top of page

03/11/2019

Orlęta Radzyń Podlaski – Hutnik Kraków

Lidera MAMY

Ponownie w okresie zaduszek wypada wyjazd do Radzynia. I ponownie był to mecz na wagę liderowania. To co jeszcze kilka tygodni temu wydawało się marzeniem, stało się faktem. I to Hutnik obecnie przewodzi lidze stając się głównym pretendentem do awansu. Co prawda gra nie wygląda rewelacyjnie, ale słabość i kłopoty bezpośrednich rywali oraz kilka szczęśliwych zwycięstw (Kraśnik, Motor) pozwoliło na wysforowanie się na szczyt ligowej tabeli.

 

Mecz na trudnym terenie w Radzyniu jawił się jako ciężki orzech do zgryzienia, ale po pierwszej połowie wydawało się, że będzie miło i przyjemnie. Rozpoczął Sobi gol w swojej firmowej akcji wykorzystując prostopadłe podanie. Gol w 10 minucie ustawił mecz. Hutnik dominował na boisku stosując wysoki pressing. Gra więc toczyła się głównie na połowie gospodarzy. Pod koniec pierwszej połowy Świątek sprytnie piętą skierował piłkę do siatki i wydawało się że jest po meczu.

 

Ale Orlęta na druga połowę wyszły z pasją. A pomógł im bramkarz Zając puszczając stosunkowo prosto wyglądający strzał z rzutu wolnego. Gospodarze mieli więc całą druga połowę na doprowadzenie do remisu. Hutnik co prawda starał się grać swoją grę, ale długa podróż i zmęczenie spowodowały że już nie dało się tak ograniczyć poczynań drużyny z Radzynia. Szczególnie gorąco się zrobiło pod koniec meczu, gdy gospodarze reklamowali rękę w polu karnym. Sędzia z Dębicy jednak nie podyktował jedenastki, a po meczu obdarował protestujących czerwonymi kartkami. Tymczasem w obozie Hutników i skromnej 13-osobowej grupie kibiców zapanowała radość: Lidera mamy itd….

 

Trzeba sobie powiedzieć jasno, mimo awansu na pozycję lidera, gra ciągle pozostawia wiele do życzenia. Aż strach pomyśleć co będzie jak zaczniemy grać przynajmniej przyzwoicie …

 

Do końca rundy jeszcze trzy, niełatwe mecze . Szansa na przezimowanie jak rok temu na fotelu lidera jest jednak wysoka.

17/08/2019

Jagiellonia Białystok - Hutnik Kraków (juniorzy)

Frycowe w Białymstoku.

Awans juniorów do Centralnej Ligi Juniorów do okazja do odwiedzania dawno nie widzianych miejsc. W Białymstoku na meczu pierwszy drużyn byłem blisko dwadzieścia lat temu. Od tamtego meczu Jaga dwa razy była bliska mistrzostwa, my dwa razy stoczyliśmy się do czwartej ligi.

Białystok stał się bliższy terytorialnie - ledwie półtorej godziny z Warszawy (a kiedyś dwie jechało się do Zambrowa), ale mentalność ludzi zatrzymała się w PRL. Cieć nowego ośrodka szkoleniowego to cham i prostak, który traktuje gości i dziennikarzy jak śmieci. Z infrastrukturą tez jest słabo, a miało być tak nowocześnie. Bez własnej wody nie łatwo przeżyć mecz w upale.

Mecz układał się nadspodziewanie dobrze dla Hutnika. Dużo operowali piłką i zdominowali rywala. Efektem był gol strzelony w 30 minucie.
Niestety losy meczu odwróciła jedna akcja. Szarżującego na bramkę Hutnika napsatnika gospdoarzy ręką powstrzymywał obrońca. Sędzia dopatrzył się faulu karząc sprawcę czerwoną kartką, a drużynę rzutem karnym. Po tym wydarzeniu gra Hutnika się rozsypała. Jeszcze przed przerwą Jaga miała znakomitą sytuację.
Druga połowa to już pełna dominacja gospodarzy i egzekucja zdołowanej drużyny Hutnika.

To druga porażka juniorów przy stracie aż pięiu goli. Jednak te 40 minut napawają optymizmem. Konsekwentna gra w kolejnych meczach zaowocuje również zdobyczami punktowymi.


Bez żalu opuszczam niegościnny Białystok i już po chwili mogę oddechnąć świeższym powietrzem rodzinnego Zambrowa.

01/05/2019

Stal Rzeszów - Hutnik Kraków

Pierwszomajowa wódeczka na sektorze

Dawno nas nie było na Stali Rzeszów. Więc nic dziwnego, że melanżowa ekipa wyjazdowa wykorzystała pobyt na gościnnym sektorze do obalenia ciepłej żubrówki popijanej podpieprzoną (przez piszącego te słowa) z cateringu dla VIPów coca-colą. Ogólnie dobry wyjazd: 160 osób, z dobrym dopingiem, mimo tej alkoholizacji. 

Mecz przegrany. Młody skład (walczymy o jakiś Pro Junior już tylko) nie dał rady wciąż aspirującej do awansu Stali.

24/04/2019

LKS Piast Łapanów - Hutnik Kraków

Klimacik w Łapanowie

Pod względem klimatu najfajniejszy wyjazd w sezonie.

Mecz też niczego sobie. W drugiej połowie A-klasowy rywal wyciągnął na 2:2 i było trochę emocji, a jeszcze więcej kontrowersji.

23/03/2019

Wisła Puławy - Hutnik Kraków

Dwa razy po zero-dwa

Słabsza druga połowa w Daleszycach i niespodziewana, nawet patrząc na tabelę sensacyjna, porażka z Podlasiem, nie były przypadkiem. Z dużo solidniejszym piłkarsko rywalem osłabieni Hutnicy byli jedynie tłem.

Jedyną groźną akcję przeprowadzili na samym początku meczu, jednak obrońca gospodarzy zablokował strzał Reczulskiego. Czy przypadkiem nie pomógł sobie przy tej interwencji ręką – to inna sprawa. 

Wisła Puławy nie musiała nawet przystąpić do zdecydowanych ataków, żeby dwukrotnie zaskoczyć rywala. Przy pierwszej bramce wystarczyło silny wykop bramkaza niefotunnie przedłużony przez Jaklika, a przy drugiej silne dośrodkowanie i celny strzał głową w krótki róg. Obrońcy Hutnika nie tylko nie zapobiegli tym bramkom, co aktywnie się do nich przyczynili. Do końca meczu gospodarze rozbijali próby formowania ataku niedawnego jeszcze lidera. Hutników opanowała frustracja skutkująca pretensjami do sędziego, żółtymi a finalnie nawet czerwoną kartką. 

Zimny prysznic na samym początku sezonu każe zrewidować marzenia, trochę absurdalne, o walce o awans. Pozostaje mieć nadzieję, że w prestiżowych rywalizacjach w Rzeszowie i Lublinie, Hutnicy odzyskają wigor z rundy jesiennej.

10/03/2019

Spartakus Daleszyce - Hutnik Kraków

Klatka dla zwierząt

Kiedyś temat walki (nieuczciwej – trzeba to przyznać) Hutnika z Pogonią Staszów o awans do II ligi pojawił się na mównicy sejmowej, teraz meczem w Daleszycach zainteresował się Rzecznik Praw Obywatelskich. Pretekstem była klatka dla kibiców gości, która przypomina pomieszczenie dla niebezpiecznych zwierząt, a oglądanie meczu z jej środka praktycznie jest niemożliwe. Co prawda wyjazdy to przede wszystkim dobra zabawa (niekoniecznie oglądanie wyczynów kopaczy), ale dobrze nagłaśniać takie sprawy, aby wreszcie kibice byli traktowani jak ludzie. Bo jak są dobrze traktowani to i zachowują się jak ludzie. 

Pierwszy mecz wiosny był dla lidera z Nowej Huty trudny, a nawet bardzo trudny. Zdeterminowany do walki z liderem przeciwnik, trudna murawa, nie zgranie z nowymi nabytkami. Jeszcze pierwsza połowa nie znamionowała problemów. Hutnik po ładnym podaniu prostopadłym objął prowadzenie już w 15 minucie i do przerwy przeważał. Szkoda, że nie udokumentował tego drugim golem – jeden nawet padł ale powracający po długiej przerwie Sobala był na spalonym, a sędzia uznał że podanie pochodziło od jego kolegi z drużyny. 

Humory w przerwie w sztabie Hutnika dopisywały i chyba nikt nie spodziewał się aż takich problemów w drugiej połowie. Tymczasem Spartakus wyszedł w deszczowej i zimnej aurze na drugie 45 minut niczym rzymski gladiator sprzed dwóch tysięcy lat. Zdominował grę stwarzając kilka bardzo groźnych sytuacji. Hutnik może mówić o dużym szczęściu, że żadna nie zakończyła się utratą gola. Jednobramkowe zwycięstwo udało się dowieźć mimo że w drugiej połowie Hutnik nie stworzył żadnego zagrożenia pod bramką rywala, a pod koniec musiał ratować się nadmiernym symulowaniem brutalnych fauli świętokrzyskiego rywala. 

Nikt w przypadku awansu nie będzie pamiętał tak słabej drugiej połowy w Daleszycach, jednak widać jak trudna to będzie runda. Za tydzień jeszcze łatwy (?) rywal u siebie, a potem prawdziwe schody: wyjazdy do Puław, Lublina, Nowego Targu i Rzeszowa – czyli do całej czołówki. Walczymy!

17/11/2018

Soła Oświęcim - Hutnik Kraków

Lidera mamy …

Sądząc po transmisji telewizyjnej: niewiele na Sole się zmieniło (GALERIA). Może jedynie to, że nie są już specjalnie wymagającym rywalem na ich trzecioligowym klepisku.

Hutnik pozornie załatwił sprawę w 30 minut strzelając 3 gole. Jednak pod koniec I połowy gospodarze umieścili piłkę w siatce, a mieli nawet sytuację na drugiego gola.

W przerwie dotarła wiadomość o remisie w meczu Podhala ze Stalą, co oznaczało powrót Hutnika na fotel lider. W drugiej połowie Duma Nowej Huty opanowała sytuację, dobili miejscowych jeszcze jednym golem i w zapadających ciemnościach utrzymali wynik dający liderowanie przez całą zimę.

Wielki szacunek, któż się tego spodziewał. Co raz głośniej mówi się o weryfikacji planów na wiosnę. Ale będzie ciężko utrzymać tę znakomitą pozycję. Wiosna będzie ciężka. Pozostawmy jednak te rozważania na artykuł przed runda rewanżową.

10/11/2018

Hutnik Kraków - Avia Świdnik

Niech Żyje POLSKA

Hutnicy wystąpili w przededniu setnej rocznicy odzyskania Niepodległości w biało-czerwonych strojach. Znakomity pomysł.

Mecz nie był łatwy. Zadecydował gol Gawęckiego w 36 minucie. W drugiej połowie Hutnik grał w przewadze jednego zawodnika, ale wynik wisiał na włosku.

Ciekawie było również pozasportowo. Pod kasy wbiegła grupa kibiców gości wspieranych Ładą Biłgoraj. Doszło do pierwszego od lat poważniejszego starcia przy okazji meczów na Suchych Stawach. Oczywiście obie strony mają inny obraz rozstrzygnięcia – jak zawsze w takich przypadkach.

03/11/2018

Orlęta Radzyń Podlaski - Hutnik Kraków

Niedosyt

padało, ale się wypogodziło, dobre warunki do gry, ludzi około 200
w sektorze gości 30 osób, co ciekawe zameldowali się na 15 minut przed meczem - coś się zmieniło w stylu wyjazdowym naszych fanów
Hutnik w składzie: Zając - Ptak, Tetych, Jaklik, Kędziora - kurek, Reczulski, Kołodziej, Świątek, Marszalik - Kotwica

1 min. - dobra sytuacja dla Hutnika, z trudem broni bramkarz gospodarzy
4 min. - wrzutka z wolnego, strzał głową zbyt słaby, Hutnik przystąpił do meczu ofensywnie
9 min. - bardzo groźna wrzutką Orląt, nikt jednak nie dochodzi do piłki, która ląduje w rękach Zająca
13 min. - gra się wyrównała
15 min. - dziwne bo gramy "angielską" piłkę - wrzutki na pole karne, które na razie są kasowane przez obrońców gospodarzy
16 min. - aut dla gospodarzy na wysokości pola karnego, po którym bardzo niecelny strzał głową
17 min. - "róbcie klasykę" - nakazał kapitan Orląt, chyba możemy się obawiać
18 min. - przekombinowany rzut rożny Orląt - może to była ta "klasyka"
19 min. - pierwszy celny strzał Orląt ląduje w "koszyku" bramkarza Hutnika
20 min. - gra przeniosła się niebezpiecznie na połowę Hutnika
22 min. - kontra Hutnika zakończona wrzutką na głowę stopera
23 min. - Kurek z dystansu - bardzo niecelnie, jakimś cudem po tym strzale dwóch piłkarzy gospodarzy padło jak rażonych piorunem
25 min. - wstali
26 min. - mocna wrzutka Marszalika mija całe pole karne
27 min. - tym razem wrzutka Orląt, spokojnie bezpańską piłkę łapie Zając
29 min. - bardzo brzydki faul, pierwsza żółta kartka dla Orląt, "przecież był wślizg" marudzą miejscowe autochłony
30 min. - kolejna żółta kartka, z którą już zgadzają się miejscowi: "teraz tak …", ale za chwilę wraca lokalny patriotyzm: "sędzia przeszkadza w grze"
34 min. - dwa kolejne rzuty rożne, było groźnie
35 min. - gospodarze kwestionują rękę w polu karnym - była ale nie do odgwizdania, kolejny rożny
35 min. - znakomita sytuacja dla Orląt, główka z bliska w środek bramki, Zając paruje na kolejny róg, i znowu było groźnie
36 min. - kontra Hutnika przerwana brzydkim faulem, trzecia kartka dla gospodarzy
41 min. - nareszcie gra przeniosła się na połowę gospodarzy
42 min. - prostopadła piłka w pole karne Hutnika, dobrze że Zając w porę wyszedł, kolejny róg
43 min. - po centrze Zając jak w Kraśniku - nie łapie piłki, która spada pod nogi zawodnika Orląt, a ten z 5 metrów przenosi piłkę, jakim cudem - nie wiem, nad poprzeczką
44 min. - zamieszanie w polu karnym. Hutnik wychodzi z kontrą skasowaną przez obrońcę
45 min. - Świątek prostopadle (nareszcie akcja bez wrzutki) do Kotwicy - ten na spalonym

do przerwy 0:0, w stuprocentowych sytuacjach 2:1, w żółtych kartkach 3:0 dla gospodarzy
początek dla Hutnika, potem gra się wyrównała, ale końcówka już zdecydowanie zdominowana przez Orlęta, dużo groźnych centr, szczególnie z rzutów rożnych

kibice Hutnika w dobrych nastrojach- świetnie bawią się na sektorze zlokalizowanym przy polu karnym, na które w drugiej połowie, oby z powodzeniem, będzie nacierał wicelider

mam dwa osobiste wspomnienia z tego miejsca:
a) pierwsze to mecz bez publiczności z Motorem Lublin, który przegraliśmy chyba z 2:5, najładniejszą bramkę w karierze strzelił Madejski, a ja w roli operatora kamery jej nie sfilmowałem. bo oszczędzałem na baterii
b) drugie to już mecz z Orlętami, na który jechaliśmy z Warszawy z wesołą, acz mocno wstawioną ekipą - pozdro dla G. który pewnie już nie czyta forum

na drugą połowę Hutnik wyszedł bez zmian w składzie
47 min. - Świątek do Kurka, ten w polu karnym w asyście dwóch obrońców oddaje ładny, ale niecelny strzał
48 min. - Kurek w stylu Maradony z meczu Argentyna-Anglia, raz że przeszedł kilku obrońców, dwa że zakończył akcję zagraniem ręką
49 min. - silna centra Marszalika, jego ostre zagrania pachną golem, ale jak na razie nikt z napastników do nich nie zdążył
51 min. - Świątek wywalczył róg, po którym było małe zamieszanie
52 min. - wszystko wróciło do normy, gramy swoją "krakowską" piłkę metodą krótkich podań, obrońcy Orląt na razie czujni
55 min. - Kurek strzela dosłownie 5 centymetrów od bramki, nawet dziennikarze telewizji Lublin pytają się mnie o tego chłopaka
56 min. - trwa nawałnica Hutnika, Świątek w polu karnym, Hutnicy reklamują rękę, w kontrowersyjnych zagraniach ręką 1:1, Święty opatrywany przez lekarza
58 min. - opatrywanie Krzyśka trwa podejrzenia długo, a na boisku groźnie pod bramką Hutnika
59 min. - po rogu Orląt, piłkę piąstkuje - tym razem udanie - Zając, Święty na szczęście wraca
60 min. - oby nie powtórzył się scenariusz z pierwszej połowy, w której Hutnik dominował tylko przez pierwsze 15 minut
62 min. - napisałbym, że Hutnik bardzo dobrze rozgrywa drugą połowę, ale to zazwyczaj kończy się jakimś farfoclem
64 min. - róg dla Orląt, uff
65 min. - kibice Hutnika kilka wersów o lokalnych i kieleckich klubach
66 min. - ktoś, pewnie Ptak zagapił się i gospodarze mieli wolne pole lewą flanką, ale skończyło się na strzale (może dośrodkowaniu w zamiarze) w samochody zaparkowane na parkingu
68 min. - kontrę gospodarzy przerywa Kołodziej - żółta
69 min. - pewnie Zając, limit błędów wyczerpany?
70 min - Marszalik mocno, ale w sam środek bramki rywala, kolejna akcja Hutnika i wydumany spalony bardzo aktywnego Marszalika
71 min. - Święty na skrzydło do Kotwicy, ten w pole karne, tam obrońca i róg
72 min. - ładna centra, ale bezbłędny stoper gospodarzy
73 min. - prostopadłe piłki, to może dać nam zwycięstwo, znowu zabrakło kilku centymetrów
74 min. - zmiana Pachowicz, za niestety słabego w tym meczu Kotwicę
75 min. - na boisku pojawił się również Linca
76 min. - w drugiej połowie jakby Orlęta spuchły - żebym znowu nie wykrakał
77 min. - Święty bardzo aktywny, zachował siły na cały mecz
78 min. - żółta kartka dla zawodnika Hutnika, Pietrzyka który również w tym zamieszaniu pojawił się na placu gry
79 min. - wolny dla gospodarzy z 30 metrów, mocno, niecelnie, na szczęście
80 min. - zrobiło się dużo miejsca na boisku, może nie skończyć się na 0:0
81 min. - Święty lewą stroną, niestety pechowo nie ma nawet rożnego
82 min. - tymczasem przebudzili się kibice Orląt - młyn na oko 50-60 osób
83 min. - kartka dla Ptaka
84 min. - Zając łapie
86 min. - ależ sytuacja: Święty do Kurka, ten uprzedzony przez obrońcę
87 min. - trwa nawałnica Hutnika, Święty się dwoi i troi, chcemy wygrać ten mecz
88 min. - Świątek, Kurek, Linca - strzał w środek bramki
89 min. - to miłe że Hutnik podjął pełne ryzyko, ale nerwy są, bo Orlęta polują na kontrę
90 min. - doliczone 5 minut, kibice gospodarzy zrozpaczeni - co najlepiej świadczy o przebiegu końcówki
91 min. - Reczulski żółta
92 min. - Pachowicz nie opanował piłki w polu karnym, ale nie była to łatwa sytuacja
93 min. - wolny dla Orląt z połowy boiska, było nerwowo bo zawodnik gospodarzy główkował z dobrej pozycji - ale był spalony
94 min. - głośne HaKaeS, długa akcja Hutnika
95 min. - Święty w pole karne. Linca oddaje przypadkowy strzał, który w sumie mógł wpaść do bramki
KONIEC 0:0

Hutnik zaprezentował się bardzo dobrze w Radzyniu. Remis jednak jest sprawiedliwym wynikiem, bo gospodarze też mieli swoje 20 minut pod koniec pierwszej połowy.

Co raz lepiej wychodzi współpraca Świątek-Kurek. Widać zmianę taktyki w "eksploatacji" kapitana Hutnika. Dobry mecz zagrał Marszalik. Obrońcy tym razem solidnie, bez głupich błędów. Ten przydarzył się Zającowi, tym razem cudem bez konsekwencji, który musi popracować na koncentracją.

zdjęcia:

27/10/2018

Hutnik Kraków - Wiślanie Jaśkowice

Dziesięć goli

Wiślanie od kilku lat to bardzo niewygodny rywal. Szczególnie w pamięć zapadły porażki pucharowe na boisku w Skawinie. Rok temu zespół z Jaśkowic po awansie był rewelacją wśród beniaminków. Ale już w tym roku grają dużo słabiej. Byli więc idealnym rywalem na odegranie się po dwóch porażkach, w tym klęsce w Wólce.

Hutnicy w pełni wykorzystali tę sposobność, imponując skutecznością, wykręcając iście hokejowy wynik. Sobalę zastąpił Gawęcki, który czterokrotnie pokonał biednego bramkarza gości. Co ciekawe gola nie strzelił Święty.

Bardziej jednak martwi niefrasobliwość w obronie, która nakazuje ostrożność przed ostatnimi trzema meczami. Rywale z czołówki (Podhale, Motor) też wygrali. Ciężko będzie więc zasiąść na fotelu rywala na okres zimowy. Ale i tak całą rundę już można zaliczyć do pozytywów.

Zdjęcie: Huteusz

20/10/2018

Wólczanka Wólka Pełkińska - Hutnik

Klęska

Pechowo po raz kolejny nie udało się pojechać do Wólki.

W dodatku ten fatalny wynik.

Zdjęcie: Łukasz Solski

13/10/2018

Hutnik Kraków - Podhale Nowy Targ

He, he - Podhale

Z cyklu MZF – Mało Znane Fakty, byłem kiedyś, znaczy się czterdzieści lat temu, wiernym kibicem Podhala Nowy Targ. Co prawda hokejowego, ale jednak.

Nie oznacza to oczywiście, że cieszy to potknięcie Hutnika. Ale z góralami zawsze ciężko.

07/10/2018

Chełmianka Chełm - Hutnik Kraków

(C)HaKaeS

To nasza pierwsza konfrontacja z Chełmianką, a tym samym wizyta w Chełmie (który tylko mijaliśmy kiedyś przy okazji hutniczej wyprawy na ME na Ukrainę).
Stadion nie robi oszałamiającego wrażenia, ale murawa chyba OK.
Kibice Hutnika, nietypowo już na pół godziny przez rozpoczęciem meczu, zapełnili sektor gości.
Żeby utrzymać pozycję lidera trzeba wygrać, ale będzie to bardzo trudne.

1 min. - już na początku meczu dynamiczna akcja lewą stroną Świątka przerwana brutalnym faulem, ale sędzia uznał że za pierwszym razem to można nawet tak. Od razu zrobiło się nerwowo.
4 min. - niepozorny strzał i Hutnik bardzo blisko objęcia prowadzenia, gospodarzy ratuje poprzeczka
8 min. - zamieszanie w polu karnym Hutnika po rzucie rożnym, ale bez zagrożenia
10 min. - na boisku przeważa Hutnik, na trybunach słychać tylko kibiców z Nowej Huty, kilkunastosobowa grupa Chełmianki dopiero wchodzi na stadion
11 min. - Hutnik atakuje lewą stroną: Świątek, Tetych, Marszalik. Chełm fauluje i szybko dostaje zasłużoną kartkę
13 min. - bliski szczęścia Pachowicz, ale bramkarz z Chełma jednak go uprzedził
15 min. - ostre starcie w polu karnym Chełmianki, bramkarz był szybszy, ale został poszkodowany przez napsatnika Hutnika, Sobala zarobił żółtą kartkę, ale co gorsza odniósł kontuzję
16 min. - tymczasem na sektorze gospodarzy małe zamieszanie
18 min. - trzy minuty dochodził do siebie bramkarz Chełmianki, a w tym czasie ukształtował się "młyn" gospdoarzy
24 min. - mecz się wyrównał, Hutnik próbuje już także prawą stronę, ale błędy w obronie wołają o pomstę do nieba
32 min. - dłuższy okres bezproduktywnej walki w środku pola, wyrównało się również w kwestii dopingu
33 min. - gol dla Chełmianki po prostym błędzie Zająca: główkę z kilku metrów paruje do narożnika własnej bramki, niestety 1:0
34 min. - Hutnik poddenerwowy, Świątek po brutalnym faulu ukarany żółtą kartką
36 min. - 1:1!!! znowu akcja lewą stroną, centruje Tetych, Gawęcki chyba faulowany, ale Tomasz Kurek z nabliższej odleglości pakuje piłkę do bramki
38 min. - okazja dla gospodarzy, ale bez strzału - mecz się ożywił
39 min. - Gawęcki z dystansu: celnie, zbyt lekko i prosto w "koszyczek" bramkarza
41 min. - ponownie zarysowała się przewaga Lidera
45 min. - Kurek mógł zostać bohaterem pierwszej połowy, jego strzał minimalnie mija słupek

DO PRZERWY REMIS. Hutnik gra dobrze, szkoda prostego błędu bramkarza, brawa dla Kurka.

Najbardziej matrwi uraz Sobali - złamana ręka po tym jak wpadł na bramkarza - do końca rundy trzeba liczyć się z absencją naszego superstrzelca.

46 min. - kontuzjogenny jest ten mecz, tym razem zawodnik gospodarzy ucierpiał
47 min. - bardzo groźna akcja indywidualna Chełmianki, silny strzał mija jednak spojenie słupka z poprzeczką
52 min. - faulowany Święty, kartka dla Jabłkowskiego
53 min. - znakomita sytuacja Kurka po dośrodkowaniu Świątka, piłka niestety nad poprzeczką
54 min. - lob Gawęckiego, też nad poprzeczką
57 min. - Marszalik głową, ale nie miał z czego uderzyć - bramkarz z łatwością łapie piłkę, w odpowiedzi groźny, ale bardzo niecelny strzał Chełmianki
59 min. - Hutnik długo wymienia piłkę, metoda tysiąca podań
60 min. - piękna zespołowa akcja Hutnika: Tetych, Kurek, Świątek i Marszalik z bliska pewnie pokonuje bramkarza gości 1:2!!!! Wychodzimy na pozycję wirtualnego lidera!
62 min. - miał być ciężki mecz, ale Chełmianka wygląda dużo gorzej niż Kraśnik czy Ostrowiec, trzeba to wygrać
64 min. - silny strzał Kędziory z dystansu, niestety mija słupek coraz bardziej bezradnej Chełmianki
68 min. - rzut wolny z 30m., kąsliwy strzał odbił się przed Zającem, który chyba kontrolował lot piłki
70 min. - piękna prostopadła piłka do Świątka, ten faulowany w sytuacji sam na sam z bramkarzem - KARNY!
71 min. - Kędziora z rzutu karnego: strzał po ziemi, świetnie broni bramkarz Chełmianki, jeszcze zamieszanie w polu karnym, wynik niestety pozostaje bez zmian
74 min. - trwa napór Hutnika nie zrażonego feralnym strzałem z rzutu karnego, wygląda to dokładnie tak jak jest - przyjechał Lider
78 min. - wolny dla Chełmianki z 35m. - mocny strzał nad poprzeczką
80 min. - głupio byłoby tego meczu nie wygrać, tylko że to ciągle tylko 1:2
81 min. - Linca za słabego Pachowicza
83 min. - ładna akcja najlepszego na placu Tomka Kurka
84 min. - rzut rożny dla Hutnika, jednak sędzia wydumał zagranie ręką
87 min. - znowu walka Kurka, w drugiej połowie atakujemy głównie prawą stroną
88 min. - Linca wszedł kilka minut temu, a jest najwolniejszy na boisku
89 min. - kibice tłumnie wychodzą ze stadionu
90 min. - pownna być czerwona kartka dla Chełmianki
91 min. - doliczone 4 minuty, gra toczy się na połowie gospodarzy
92 min. - ładna akcja zakończona niecelnym strzałem Kędziory
94 min. - akcja rozpaczy gospodarzy, wrzutka na aferę, pewnie tym razem Zając

koniec meczu, pewne zwycięstwo
Chełmianka zaprezentowała się dużo słabiej niż taki Kraśnik, czy Ostrowiec
zagraliśmy jak przystało na lidera

szkoda tylko Kamila, który wraca do Huty z ręką w gipsie

29/09/2018

Hutnik – Stal Rzeszów

W końcu remis

Po uniknięciu remisu w Ostrowcu, cudem zresztą – i to z obu stron, trwała w najlepsze najdłuższa seria bezkompromisowych rozwiązań w historii Hutnika. Jak wiadomo wszystko ma swój koniec.

 

Na Suche Stawy przyjechała Stal Rzeszów i znowu odżyły wspomnienia. Dla nas osobiście szczególnie takiego meczu rozgrywanego w 1989 roku w trakcie walki o awans, gdzie z powodów komunikacyjnych dotarliśmy dopiero na drugą połowę, mecz przegraliśmy co w ówczesnej sytuacji było dużym rozczarowaniem, na dworzec kolejowy wracaliśmy policyjną suką, a w drodze powrotnej jeszcze przyatakowała nas Wisła – bodajże w Bochni. Później były okresy ocieplenia stosunków ze Stalą, ale ostatni mecz z nimi to aż trudno w to uwierzyć - dziesięć lat temu. Też zresztą taki z podtekstami sportowymi: bo my spadamy, ale wygrywamy 4:0, przez co oni nie awansują.

 

Dość o historii, bo ona dzięki znakomitym, acz trzeba to powiedzieć wprost – fartownym, wynikom pisze się na nowo. Pojedynek w Nowej Hucie był meczem na szczycie, gdyby nie nasze ostrożnościowe podejście i fazę rozgrywek, to rzecz by można że „o awans”.

 

Stal odrobiła zadanie domowe i zniwelowała w pierwszej połowie atuty Hutnika zdecydowanie przeważając. Efektem było jednobramkowe prowadzenie. Hutnik tym razem odcięty od piłki, bez możliwości grania na Sobalę, poddany pressingowi w środku pola, i jak zwykle mało zwrotny w obronie. Ofensywnie dopiero w końcówce połówki próbowano zagrozić bramce Stali strzałami z dystansu.

 

Druga połowa miała jednak odmienny przebieg. Gra się wyrównała, pressing Stali nie był już tak dokładny, i Hutnik zaczął stwarzając sytuacje bramkowe. Przełożyło się to na wyrównanie, gdy przytomnie po strzale Gawęckiego w poprzeczkę w polu karnym odnalazł się wyrastający na superstrzelca Sobala. Chwilę później mogła być bliźniacza sytuacja: Marszalik trafił w poprzeczkę, ale Gawęcki jako dobijający już nie wykazał tyle zimnej krwi. Piłkę meczową miał w doliczonym czasie gry Bienias, który znalazł się w polu karnym zupełnie nie pilnowany, ale trudna do opanowania piłka nie siadła mu na głowie. To byłaby przesada wygrać drugi mecz z rzędu ostatnią akcją meczu.

 

Remis wydaje się sprawiedliwym rozstrzygnięciem. Stal piłkarsko jest oczywiście lepsza. Tym bardziej cieszy, że potrafimy także na takich drużynach punktować. Cieszy również postawa w końcówkach, co dobrze świadczy o przygotowaniu do sezonu. Martwi słabe krycie i zwrotność obrońców.

 

Mecz przejdzie do historii ze względu na elementy kibicowskie. Frekwencja znowu znakomita, przy okazji gościnna wizyta przyjaciół z Płocka. Także Stal szczelnie wypełniła sektor gości. Oprawa „PIROLAND” odbiła się szerokim echem w ultrasowym światku.

 

Do zamknięcia serii meczów trudnych (przynajmniej na papierze), acz atrakcyjnych pozostał jeszcze wyjazd do Chełma w niedzielę 7 października. A później teoretycznie łatwiejsi rywale. Czy tak hurtowo będziemy na nich robić punkty - to mocno się obawiam.

23/09/2018

KSZO - Hutnik Kraków

Świętokrzyscy Rozbójnicy

Pierwsza połowa imprezy masowej w Ostrowcu Świętokrzyskim nie zapowiadała, że mecz ten na długo pozostanie w pamięci sympatyków Hutnika Kraków. Obie drużyny podeszły do gry z dużym respektem. Hutnik pomny porażki w Kraśniku, KSZO będące zapewne pod wrażeniem ubiegłotygodniowej kanonady na Suchych Stawach. Jak to często w takim przypadkach po bezbarwnej pierwszej połowie przyszła dramatyczna druga: skrót z tego meczy zawiera trzy sytuacje z pierwszych 45 minut i dwadzieścia trzy z drugiej.

 

Drugą połówkę od mocnego uderzenia zaczęli Hutnicy – świetna centra z lewej strony i Kamil Sobala znalazł się kilka metrów przed bramką KSZO. Najwyraźniej szczęście go opuściło, bo trafił w poprzeczkę, a piłka odbiła się od linii bramkowej, do dobitki już się nie udało dojść. To był tylko sygnał do dalszych emocji. Niestety bardzo niepewna tego dnia obrona Hutnika gubiła się raz po raz. Aż szkoda wymieniając błędów środkowych obrońców. KSZO stworzyło kilka znakomitych sytuacji, ale początkowo słabo wyregulowali celownik, a potem przeszkodą nie do pokonania okazał się bramkarz Hutnika – Zając. Gwoli sprawiedliwości trzeb dodać, że w tym okresie także Sobala miał dobra okazję – tydzień temu z pewnością by wpadło. Jednak KSZO panowało niepodzielnie na boisku, strzeliło nawet bramkę, ale na szczęście sędzia zauważył pozycję spaloną. Oddechem dla gości była tylko przerwa, którą zafundowali dymną oprawą Świętokrzyscy Rozbójnicy. Trzeba było doliczyć aż 7 minut. To KSZO miało piłkę meczową – świetnie spisał się jednak Zając, chociaż strzelec też może mieć do siebie dużo pretensji. I gdy wydawało się, że Hutnik wywiezie szczęśliwy remis przyszła 97 minuta. Nareszcie dobry odbiór, szybka kontra i Krzysztof Świątek czujnie trzymając linię spalonego z bliska umieszcza piłkę w siatce. Nie ma w piłce nożnej piękniejszych chwil, euforii w obozie Hutnika nie sposób opisać.

 

Siódme zwycięstwo i pozycja lidera. Po takim meczu nie wypada nawet psioczyć i wróżyć gorszej passy. Niech to szczęści pozostanie przy Hutniku jeszcze przez tydzień, w sobotę bowiem arcyciekawy mecz z najlepszą drużynę ligi – Stalą Rzeszów.

 

Mecz ten zorganizowano jako imprezę masową, chociaż na oko to widzów było sporo mniej niż tydzień temu na meczu z Motorem. Gospodarze od początku prowadzili głośny doping (mają dobrą nazwę to pytania „kto wygra mecz?”), co warto podkreślić - bez bluzgów, jednak frekwencyjnie ich młyn nie rzucał na kolano. Zaprezentowali także dość ryzykowną oprawę – mało się nie spalili. Było to też przedmiotem dyskusji pomeczowych, bo przerwa „dymna” trochę osłabiła napór ich piłkarzy. Nie wszyscy wiedzą, że liczy się przede wszystkim dobra zabawa.

Hutnicy przybyli w liczbie około 70 osób, plus kilka osób nie wpuszczonych, z niewiadomych mi powodów. Ładnie się oflagowali. W pierwszej połowie prowadzili niezły doping, w drugiej (chyba ze względu na mój obiektyw) osłabli. Ale ekscytująca końcówka wynagrodziła wszystko.

 

Na meczu prowadzona była zbiórka pieniędzy dla chorego chłopca. Cztery ładne dziewczyny zbierały kasę na leczenie. Pięknie zachowali się kibice Hutnika, którzy również dołożyli się w przerwie do zbiórki, tak ochoczo jakby co najmniej kiełbaski sprzedawano. Po meczu ojciec chorego chłopca przyszedł do drużyny i dostał również na licytację koszulkę od Świętego złotego strzelca.

15/09/2018

Hutnik Kraków - Motor Lublin

Szalony mecz

To był październik 1990 roku, czyli prawie 28 lat temu. Przyszliśmy na halę na jakiś mecz koszykarzy, czy tam piłkarzy ręcznych i dowiedzieliśmy się że Hutnik - beniaminek w gronie pierwszoligowców wygrał w Lublinie z Motorem 4:0. To był ten moment w karierze kibicowskiej, który zapamiętam do końca życia. DUMA. Tym razem 4:0 było już po 28 minutach.

Sytuacja jest zresztą trochę podobna zachowując skalę – beniaminek Hutnik znakomicie spisuje się po awansie. Ale, że z faworyzowanym Motorem do przerwy będzie 5:0 tego się nikt nie spodziewał.

Mecz od kilku tygodni był zapowiadany jako wydarzenie rundy. Także kibicowskie. Frekwencyjnie również wypadło znakomicie.

Co do samego przebiegu pierwszej połowy – to po prostu wszystko wpadało. Sobala z taką skutecznością mógłby aspirować do zastąpienia w reprezentacji Lewandowskiego. Gwoli sprawiedliwości Motor też miał swoje sytuacje, ale Bonin i Brzyski gwiazdorzyli zamiast trafiać – nie nasz problem. My mamy swoje pięć minut.

W drugiej połowie Motor strzelił trzy bramki i jeszcze miał poprzeczkę. My zatraciliśmy skuteczność (Pachowicz i Świątek, a w końcówce Kotwica i Tetych), a przede wszystkim koncentrację. Skończyło się 5:3, chociaż równie dobrze mogło być 8:8.

Gratulacje dla zespołu!

09/09/2018

Stal Kraśnik - Hutnik Kraków

Porażka lidera

W Kraśniku mecz beniaminków, którzy w ubiegłorocznych rozgrywkach wygrali swoje czwartoligowe grupy z olbrzymią przewagą. Od początku sezonu dobrze i bezkompromisowo radzą sobie również szczebel wyżej. Hutnik nawet bardzo dobrze i do województwa lubelskiego przybył jako niespodziewany lider tabeli grupy IV, w której miały rządzić niepodzielnie zespoły z Lublina, Rzeszowa i Puław.

 

To miano lidera mogło w dużym stopniu zaszkodzić Hutnikom, którzy przystąpili do meczu z dużym zapałem. Kombinacyjne akcje, które przechodziły przez harującego jak wół Świątka nadszarpnęły siły, a nie przyniosły wymiernego skutku. Dwa podania na czyste pole do Sobali zakończyły się niepowodzeniem: w pierwszej sytuacji krakowski napastnik przewrócił się w wyniku kontaktu z obrońcą, a gwizdek sędziego, chyba słusznie, pozostał głuchy, w drugiej zamiast lobować, Sobala pogubił się w przyjmowaniu piłki. Gospodarze wyczekali ten napór i ich pierwsza groźna akcja zakończyła się powodzeniem. Stal zaskoczyła Hutnika prawą stronę, gdzie ujawnił się miejscowy „game changer” o pospolitym nazwisku Nowak. Jego dokładna centra zakończona silnym strzałem otworzyła wynik, a może nawet rozstrzygnęła losy meczu.

 

Hutnik nie był w stanie zareagować tak jak w Białej Podlaskiej. Wymęczony Świątek oddychał już rękawami – z gry kombinacyjnej były więc przysłowiowe nici. Nic nie dawały także wrzutki w pole karne, obrońcy gospodarzy do liliputów nie należą, a bramkarz czuł grę na przedpolu. Ze dwa strzały z dystansu to całe zagrożenie do końca pierwszej połowy. Za to Nowak szalał i robił co chciał na tej prawej stronie. W sumie to Stal była bliższa podwyższenia prowadzenia, niż jego utraty.

 

Druga połowa też się słabo rozpoczęła i tylko dobre interwencje Zająca uchroniły przed stratą bramkę już w pierwszej minucie drugiej połowy. Trener Hutnika zareagował na problem „lewej defensywy” wprowadzając Antoniaka i przesuwając do przodu Tetycha. To był dobry ruch i Hutnik mógł śmielej zaatakować. Ale kontry Stali były groźne – najpierw sytuację ratował Kędziora, chwilę później pogubił się Bienias i Zając ratował się wybiciem na róg, po którym popełnił pierwszy swój poważny błąd wypuszczając piłkę po dośrodkowaniu wprost na nogę zawodnika Stali. Druga bramka podcięła skrzydła Hutnikom. To był moment, gdy zanosiło się na pogrom.

 

Gdy Hutnicy trochę się ogarnęli okazało się, że jest jeszcze szansa. Najpierw udane dośrodkowanie, chyba najlepszego w tym meczu w zespole - Antoniaka, wykończone szybkim strzałem z trudem obronił na linii bramkowej bramkarz Stali. Najlepszą sytuację miał w 82 minucie Kędziora, ale przestrzelił fatalnie. Stal też już nie była perfekcyjna i zrobił się luźny mecz z obu stron. Wynik się nie zmienił, chociaż w końcówce znowu było groźnie. I dobrze, bo wyższa porażka z pewnością byłaby zbyt surową karą.

 

Fakty są takie, że Stal postawiła wysokie wymagania i zagrała dobrze taktycznie. Faktem jednak jest także, że to był słaby mecz w wykonaniu Hutnika. Nie ma co oczywiście popadać ze skrajności w skrajność, ale tym razem byliśmy tylko niedoświadczonym beniaminkiem.

 

Zawsze miło przyjechać na nowy obiekt. Obiekt Stali ma swój urok: nowoczesna infrastruktura koresponduje z uroczym laskiem. Murawa dobrze przygotowana. Spór w naszych szeregach dotyczył rozmiarów boiska: dominowała opinia że jest one zbyt wąskie, ale byli także tacy, co ocenili je na zbliżone do Suchych Stawów.

 

Sędziowie byli tak słabi, że nie zareagowali nawet na błąd regulaminowy: obie drużyny zagrały w identycznych spodenkach. Może jakiś protest i wniosek o powtórzenie meczu?

 

Kibicowsko było nad wyraz grzecznie, nawet przez pierwsze pół godziny brakowało nam typowego „klimatu”, ale z czasem się pojawił. Gospodarze mieli jakiś młyn z flagami, ale specjalnie nie zwróciliśmy na nich uwagi. Autokar Hutnika jak zwykle spóźniony dotarł pod koniec pierwszej połowy. Fanatycy wywiesili trzy flagi i prowadzili przyzwoity, jak na trudy podróży i przebieg meczu, doping.

15/08/2018

Biała Podlaska - Hutnik Kraków

Święto Wojska "Świętego"

Pierwszy wyjazd po powrocie na trzecioligowe „salony” wypada do Białej Podlaskiej. Byliśmy tutaj kiedyś z juniorami za czasów Paszy i wspominamy dobrze, ale głównie z całonocnej gry planszowej (w których to Pasza się specjalizował). Mecz w środowe Święto Wojska Polskiego. Gospodarze poszli na rękę z wczesną godziną popołudniową, dzięki czemu piłkarze mogą pojechać dzień wcześniej z noclegiem. To zapewne miało wpływ na końcowy sukces, bo ciężko się gra po ośmiu godzinach w autokarze. Sprzyjało również szerokie, równe boisko, gdzie dobrze grało się „krakowski” futbol. Pogoda też korzystna, nie było za gorąco, przed meczem zanosiło się nawet na deszczyk.

Rozpoczęło się jednak fatalnie. Już pierwsza akcja gospodarzy i gol. Stracić bramkę na dzień dobry, jako beniaminek, na dalekim wyjeździe – to nie wróżyło dobrze. Ale drużyna się tym zupełnie nie przejęła i przystąpiła do ataku: już chwilę później po strzale w poprzeczkę Kędziory piłka odbiła się tuż przed linią bramkową. Hutnik jednak nie ustawał w ataku. To był urozmaicony arsenał, przyjmując terminologię odpowiednią do Święta Wojska Polskiego: prostopadłe piłki na Sobalę, gra skrzydłami i wrzutki, próby z daleka, a przede wszystkim opanowanie środka pola. Przyniosło to efekt już w 23 minucie, gdy składną akcję mocnym dośrodkowaniem spuentował świetny tego dnia Święty, a Gawęckiemu pozostało tylko precyzyjnie dołożyć głowę. Remis i na chwilę oddajemy inicjatywę gospodarzom. To nie najlepszy pomysł – gra obronna bardzo szwankuje: nie trzymamy linii spalonego, gramy chaotycznie. Tutaj trzeba popracować.

Na szczęście końcówka pierwszej połowy to wręcz zmasowany atak: Sobala sam na sam lobuje zamiast kiwać, z dystansu dwa razu próbuje Marszalik, który będzie niezwykle silnym wzmocnieniem. Krzysztof Świątek marnuje sytuację sam na sam, mimo że dwukrotnie mógł pokonać bramkarza Podlasia. Na przerwę schodzimy z remisem i poczuciem, że można zgarnąć całą pulę.

Drugą połowę rozpoczynamy mądrze, bo spokojnie. Niech oni się męczą naszą grą w środku pola. I faktycznie gospodarze popełniają przewinienie skutkujące czerwoną kartką. I od tego momentu mecz jest nasz. Najpierw Bienias minimalnie pudłuje w sytuacji sam na sam, ale chwilę później przytomny w polu karnym Kapitan wyprowadza nas na prowadzenie. Gospodarze już nie mają żadnych argumentów. A grający spokojnie Hutnik wyprowadza jeszcze dwa ciosy, z nokautującym pięknym strzałem Świętego na koniec. Jak jest okazja to należy przeciwnika dobijać. Może końcowy wynik nie oddaje dość wyrównanych potencjałów obu drużyn, ale wynik idzie w świat (przecież śpiewaliśmy w Barcicach: "bójcie się chamy ...").

Ważne psychologiczne zwycięstwo, mimo tak źle rozpoczętego meczu. Miejmy nadzieję, że natchnie ono drużynę do walki o czołowe lokaty. Ale o kiepskiej dyspozycji linii obronnej nie należy zapominać.

Kibicowsko niestety odpuszczamy ten wyjazd. Gospodarze frekwencyjnie zaprezentowali się dobrze, mimo że nie grali na własnym stadionie. Jedynie irytowali swoim uwielbieniem do Legii – cały repertuar to przeróbki pieśni z Łazienkowskiej. Oraz oczywiście tym słoneczkiem, którego pestkami śmiecą wszędzie do koła Interesujące były również bluzgi zza ogrodzenia, wyrażające oburzenie do poziomu płac w białopodlaskim klubie..

Co do Hutnika to irytujące były jednak, mimo historycznych nawiązań, żółto-niebieskie stroje - czuję się jak kibic Arki Gdynia.

24/06/2018

Hutnik Kraków - Barciczanka Barcice

Baraże o awans do III ligi

Sezon 2017/2018 małopolskiej czwartej ligi zachodniej Hutnik zakończył z kolosalną przewagą kilkunastu punktów i różnicą bramkową +100, zapewniając sobie pierwsze miejsce miesiąc przed zakończeniem rozgrywek. Nie wystarczyło to jednak do bezpośrednio awansu, konieczny był jeszcze baraż ze zwycięzcą grupy wschodniej – dużo śmieszniejszej, bo wyglądało jakby nikt nie chciał do tych baraży awansować. Wydawało się, że naturalnym kandydatem była Limanovia, ale czy to przez Andrzeja Paszkiewicza, czy to przez sztuczną murawę szybko się wymiksowaliśmy. W rundzie wiosennej zanosiło się na rezerwy Sandecji, ale te po serii 11 zwycięstw wymąciły walkowera i przegrały resztę meczów. Najbardziej ogarnięta w tej sytuacji okazało się niejaka Barciczanka Barcice, o której wielu z nas nigdy w życiu nie słyszało. Zanosiło się na pewną wygraną, a przy okazji meczu rewanżowego na rekordy najazd w okolicę Nowego Sącza.

Pierwszy pojedynek na Suchych Stawach był świętem na miarę słynnego meczu z Czarnymi przy sztucznych światłach: skuteczna promocja, wyjątkowa hutnicza zajawka i przyzwoita frekwencja. Na głównej można było spotkać wielu dawno nie widzianych, a także liczne rodziny z dziećmi. Sam mecz okazał się jednak trudny. Co prawda Sobala wykorzystał błąd obrońców i wywalczył karny, który pewnym strzałem na gola zamienił Kędziora. Ale chwilę później Bienio niefortunnie zagłówkował do własnej bramki i zaczęło być ciężko. Bo goście zwietrzyli szansę. Osłabiony kadrowo Hutnik (bez Świętka, z nie w pełni dysponowanym Gują), nie bardzo miał pomysł na „pogonienie wieśniaków”. Na szczęście zrehabilitował się Bienio, który trafił już do właściwej, acz fizycznie tej samej bramki. Do kuriozalnej sytuacji doszło w ostatniej akcji meczu – po rzucie rożnym piłka wpadła do siatki rywala, a sędzia zakończył mecz. „Panie sędzio, ale jaki jest wynik?” – padło rozsądne pytanie z trybun … Arbiter dopatrzył się zagrania ręką (były sprzeczne opinie czy słusznie, ale VARa na Hutniku jeszcze nie ma) i na rewanż jechaliśmy z jednobramkową zaliczką. Trochę z duszą na ramieniu.

Święty już na pewno nie mógł zagrać, bo przytrafiła mu się kontuzja nerek. A na domiar złego jeszcze nam wypadł w połowie tygodnia Puchar Polski, który warto było wygrać z dwóch powodów: finansowych (50 tys.) i prestiżowych (ewentualny mecz we wrześnie, może nawet z ekstrasaklowiczem). Irytuje mnie płakanie, że się gra co trzy dni, bo wydaje mi się to naturalnym w pracy piłkarzy, co potwierdzają silne ligi europejskie, ale u nas jest zawsze problem. Może i słusznie więc w Pucharze zagraliśmy w ograniczonym składzie – pechowo przegrywając w karnych. Nie będzie meczu z Legią, ale za to nikt nie zarzuca trenerowi, że jakiś piłkarz został skopany w Kalwarii Zebrzydowskiej (bo tam ustalono miejsce finału). Na marginesie warto jeszcze dodać, że puchar zdobyła drużyny Drwiny, której trener jest niejaki Mateusz Staniec. No to – gratulacje.

No więc w Barcicach można było wystawić optymalny skład, bez jedynie (a może i aż) Świętego. Zaczęło się źle – w pierwszej akcji niepodyktowany rzut karny, w 10 minucie kontuzja Gui. I to byłoby na tyle strachu. Chwilę później Pachowicz strzelił trzy bramki – co ciekawa każda w innym stylu (przytomna zachowanie w polu karnym, główka, indywidualny rajd) i mecz zaczął przypominać Osiek 2012 – gdy wszyscy czekali na końcowy gwizdek. Zrobiliśmy więc z tą Barciczanką dokładnie to co mieliśmy uczynić – czyli została zdemolowana, bo była drużyną o dwie klasy słabsza. Chyba jak każda grająca na tym poziomie rozgrywek.

Mecz w Barcicach zostanie dodatkowo zapamiętany ze względów kibicowskich. Otóż miejscowy Prezes, chyba licząc na awans robił wszystko aby Hutnik nie czuł się w Barcicach jak u siebie. Najpierw wysłał pismo, że zorganizowanej grupy nie wpuści a wszystkie bilety wyprzedał, a potem burmistrz w ogóle zamknął stadion i mecz odbył się bez publiczności. Przytomnie w tym wszystkim zachował się Zarząd Hutnika, który wydał jasny komunikat: jedziemy wszyscy, mecz oglądamy zza ogrodzenia. Nie było to oczywiście komfortowe i można się spodziewać, że w normalnych warunkach najazd byłby jeszcze bardziej imponujący, ale przynajmniej powstała nowa piosenka w reakcji na kombinacje miejscowych: „wy jesteście k… z Barcic”. Z policją, w dużej mierze dzięki dyplomacji Prezesa Artura dało się dogadać. Był więc spokój, a ewentualny szturm na murawę powstrzymano obietnicą wyjścia piłkarzy do kibiców. W efekcie awans świętowaliśmy, zapewne jako pierwsi w Polsce, na wiejskiej uliczce.

Wracamy więc do III ligi („bójcie się chamy …”), z której w dość kuriozalnych okolicznościach dwa lata temu zlecieliśmy. Miejmy nadzieję, że wracamy silniejsi. Dużo większym aktywem wydaje się trener: Pasza jaki był każdy wie. Nawet pomijając kwestie czysto szkoleniowe, to po awansie w Osieku obecny trener robił wielki problem, gdy zaniosłem piłkarzom do szatni skrzynkę piwa, a Janiczak sam zaproponował tak sposób uczczenia awansu. Wygląda na równego chłopa, mam nadzieję że poradzi sobie w wyższej klasie rozgrywkowej, a także w kontekście zakusów na wielu naszych grajków (Kędziora już ma propozycję testów w Wiśle, niestety Kraków).

Osobiście wygląda mi ta drużyna na czołówkę trzeciej ligi, ale tutaj wchodzą jeszcze kwestie finansowe i organizacyjne, a obecnie nie jestem aż tak w temacie obeznany, jak kilka lat temu. Czas więc jeszcze na kilka słów prywaty. To sezon, w którym byłem najmniej obecny w życiu Hutnika – w zasadzie tylko na barażach się pojawiłem. Jak to celnie zauważył dcure: może i lepiej że nie jeździsz, bo zaczęli wszystko wygrywać. Trochę miałem w głowie tę klątwę około 60 minuty pierwszego meczu, ale jak widać – nie zadziałała. Dziwnie co prawda było przyjechać na mecz, z przyzwyczajenia dwie godziny wcześniej, i nie mieć nic do roboty. W zamian pochodziłem sobie i pozwiedzałem nowe obiekty. Także w rewanżu tylko jako fotoreporter oglądałem organizacyjne przepychanki. Nowy Zarząd wygląda profesjonalnie, chociaż osobiście nie znam tych chłopaków tak dobrze, jak poprzednich, a nawet nie wszystkich darzę sympatią. Zasadnicza różnica wydaje mi się w podejściu do różnych osób, my (tak sobie pozwalam pisać w pierwszej osobie liczby mnogiej, bo ileż razy kłamliwie rzucaliśmy wjeżdżając na stadion rywala: „my z zarządu Hutnika”) byliśmy zdecydowanie zbyt konfrontacyjni. Ale prawdziwym testem dla ekipy Trębacza będzie trzecia liga, na której moim zdaniem się potknęliśmy, szczególnie w decyzjach czysto kadrowych.

A dla mnie to okazja aby wrócić na kibicowski szlak: wyjazdy do 200 km, w tym bliskie rodzinnie Puławy, Kraśnik, Lublin i Świdnik – są jak najbardziej w zasięgu, nawet biorąc pod uwagę trochę inne okoliczności niż kilka lat temu. BÓJCIE SIĘ CHAMY!!!

20/05/2017

Hutnik Kraków - Pcimianka Pcim

713 dni

Sentymentalny sobotni poranek. Nie było mnie na Suchych Stawach dokładnie 712 dni, a ostatnio mecz Hutnika na żywo widziałem w Bodzentynie prawie rok temu. Cóż życie.

Pełen werwy stawiłem się na godzinę 11, nie bacząc że początkowo byłem w garstce 50 napaleńców. Ale piłkarze odpłacili szybkimi golami – już po kwadransie było 3:0. Fajnie, że w końcu mamy prawdziwego napastnika, za poprzednich trenerów było to niemożliwe.

W przerwie tradycyjna kiełbaska, a już w II połowie plotki sędziowskie, i tylko jednym okiem obserwowanie kolejnych goli. 8:2 robi wrażenie.

Awans nam nie grozi, ale i tak nie mogę zrozumieć, jak można mieszkać w Krakowie i nie przychodzić na Hutnika. Jeszcze gorzej było tydzień wcześniej, bo na pseudoderby z rezerwami Cracovii dotarło bodajże kilkanaście osób.

No cóż – pod tym względem budowa Nowego Hutnika nie wyszła nam zupełnie.

24/10/2016

Trenerskie wtopy

Nowy Hutnik 2010

Słówko usprawiedliwienia na początku: w tym sezonie będzie znacząco mniej informacji w tym miejscu o Hutniku, co wynika z różnych przyczyn, ale głównie niezależnych od obecnych wewnętrznych problemów klubu (spadek i zmiany w organach decyzyjnych).

Wprost przeciwnie – perspektywa jeżdżenia po nowych miejscach (Pcim, Węgrze, a przede wszystkim kultowe MICHAŁOWICE) jest kusząca, ale niestety czasami trzeba sobie zrobić przerwę. Nie będzie więc zdjęć, relacji i bieżących komentarzy. Ale jeden temat jest na tyle istotny, że nie można go przemilczeć …

 

Zakładając już ponad sześć lat temu od podstaw klub sportowy zdawaliśmy sobie sprawę jak ciężkie zadanie przed nami. Sama idea sportowego przedsięwzięcia samofinansującego się, w dodatku w mało sprzyjającym otoczeniu (dwa silne kluby, brak wsparcia władz miejskich, ograniczone znaczenie dzielnicy), stawiała pod znakiem zapytania sens projektu. Co zresztą wielu widziało już wówczas, także z grona tych którzy zdecydowali się jednak podjąć tego wyzwania. Zdecydowaliśmy się może bardziej kierując sercem niż rozumem. Większość jednak zagrożeń od początku tkwiła w naszej świadomości i ich urzeczywistnianie nie stanowiło zaskoczenia, chociaż było przykre.

 

Ale jeden aspekt zarządzania klubem zdecydowanie przerósł obawy wszystkich (moje z pewnością) i wydaje się że nie doceniliśmy od początku istotności przedmiotowych decyzji. To obsada i decyzje odnośnie trenera pierwszej drużyny. Dotyczy to zarówno konkretnych wyborów (o czym zaraz szczegółowo), jak i przede wszystkim umiejętności podejmowania szybkich i trafnych decyzji. Nawet jeżeli nie zostało to publicznie, czy nawet prywatnie wyartykułowane (mogłem oczywiście niezarejestrować, bo nie byłem świadkiem wielu rozmów) to tkwiło przekonanie, ze również w zakresie trenerskim mamy być pionierami w polskiej piłce, pozwalając na dłuższą pracę z zespołem i brakiem pochopnych decyzji personalnych, pod wpływem jednostkowych wydarzeń (porażki ligowej), czy też presji otoczenia. Otoczenia, czyli kibiców, czyli w praktyce naszych braci po szalu, a często również serdecznych przyjaciół.

Formuła trenera „na lata” w polskiej piłce nie ma racji bytu – i nasz eksperyment na „żywym” organizmie dobitnie to pokazuje. Nie będę się nad tym rozwodził i dowodził prawidłowości tezy (wystarczy spojrzeć na wyniki drużyn po zmianach trenerów), ale tak jest i zapewne wynika to bardziej z mentalności samych piłkarzy niźli z poziomu trenerów. Bo ten wcale nie jest taki zły, ale niestety Nowy Hutnik w doborze konkretnych osób, z jednej strony nie wykazał się profesjonalnością, a z drugiej miał – moim zdaniem – wyjątkowego pecha. Ale sam wybór to pestka, prawdziwą katastrofą było przedłużające się trwanie w błędzie, albo idiotyczne usprawiedliwianie się brakiem nowych kandydatów, tudzież środków na ich zaangażowanie.

 

Efektem tych zaniedbań jest nie tylko jest katastrofa sportowa, czyli „powrót do 2010 roku” tzn. do poziomu średniaka w IV lidze, z kompromitującymi porażkami, jak w początkowej fazie Nowego Hutnika, ale przede wszystkim utrata zaufania szerokiego grona kibiców. Internetowe: facebookowe i forumowe dyskusje są tego dobitnym dowodem. Obu stron zresztą. Bo zarówno krytyków braku decyzyjności, jak i broniących utrzymywania na posadzie trenera osoby szkodzącej sportowej przyszłości Hutnika. Ten rozdźwięk ma istotne konsekwencje zarówno we frekwencji, jak i w zaangażowaniu wielu osób w bieżące sprawy (i nie piszę tutaj o sobie, bo moja wstrzemięźliwość wynika z zupełnie innych powodów). Zaufania części kibiców będzie bardzo trudno odzyskać. Okazuje się bowiem, że pozycja trenera pierwszej drużyny jest bardzo istotna w postrzeganiu zespołu. To on ma być kluczową twarzą Hutnika, bo jest pierwszym do oceny, krytyki i wizerunku klubu.

Aspekt sportowy to jedno, ale postawa trenera i jego zachowanie to drugie. I w tym katastrofa była jeszcze większa. Obracając się w gronie osób związanych z naszymi ligowymi rywalami, ani razu nie słyszałem złego słowa o Prezesie Hutnika (niezależnie kto nim był), ale wielokrotnie słyszałem uwagi o postawie trenera i jego zachowaniu odnośnie działaczy rywali, sędziów, osób postronnych. Wiadomo, że piłka nie jest sportem dla panienek, czy bywalców teatrów, ale niestety osoby które sobie wybraliśmy na trenerów czasami przekraczały wszelkie granice.

