"Ja, Daniel Blake" - biurokraci (ocena 5/10)
Bardzo szkoda tego filmu. Bo to mogło być wielkie dzieło, ze względu na temat.
Niestety forma jest słaba i film nuży. A przecież było tyle niewykorzystanych motywów.
Reżyser Ken Loach chyba za bardzo przywiązał się do skłonności tworzenia filmów minimalistycznych.
Może dzięki temu tym filmem zapracował na Złotą Palmę w Cannes.
Biurokracja jest wszędzie
Akcja filmu dzieje się w Newcastle, a równie dobrze mógłby to być - bez obrazy - Radom. Daniel stara się o rentę. Film zaczyna się od wywiadu, który z nim przeprowadza pracownik. Zadaje formularzowe pytania, ale dotyczą one sprawności ruchowej, a Daniel jest chory na serce. Więc co raz bardziej się wkurza na zadawane mu pytania. I to jest motyw przewodni filmu. Po chwili pojawia się jeszcze matka samotnie wychowująca dzieci, która również wpada w machinę biurokracji. A wydawałoby się, że Wielka Brytania to jednak bardziej rozgarnięty kraj.
Forma
No i wszystko byłoby ładnie i pięknie, gdyby nie słabiutka forma filmu. Nakręconego byle jak, ze słabymi zdjęciami, dłużyznami, kiepską kompozycją scenariuszową, przestojami, brakiem odpowiedniego nacisku. Powoduje to, że losy bohaterów nie są nam tak bliskie, jak powinny być.
Sceny
Ale mimo tej słabej formy i tak udało się stworzyć w filmie kilka bardzo dobrych scen, głównie tych w których następuje zderzenie petenta z urzędnikiem, człowieka z machiną biurokracji. Moją osobiście ulubioną sceną jest wypełnianie wniosku na komputerze przez Daniela, do tej pory nie obeznanego ze sprzętem. Aż by się chciało wejść w ekran i pomóc biednemu staruszkowi.
Cytat: