pomysł na końcówkę - mógł poprawić ogólne wrażenie.


Te wszystkie mankamenty jednak nie powodują, że ogląda się film Langa z bólem. Wprost przeciwnie, to trzymająca w napięciu i wciągająca historia. Nawet jeżeli kilka razy trochę zirytuje, a w efekcie końcowym rozczaruje to nie ma potrzeby specjalnie odradzać wizyty w kinie. Chociażby dla zobaczenia Krakowa, a także polskiej rzeczywistości sprzed 60 lat. Pod względem scenograficznym i kostiumowym twórcy odwalili kawał dobrej roboty. Nie sposób się powstrzymać od komentarza jak oni to zrobili, bo wiele scen ma wyraźnie naturalne pochodzenie.


Ciekawe w tych polskich filmach o seryjnych mordercach są wstawiane żartobliwe powiedzonka, czy to o kobietach: "są jak gołębie, najpierw jedzą z ręki, a potem srają na głowę", czy wytłumaczenie spożywania nadmiernej ilości alkoholu "to z powodu jedzonej codziennie z rana ropuchy, żeby zapomnieć o pogardzie do świata". Dzisiaj już takiego życiowego poczucia humory, w świecie durnych memów i kabaretów, nie uświadczysz.


Kto wie, czy najgłupszym pomysłem Langa nie był tytuł. Skąd mu wpadł akurat taki, rodem bardziej z komedii romantycznej? Sądząc po frekwencji w kinie (czwarty dzień od premiery – kilka widzów na wieczornym pokazie) i recenzjach – był to chyba gwóźdź do trumny. A szkoda.


Zwiastun:

Ostatnie posty
Search By Tags
Follow Us
  • Twitter Social Icon
bottom of page