 

Nie wstydzę się tego, że byłem zdecydowanym zwolennikiem każdego z powoływanych trenerów i przez długi czas patrzyłem na nich życzliwym okiem (a niektórych wciąż lubię i cenię). W przeciwieństwie jednak do wielu, dużo wcześniej dostrzegałem potrzebę zmian. Ale też nie wykazałem się determinacją, żeby przekonać osoby decyzyjne – prywatnie w większości moich serdecznych przyjaciół – do wcześniejszych „trudnych” decyzji. Zwolnić człowieka z roboty to zawsze przykrość i rozumiem „okoliczności łagodzące”, chociaż w ostatnich miesiącach przyjęły on już poziom kliniczny.

 

Czas więc na „galerię hańby”, czyli poczet naszych personalnych błędów.

 

  1. Krzysztof Przytuła

    Człowiek, który mimo wszystko bardzo pomógł nam w tworzeniu Nowego Hutnika i części jego zasług nie można deprecjonować. Jego wiedza piłkarska jest powszechnie znana, jak ktoś chce to może sobie słuchać jego wynurzeń telewizyjnych.

    Krzysztof to pierwsza nasza wielka porażka personalna i nawet nie ma tutaj co się rozpisywać o zarzutach jakie do niego mieliśmy, bo większość je doskonale pamięta. Ale także pod względem trenerskim szybko można było się przekonać o wielu jego wadach. Przekonały się o tym także inne klubu, w których zaistniał po przygodzie z Hutnikiem.

    Patrząc z perspektywy czasu jednak jego negatywny wpływ na rozwój Hutnika był ograniczony. Zapoczątkował co prawda erę trenerów „niegrzecznych”, wciąż mających o wszystko pretensje, kłócących się z sędziami, a przede wszystkim mających rozbuchane do granic ego.

    Zwolniliśmy go za późno, niepotrzebnie w atmosferze gorącego spotkania, takie sprawy załatwia się w zacisznym gabinecie.

     

  2. Andrzej Paszkiewicz

    Duży kredyt zaufania miałem do Andrzeja. Podjął się misji w trudnym momencie, ale miał do niej odpowiednie przygotowanie. Miał bowiem swoją wizję piłki i jej się trzymał. Problem w tym, że zupełnie nie pasowała ona do realiów w jakich graliśmy. Może w Barcelonie by się sprawdziła. Nie można Paszkiewiczowi jednak zapomnieć sukcesów: awans seniorów, sukcesy juniorskie.

    Największym błędem w stosunku do Andrzeja było nie samo jego zatrudnienie, bo jednak korzyści z jego trenerki są, ale zbyt długie trzymanie go w klubie. Piłkarze pod jego skrzydłami zupełnie zatrzymali się w rozwoju, a młodzież szukała kariery nawet w podkrakowskich wioskach. Mentalność jaką zaszczepił w wielu, zmarnowała sporo talentów. Jestem skłonny wysnuć tezę, ze Michał Pazdan jakby trafił do Hutnika w 2011 roku to by skończył swoją piłkarską karierę w TS Węgrzce.

    Styl gry promowany przez Andrzeja był wielu przypadkach tak irytujący, że już wówczas zaczął się proces odwracania wielu kibiców. Jego budowanie akcji przez 10 minut, albo kończyło się katastrofą albo drzemką kibiców.

    Andrzej był ciężki charakterologicznie. I niestety w zadufaniu do siebie co raz bardziej się pogrążał. Podobnie jak w przypadku Przytuły jego dalsza „kariera” trenerska jest tutaj dowodem.

    Ale mimo tych wielu błędów piłkarsko zawsze jakoś wychodził z twarzą. No i te jego planszówki, cała noc w Białej Podlaskiej …

     

  3. Mateusz Staniec
    Pomysł na trenera z wewnątrz, znanego, zaangażowanego, taniego wydawał się idealny. Ale mimo tych wszystkich zalet to Mateusz uczynił najwięcej złego i to on jest pretekstem do rachunku sumienia (przynajmniej powinien być ). Mateusz kompletnie nie miał umiejętności przygotowania drużyny do sezonu, a i z samym prowadzeniem zespołu radził sobie kiepsko. Zmarnował potencjał jaki miał w ubiegłym sezonie i doprowadził do prawdziwej kompromitacji, jaką był spadek w takim składzie personalnym.
    Powinien był wylecieć w trakcie rundy wiosennej i kto wie czy byśmy wtedy spadli. Zabrakło nam odwagi i determinacji, chociaż takie pomysły nam w głowach kiełkowały. Ale decyzja o pozostawieniu go na kolejną rundę była największą kompromitacją w dziejach Nowego Hutnika. I żadne argumenty podnoszone przez obecny Zarząd nawet w minimalnym stopniu jej nie usprawiedliwiają. Można było dla Mateusza, jeżeli faktycznie był wciąż taki zaangażowany, znaleźć miejsce w strukturach. Ale priorytetem musiało być zaangażowanie nowej osoby, która przygotowałaby zespół do rywalizacji czwartoligowej żeby nie dochodziło do kompromitacji i przegrywania pojedynków w sposób niegodny marce Hutnika.
    Trenerska przygoda Mateusza uczyniła Nowemu Hutnikowi więcej szkód niż wszyscy nasi wrogowie razem wzięci. I piszę to nie mając jakiekolwiek osobistej animozji, bo słabo znam Stańca (na pewno dużo słabiej niż np. Paszę) – takie są czyste fakty. Nie wiem nawet czy obecne miesiące to nie jest gwóźdź do trumny Nowego Hutnika, ale o tym w następnym felietonie, bo ten przybiera już przesadnie długą objętość.
     

  4. Leszek Janiczak
    Kolejny trener, który ma moje pełne poparcie na starcie, więc pewnie skończy się jak z poprzednią trójką. Ale jak widać po pierwszych dwóch meczach w Polsce trzeba trenera zmieniać co dwa miesiące …
    Oczywiście Pan (ciekawostka - to pierwszy trener Nowego Hutnika z którym nie jestem po imieniu) Leszek znalazł się na razie w "galerii hańby" na wyrost ... a tak naprawdę żeby ... zapeszyć. Bo niczego nam tak bardzo nie potrzeba jak sukcesu sportowego.

29/05/2016

Geneza spadku

Trener, niezatapialni i samozadowolenie

Szlachetne, że pojawiają się analizy hutniczej katastrofy na wiosnę 2016 (forum.hutnik.krakow.pl). Czuję się w obowiązku napisać też kilka moich spostrzeżeń, szczególnie że mam wrażenie jakobym pod względem decyzyjności był dokładnie pośrodku pomiędzy osobami, które podejmowały konkretne decyzje, a tymi którzy przelewali swoje uwagi przede wszystkim w internecie. Ci pierwsi trochę zbytnio szafują tekstami: „pracujemy za darmo i nikt tego nie docenia” albo „jak jesteś taki mądry to zapraszam do zarządu”, ci drudzy natomiast zapewne nie mają pełnej wiedzy i czasami są jednak niesprawiedliwi.


Zanim zacznę się uwewnętrzniać czemu spadliśmy, nie odparcie puka mi w głowie głos: „a może dobrze że spadliśmy?”. Może już rok temu lepiej było spaść? Nie do końca podzielam zdanie, że ten spadek to totalna katastrofa, można znaleźć pewne jasne strony tej katastrofy. Czasami trzeba jakąś organizacją (a taką jest Nasz 6-letni Hutnik) mocno wstrząsnąć. Nie przemawia do mnie też argument, że będziemy jeździć na wiochy, bo każdy który jeździł widział gdzie byliśmy (Daleszyce, Bodzentyn, Kazimierza …). Czy ten krok do tyłu faktycznie będzie naszym końcem, czy tylko otrzeźwieniem zależy głównie od nas, a przede wszystkim od prawidłowej genezy porażki.
Przejdźmy więc do meritum.


1)    Trener.
Temat najbardziej roztrząsany i słusznie – bo to niewątpliwie jeden z głównych winowajców. Jako zwolennik wyrzucenia Paszkiewicza mogę tylko posypać głowę popiołem, bo jestem pewien że inaczej by to wyglądało. Ale w końcu z Paszą należało się pożegnać, i wybór Mateusza, acz ryzykowny, wydawał się rozsądny. Nie brałem udziału w tym procesie decyzyjnym, ale jakbym brał – to nawet mając obecną wiedzę – bym za tym optował. Wydawało się że warto zaryzykować z trenerem może nie doświadczonym, ale ambitnym i przede wszystkim pokornym, co miało być „dobrą zmianą” po znerwicowanym Paszy.
Problem w tym, że każdą złą decyzję można na czas naprawić. Z tym w Nowym Hutniku mamy poważny problem, zwycięża zasada: „dajmy popracować”. Problem był ze zwolnieniem Przytuły, problem był z pożegnaniem się z Andrzejem – który co najmniej rok za długo ciągnął ten wózek. Osobiście jestem zwolennikiem szybkich decyzji, które moim zdaniem w polskich warunkach przynoszą krótkotrwały efekt – przykładów nie trzeba daleko szukać: chociażby krakowscy pierwszoligowcy w ostatnich dwóch sezonach. Mateusza należało zwolnić natychmiast – jak było widać, że „spieprzył” zimę. Stawiam orzechy przeciwko dolarom, że by pomogło. Argument „na kogo” do mnie nie przemawia. Bez kitu – sam bym utrzymał tą drużyną. Za darmo.


2)    Zawodnicy.
Tutaj koncepcja moja była tak daleka od koncepcji Zarządu, że nawet przestałem moich przyjaciół irytować hasłami: „wywalcie w końcu pana XYZ” wiedząc że otrzymam odpowiedź „ale bez nich spadniemy”. No tośmy kurwa nie spadli …
Może dlatego ten spadek mniej mnie martwi, że koncepcja pozbycia się większości z grupy „niezatapialnych” zwyciężyć musi. Nie będę tutaj wymieniać nazwisk, bo szanuje ich i w większości lubię, a przede wszystkim mi bardzo przykro że zmarnowali swój talent, bo każdy z tych których mam w głowie miał papiery na dobrego piłkarza i mógł dzisiaj spokojnie kopać w wyższych (dużo wyższych) ligach.
Bardziej mnie martwi młodzież. Praktycznie nikt nie zrobił postępów, a jak słyszę że dla niektórych szczytem marzeń jest kariera w Górniku Wieliczka to już ręce opadają. Wychowanek Hutnika jest obecnie Mistrzem Anglii, wychowanek Hutnika jest obecnie Mistrzem Polski, a to nowe pokolenie wcale nie jest jakieś ułomne żeby się plątać po niskich ligach. Problem leży w głowie. I ktoś musi do nich dotrzeć – tym bym się kierował przy wyborze nowego trenera.


3)    Finanse.
Nie ma co zciemniać że śpimy na pieniądzach, sam ostatnio z powodów pozasportowych byłem zmuszony ograniczyć wspieranie, ale to co do kurwy nędzy wydarzyło się w zimie powinno sprawić że drużyna miała zapierdalać jak Leicester, a nie czekać na kasę i bojkotować zimowe przygotowania. Niech IV liga będzie pretekstem do zmian, bo tutaj również (jak w przypadku trzymania trenerów) mieliśmy zbyt dobre serce.
Do rozważenia są pomysły motywacyjne, myślę że Koło Ratunkowe też można było trochę inaczej rozegrać. Sam mam pewne pomysły, ale na to przyjdzie czas przed sezonem IV ligowym.


4)    Atmosfera.
To oczywiście przykre, że ludzie nie chodzą na mecze, ale jako osoba która szwenda się po innych stadionach, wiem że z frekwencja jest problem wszędzie (prawie wszędzie). To już nie lata 70-te, gdy mecz na wsi był jedyną rozrywką tygodnia. Co prawda dalej nie mogę się nadziwić że w jakimś Bodzentynie ludziom  nie chce się przyleźć na mecz, ale tak jest. W niczym drużyny nie usprawiedliwia że widać kryzys kibicowski, bo to że ich wspieramy powinni wiedzieć. Chociażby prezentacja drużyna w zimie powinna im to unaocznić.

