"Sułtan" - bollywoodzki Rocky (ocena 8/10)

Wizyta w Lunie na kolejnym filmie Bollywood (już chyba tylko Luna pamięta o tej modzie) przebiegała sztampowo. Czyli mało komfortowa, szczególnie w kontekście ostatnich wydarzeń, obecność widzów ciemniejszej karnacji, o innej kulturze. Zerknąłem tylko czy nikt nie ma siekiery. Oczywiście po raz kolejny spóźnienie. Ostatnio było ponad godzinę, tym razem już po 30 minutach odnaleźli film. I to było na tyle podobieństw. Czekając na standardowo słaby film trafiła się nieoczekiwanie perełka, pozwalająca siedzieć przez te 3 godziny, ani przez moment nie żałując wizyty w kinie.

Sułtan początkowo nie miał ambicji sportowych. Jedynie był mistrzem w … łapaniu latawców. Ale spotkanie pięknej kobiety odmienia jego życie. Laska, która okazała się zapaśniczką, początkowo go olewa. To tylko dopinguje Sułtana, który postanawia zostać mistrzem w jej pasji. Wszystko prowadzi aż na Igrzyska Olimpijskie. Pierwsza część film jest w pomieszaniem komedii i melodramatu, ale z utrzymaniem sportowego tła. Potem – jak to w Bollywood – następuje zwrot akcji (naprawdę mocna tragedia) i druga część to taki bollywoodzki Rocky. W dodatku zmienia się dyscyplina: z zapasów na walki w klatce.

Fabuła jest całkiem dobrze pomyślana i chwyta za serce. Dwójka bohaterów jest na tyle przekonująca, że identyfikujemy się z nimi, szczególnie w tych trudniejszych chwilach. Zaletą filmu są świetnie zrealizowane sceny sportowe: i to zarówno zapaśnicze, jak i z walk KSW. Warstwy muzyczno-tanecznej jest tutaj mniej niż w klasycznym bollywood – ale jest i tak przyzwoicie nakręcona. Oczywiście przyczepić też się można, szczególnie do już przegięciowych motywów w finałowej gali KSW, ale czyż Rocky nie dostawał po mordzie przez kilka rund, żeby potem się podnieść?

Naprawdę można Sułtana polecić do obejrzenia, co jest ewenementem jak na ten rodzaj kina. Przypadkowo się na niego wybrałem, ale sporo bym stracił jakbym opuścił. W kinach pewnie teog już nie będzie, ale chyba jeszcze jakieś bollywoodzkie dvd funkcjonuje.