Co jeszcze było naszym błędem? Moim na pewno pewność siebie. Wydawało mi się że mając takich grajków – nawet po źle przepracowanej zimie – wygramy w pewnym momencie pięć meczów z rzędów, i zamiast jojczenia na forum zacznie się liczenie punktów straty do Garby. Sam osobiście w tabelę spojrzałem dopiero po meczu z Sandomierzem i zorientowałem się jak jest tragicznie, i że wieszczący spadek na forum mają rację.
To poczucie że jakoś się ułoży chyba również dominowało wśród osób decyzyjnych, a może nawet w samej kadrze. No i się nie ułożyło, a graliśmy do końca fatalnie. Jeszcze dobijając obraz szóstą porażką z Sołą – z którą zdobyliśmy w historii Hutnika tyle samo punktów co z Realem Madryt.

Na odpowiedź „co dalej?” przyjdzie jeszcze czas, ale każdy powinien zrobić mały rachunek sumienia. Mój właśnie przeczytaliście …


 

25/05/2016

Łysica Bodzentyn - Hutnik Nowa Huta

Frekwencja, pizza i spadek

Trochę irytujące były te mecze wyjazdowe przed długimi weekendami. Już kilka razy musieliśmy stać w warszawskich korkach, żeby dojechać na jakiś mecz, jak cała reszta wybierała się na rozkoszny weekend. Na szczęście to się już nie powtórzy – w V lidze wszystkie kolejki będą w weekendy.


Mimo utrudnień komunikacyjnych docieramy na czas, a już w samym Bodzentynie tłum nam nie grozi. Frekwencja na kilka minut przed rozpoczęciem meczu wynosi okrągłe zero. Czyli nasza czwórka wręcz zapełnia całe trybuny. Potem było trochę lepiej – wzrost do 12 osób. W końcu docierają jeszcze 4 osoby od nas, a różnicę robi zespół miejscowych juniorów. Na początku drugiej połowy liczba widzów w ilości 40 to prawdziwy rekord powiatu. Szkoda że dostawca pizzy nie przekroczył bram stadionu, bo miejscowe gazety śmiało by pisały że mecz obserwowało 50 osób.


Po meczu dowiadujemy się, że ludzie nie chodzą na mecze, bo Łysica przegrywa. No i wszystko jasne. Z nami też przegrali, a to już naprawdę większa sztuka. Inna sprawa że przy stanie 0:3 trochę się wzięli do roboty i byli bliscy nawet kontaktowej bramki. Tyle że my w tym czasie delektowaliśmy się największą, a zarazem najgorszą pizzą jaką miałem okazje skosztować, i uspokajały nas tylko prognozy że ma być 1:3, a poza tym mieliśmy jeszcze asa w rękawie w postaci obiecanego rzutu karnego.


Z gospodarzami obeszło się tym razem bez ekscesów, a miejscowy bramkarz – stary ulubieniec – nawet się o nas nie otarł. Humor dodatkowo nam dopisywał dzięki zawartości bagażnika i skuteczności piłkarzy. Zawsze to miło coś wygrać.


Jak obuchem dostajemy jednak podczas powrotu – tak między Skarżyskiem a Radomiem – wiadomością o dwóch bramkach straconych przez Sołę z Unią, co już definitywnie grzebie nasze mocarstwowe plany na przyszły sezon.
No ale czyż rozkochany w futbolu Bodzentyn nie jest dobrą przygrywką przed przyszłorocznymi wyjazdami na podkrakowskie wsie?


 

07/05/2016

Czarni Połaniec - Hutnik Nowa Huta

Black Połaniec Hawks

Wyjazd do Połańca to zawsze jakieś dodatkowe atrakcje. A to urodziny Gryza, a to odwołany mecz, a to tak elektryczna atmosfera jak w sobotę 7 dnia maja Anno Domini 2016.


Pierwsze zdziwko dnia to nowy budynek klubowy. Tyle że jeszcze nie dokończony. W efekcie tylko sędziowie mają godne warunki pracy. Piłkarze przebierają się w baraku. A masażyści urzędują na świeżym powietrzu. Powstało jeszcze ogrodzenie z atrakcjami dla dzieci, ale nie wiem czy niektórych grajków nie należałoby tam zamknąć na czas meczu. Bo sędziów to na pewno.


Podobno mecz o utrzymanie, tudzież ostatniej szansy, więc walka na całego. Już pierwsza akcja powinna zakończyć się sensacyjnym (dla mnie, który wyjazdowe bramki Hutnika widzi raz na rok) golem. Ale jak zwykle Siara zachował się odpowiednio do swojej ksywki.
W odpowiedzi dwie groźne akcje gospodarzy. Druga zakończona golem. Myśleliśmy że przynajmniej nasz idol z przed 10 lat, ale okazało się że jednak nie. Nie zmienia to faktu, że Obi nawet utykający przez 60 minut i tak był najlepszym zawodnikiem na boisku. Nie sprawdziła się nasza prognoza (jeszcze) że skończy w Barcelonie, ale liderem Połańca jednak został.


Gol ustawił mecz. Hutnik atakował. Nie stwarzał jednak sytuacji. Więc jak nie było co grać to zawodnicy zainteresowali się faulowaniem, sędziowie drukowaniem, piesek rajdem po skrzydle, a publika bluzganiem. Zresztą nie tylko publika, bo obecni na boisku piłkarze gospodarzy dorównywali swoimi odzywkami najlepszym hejterom. Pozostali bezkarni, no ale sędziowie z Kielc to zawsze temat na osobny artykuł.


W drugiej połowie jeszcze Czarni dostali karnego z symulki. Jakimś cudem oba zespoły dotrwały w pełnych składach do końca meczu, ale jak bramkarz może wyzywać na pół Połańca przeciwnika, no to za co można dostać czerwoną kartkę?
 

Ponieważ ogólnie przeważa opinia że spadniemy w tym roku – co mnie do tej pory uspakajało (bo spadaliśmy w trakcie moich 35 lat kibicowania tylko wtedy jak nikt tego nie dopuszczał do myśli) – to nawet przyjrzałem się postępom jakie poczynili nasi ulubieńcy. No i faktycznie wygląda to słabo, a nazwiska na koszulkach (na szczęście już nie mamy ich wypisywanych) wskazują że niektórzy liznęli drugiej, a nawet pierwszej ligi. Jakoś w potyczce z drwalami z Połańca tego nie było widać.


Żarty żartami, ale jakoś smutno byłoby nie mieć powodów żeby odwiedzić BlackPołaniec w przyszłym roku.
 

09/04/2016

Korona II Kielce - Hutnik Kraków

Czarna wiosna

Najpierw wielkanocna klęska w derbach Hutnika, i niespecjalnie miłe dyskusje na forum. Piątkowa porażka juniorów już prawie przeszła niezauważona – w końcu tylko jednobramkowa. W środę przyszedł oddech: minimalna, ale zawsze wygrana w pucharowej potyczce z Jutrzenką Giebułtów. Nie była to jednak jutrzenka lepszych wyników. Walkower za kartki Sierakowskiego początkowo potraktowano jako pierwszokwietniowy żart. Ale okazało się że my również dorównaliśmy Legii Warszawa. Do Kielc na Ściegiennego jechaliśmy również jak na ścięcie, bo nigdy (chyba tam nie wygraliśmy).

No i było, jak było. Drużyna nawet w części nie wykorzystuje swoje potencjału. Same nazwiska (Świątek, Nawrot, Gamrot) nie grają. Zawsze w meczach z Koroną „Mały” budził podziw miejscowych. Tym razem chwalili bramkarza, ale tylko w przerwie. Jakby mało klęsk było to jeszcze przyszło w trakcie drogi powrotnej przyszedł wynik – rzekomo zmęczonych po osiemnastce – juniorów. Uff

0:1; 1:6; 0:3; 0:2; 1:8 – taka seria to nawet jak na przyzwyczajonych do niemiłych faktów kibiców Hutnika mocno wstrząsająca kombinacja.

Piszę tak długo – że doszło kolejna wtopa: 2-6 w Ostrowcu, a za chwilę mecz z Garbarnią – więc czemprędziej wklejam …

28/11/2015

Motor Lublin - Hutnik Kraków

Pojedynek przy Arenie Lublin

Na ostatni weekend listopada przypadł nam wyjazd na Centralną Ligę Juniorów do Lublina. Ci juniorzy to jednak mają pod „górkę” – nieco, że tracą bramki w końcówkach to jeszcze im karzą grać w arktycznej aurze.

 

W piątek pojawia się informacja, że mecz będzie przy Alejach Zygmuntowskich na stadionie Motoru, co niespecjalnie nam się podoba z uwagi na fakt, że tam już kilka razy byliśmy, a w końcu jest nowy stadion w Lublinie. Ale dosłownie na godzinę przed meczem okazuje się, że jednak zagramy na bocznym boisku przy Arenie Lublin.

 

Sam stadion z zewnątrz wygląda tak sobie, bardziej jak hala targowa, ale tubylcy twierdzą że wieczorem jest ładnie podświetlony. Mieści 16 tys. widowni i  chyba jest niewypałem, bo na mecze chodzi około 3 tys., a inne wydarzenia też nie zachwycają frekwencją. Taka Polska paranoja z tymi stadionami, nabudowali, a teraz tylko koszty.

 

Ale to nie nasz problem. My mamy inne, np. dorobek punktowy naszej drużyny w Centralnej Lidze Juniorów.

 

Przed meczem kreślę abstrakcyjny scenariusz: wygrana w Lublinie, potem dobry początek wiosny i po sensacyjnym zwycięstwie w Warszawie z Legią opuszczenie strefy spadkowej. Wszyscy traktują to jako dobry żart i niestety mają rację.

 

Mecz ostatecznie zostaje rozegrany na boisku ze sztuczną nawierzchnią, pewnie gospodarze przy zerowej temperaturze uznali to za optymalne rozwiązanie. Przynajmniej linie boczne widać idealnie, nie to co na ŁKS.

 

Trzeba przyznać że kompleks w Lublinie jest bardzo przyzwoity, oprócz Areny jest właśnie boczne pełnowymiarowe boisko ze sztuczną nawierzchnią, i obok normalne na którym większość meczów rozegrali juniorzy Motoru.

 

Zaczynamy o dziwo bez straty bramki, ale zarysowuje się przewaga lepszych fizycznie gospodarzy. I niestety mimo braku sytuacji Motor obejmuje prowadzenie, [po w sumie niegrożnej akcji jest 1:0.

Gra jest wyrównana, ale po rzucie wolnym z boku boiska piłka przemierza całe pole karne, przy braku reakcji naszego bramkarza, trafia w poprzeczkę, a odbitą futbolówkę do siatki pakuje zawodnik Motoru. Jest szybkie 2:0.

 

I nagle zaczyna Hutnik grać lepiej. Do końca pierwszej połowy nie widać różnicy pomiędzy grającą u siebie drużyną z czołówki, a outsiderem tabeli. To znaczy widać. Hutnicy są zdecydowanie lepsi, stwarzają bardzo pomysłowe sytuacje strzeleckie. Akcja po której Guzik znajduje się w sytuacji sam na sam jest naprawdę jedną z piękniejszych akcji jakie widziałem w tym roku na boiskach piłkarskich. Guzik co prawda nie strzela bramki, ale kilka minut później Dyląg wykorzystuje miażdżącą przewagę doprowadzając do przerwy do stanu 2:1.

 

W przerwie idziemy sobie na ciepłą herbatkę w zacisze stadionu głównego. Trochę szkoda że główna arena jest zajęta i jedynym miejscem nowego obiektu jakie zwiedzamy są kible. W rozmowach w trakcie przerwy dominuje prognoza że wygramy 3:2 i wcale nie jest oderwana od rzeczywistości.

 

Na drugą połowę wychodzi inny Hutnik i inny Motor. To co z nimi robimy w na początku drugiej połowy przypomina ubiegłotygodniowy wyjazd Barcelony do Realu. Raz po raz suną na bramkę Motoru ataki, z których każdy powinien zakończyć się bramką. Niestety gracze Hutnika stosują dziwną zasadę: jak mam okazję do prostego strzału to podaję do innego zawodnika, jak mam innego dobrze ustawionego zawodnika to strzelam w obrońcę. Ale ileż można w końcu? Prostopadłe podanie Hutnicy kończą bramką i jest 2:2. Ryk radości naszej trójcy.

 

Potem jeszcze Hutnik ma jedną dobrą kontrę w sytuacji pięciu na trzech i dobra gra pryska jak czary Harrego Pottera. Gospodarze którzy do tej pory z rodziawionymi gębami patrzą na poczynania Hutników przypominają sobie że są drużyną dużo bardziej zaawansowaną taktycznie i fizycznie. Przejmują inicjatywę na boisku nękając nas stałymi fragmentami gry. Niestety po chyba szóstym z kolei rzucie rożnym fatalny błąd popełnia bramkarz Hutnika i tracimy bramkę na 3:2.

Nie ma niestety otrzęsienia w szeregach Hutnika po tej straconej bramce.

Chwilę później załamany bramkarz popełnia kolejny błąd i nagle robi się 4:2.

Sprawdza się nasza prognoza że jak jest 2:2 na 10 minut przed końcem to tak jakbyśmy przegrywali dwoma bramkami.

 

Pod koniec meczu obraz gry zmienia się jeszcze raz i w sumie zasłużyliśmy na dwie bramki. Ale raz zamotał się nasz zawodnik, a za drugim obrońca Motoru ratował się czerwoną kartką.

Przegrywamy kolejny mecz, ale naprawdę nikt obiektywnie w Lublinie nie przyzna że wygrali dziś z najsłabszą drużyną w lidze. Przegrywamy, ale wszystko jest na styku.

 

Policzyłem po meczu że jeżeli mecz piłkarski trwałby 73 minuty to obecnie juniorzy Hutnika mieliby w CLJ 17 punktów czyli byli na miejscu gwarantującym utrzymanie.

 

Po gorzkiej kolejnej porażce wracając do domu dowiadujemy się o świetnej postawie siatkarzy w derbach Krakowa i to o nich mamy nadzieję pisać zimowe relacje.

 

TYLKO HUTNIK

 

11/11/2015

Soła Oświęcim - Hutnik Nowa Huta

tu na razie jest ściernisko

Na Sołę wyjazd wypada nam – nie wiadomo czemu - zawsze w środku tygodnia, a ostatnio w święto. Więc zamiast pławić się wolnym dniem trzeba wstawać raniutko i ruszać na mecz.

 

Za każdym razem jak przyjeżdżam nad tą rzeczkę, to mam nadzieję że cokolwiek się poprawiło w zakresie infrastruktury, szczególnie „okołoboiskowej”. I za każdym razem przychodzi mi obejść się smakiem. Jakby ktoś nie wiedział to dojazd na parking klubowy Soły jest najgorszy nie tylko w III lidze, jest najgorszy w Polsce. Nawet zwykłym samochodem nie tak łatwo przebrnąć przez dziurawą dróżkę, a już przejechać tam autokarem klubowym to prawdziwe wyzwanie. Co prawda dostaliśmy informację że na stadion prowadzi lepsza droga od strony kas, tylko że dla zawodników oznacza to konieczność tahania całego sprzętu przez całą długość boiska do budynku klubowego po drugiej stronie (większość drużyn tak właśnie robi).

 

Dodatkowo dwudniowe opady deszczu powodują, że murawa boiska, która chyba specjalnie żeby utrudnić życie drużynom grającym „nowoczesny futbol” jest źle przygotowana (ekspertyza naszego byłego trenera, wybitnego fachowca w zakresie oceny stanu boiska rywala jest tutaj koronnym dowodem), zamienia się w grzęzawisko na którym można by od biedy urządzić zawody jeździeckie, a nie mecz piłki nożnej. Solennie (a może solannie) obiecujemy sobie że w przyszłym roku (bo ewentualny awans Soły do 2 ligi wkładamy między bajki, a i na budowę nowego stadionu też się nie zanosi) jak przystało na Hutnika przyjedziemy tutaj w gumiorach.

 

Po serii dobrych wyników przyjeżdżamy do Oświęcimia w dobrej ilości – część trafia do klatki, pozostali - skuszeni darmową kiełbaska w przerwie - na trybunę gospodarzy, gdzie też stanowimy większość. Dodatkowo ujawniają się nadzwyczajne zdolności taktyczne co poniektórych osób – analiza gry i pomysły taktyczne sypane są jak z rękawa ;-)

 

Mimo nie nadającego się do tego grzęzawiska staramy się od początku grać naszą techniczną piłkę opartą na wielu podaniach i spokojnym rozgrywaniu futbolówki. I nawet są momenty w meczu gdy przynosi to efekty. Solarze co prawda groźnie kontratakują, stosując najprostsze środki (kopnij, wrzuć, biegnij, sprowokuj, sfauluj, wymuś), ale to nasze sytuacje są bardziej klarowne. Rewelacyjną akcję przeprowadzamy w 35 minucie, gdy wspaniałe 50-metrowe podanie Nawrota otwiera drogę do bramki Chlebdzie. Niestety nasz zawodnik niepotrzebnie wikła się w drybling z bramkarzem i traci szanse na otwarcie wyniku.

 

Prześladuje nas w tym meczu pech. Najpierw w 5 minucie tracimy naszego obrońcę Guzika. Pod koniec I połowy sprowokowany kolejnych chamskim faulem Krzysztof Świątek niepotrzebnie odgrywa się na rywalu i dostaje czerwoną kartkę. W przerwie jeszcze okazuje się że kontuzje łapie Jacak, którego zmienia zupełnie bezproduktywny Kołakowski.

 

W drugiej połowie dalej atakujemy, ale już brakuje nam argumentów. Soła jedną - z wydaje się najmniej groźnych kontr – kończy objęciem prowadzenia. Mimo tego że przegrywamy i gramy w 10tkę ciągle staramy się atakować, ale znowu na przeszkodzie staje bardzo czujnie broniący młodzieżowy bramkarz gospodarzy (Koper bo Bomba siedzi na ławce). Najlepszą okazję do remisu miał niesamowicie waleczny Mateusz Gamrot, ale jego sprytnego loba jakimś cudem wyciągnął Koper.

W odpowiedzi Soła strzela nam druga bramkę i ma idealne szanse na kolejne.

Przegrywamy z Sołą po raz piąty i prócz Wiślan Jaśkowice i Realu Madryt jest to jedyna drużyna z którą nigdy nie zdobyliśmy punktu.

 

Po meczu jeszcze zauważamy że miejscowy Zarząd pracuje 5 dni w tygodni po 5 godzin dziennie – pewnie obmyślają jak obrzydzić rywalowi dojazd na mecz, źle przygotować murawę i nauczyć swoich zawodników prowokacji i chamstwa.

08/11/2015

ŁKS Łódź - Hutnik Nowa Huta (CLJ)

Źle oznakowane linie

Wyjazd na ŁKS do Łodzi to miało być ekstra wydarzenie, chociażby dlatego że ostatnio byłem tam kilkanaście lat temu. A więc: nic to że centralna liga juniorów – fajnie odwiedzić dawnego ekstraklasowego rywala.

Niestety nadzwyczajnie niekorzystne okoliczności w postaci zatrucia pokarmowego, huraganowego wiatru i innych perturbacji powodują że docieram samotnie na ostatnią chwilę.

 

Mecz na bocznym boisku, tuż przy nowej hali, obok budowanego nowego stadionu, z którego jak na razie gotowa jest jedna trybuna. Wydaje mi się że to miejsce bocznego boiska to dawna główna murawa stadionu ŁKS (na którym grały takie tuzy jak Manchester United).

Dzisiaj okolice stadionu to niestety przysłowiowa #Łódźwruinie i przykro na to patrzeć.

 

Mecz nasi chłopcy zaczynają koszmarnie. Stracona bramka w pierwszej akcji, potem kolejne rozprężenie i błąd sędziego, który dopuścił do meczu na boisku na którym nie widać linii końcowych. Niestety po 5 minutach jest 2:0 w plecy – wydaje się że po meczu.

Juniorzy Hutnika z szoku po tym początku wychodzą dopiero po 30 minutach i mimo przeszkadzającego wiatru zaczynają grać składnie i zagrażają bramce gospodarzy. Szybko przynosi to efekt bramkowy i po nie wykorzystanej sytuacji sam na sam, w już niegroźnej sytuacji faul na naszym zawodniku w polu karnym. Jedenastkę na bramkę pewnym strzałem wykorzystuje Palonek. Do końca I połowy Hutnicy jeszcze próbują doprowadzić do remisu, ale Rodowici Łodzianie są już bardziej czujni w obronie.

 

Druga połowa już bardziej wyrównana i niestety słabsza. Nie można powiedzieć żebyśmy stworzyli jakieś klarowne sytuacje do remisu, chociaż w zgodnej opinii miejscowych fanów (rozkminiających z nudów kwestie polityczne Magdalenki i Marszu Niepodległości) to my jesteśmy stroną przeważającą. Przegrywamy frajersko kolejny mecz i nasza sytuacja w tabeli robi się dramatyczna.

 

Po meczu ogromne pretensje do sędziów i obserwatora za dopuszczenie do meczu przy nie pomalowanych liniach końcowych. Ale szczerze? Największe pretensje powinniśmy mieć do siebie bo ewidentnie zabrakło koncentracji na początku meczu.

 

Bez żalu zwijam się z tej ruiny i dzięki Autostradzie Wolności szybko docieram do domu.

31/10/2015

Spartakus Daleszyce - Hutnik Nowa Huta

Wszystkich Świętych w Daleszycach, kabaret w Bodzentynie

Żeby dotrzeć na ten mecz musimy się trochę poświęcić, czyli wstać o 6 rano i przedzierać przez boczne dróżki, ale na czas meldujemy się w podkieleckich Daleszycach (moi znajomi kielczanie mocno zlewają z nazwy tej miejscowości).

 

Infrastruktura budzi skrajne komentarze: niektórzy twierdzą że tak źle jak tutaj nie ma nigdzie, ale są też tacy którzy dostrzegają specyficzny klimat. Przede wszystkim boisko wyjaśnia tajemnicę dobrych wyników Spartakusa u siebie – jest bardzo małe zarówno wszerz, jak i na długość. W zasadzie bramkarz może spokojnie sobie centrować na pole karnego przeciwnika.

 

Budynek klubowy mocno obskurny z zewnątrz, ale wewnątrz jest całkiem przyzwoita hala. Klatka dla gości to żart – przypomina słynną z Końskich. Trybuna główna też mają swoją wadę, jak na listopadową porę nie uśmiecha nam się że jest w cieniu budynku – a po drugiej stronie grzeje słoneczko. Za jedną bramką cmentarz, za drugą fabryka kiełbas, które są oferowane kibicom w ramach biletu.

 

Na meczu średnia frekwencja (dwa razy więcej ludzi było tutaj 2 tygodnie wcześniej – bo zajrzałem wracając z Kazimierzy), ale jest młyn i doping. Co ciekawe nie brakuje bluzgów na nas, np. taka nie znana mi jeszcze rymowanka: Hutnik Kraków – hańba Polaków.

 

Mecz na początku budzi nasz niepokój. Gospodarze są nabuzowani, walczą jakby przyjechała co najmniej Barcelona. Do każdego naszego zawodnika z piłką momentalnie dobiega trzech rywali z „pianą na ustach”. W efekcie przez pierwsze pół godziny jest kopanina w środku boiska, bez klarownych sytuacji. Po pół godzinie Spartakus trochę opada z sił i możemy pograć piłką. Dzięki temu pod koniec pierwszej połowy zgrabną akcję plasowanym strzałem wieńczy Krzysztof „Święty” Świątek.

 

W przerwie raczymy się kiełbaską i piwkiem pod budynkiem klubowym. Na początku drugiej połowy gospodarze zmieniają taktykę i zamiast pressingu testują taktykę wrzutek w pole karne, przez co dwa razy jest gorąco pod naszą bramką. Na szczęście kolejna nasza akcja kończy się najpierw wybiciem piłki z linii bramkowej, a potem świetnym technicznym strzałem w okienko Świętego.

Niby kontrolujemy wynik, ale gospodarze wciąż stwarzają sytuacje (bramka kontaktowa to nie byłby dobra rzecz przy tak ambitnych gospodarzach), ale niezawodny Święty dobija Spartakus trzecią piękną bramką. Jeszcze w ostatniej sekundzie tracimy bramkę po kolejnej wrzutce gospodarzy i dopisujemy sobie 3 punkty.

 

Pochwała dla drużyny za 3 punkty na ciężkim terenie – ważne żeby takie mecze wygrywać. O grze nie ma co pisać, bo to taki specyficzny teren że bardziej to przypomina grę w „piłkarzyki”.

 

Po meczu sprawdzając wyniki zauważamy że w pobliskim Bodzentynie gra Unia Tarnów. Jedziemy więc na „pełnej …” obserwować naszego kolejnego rywala.

 

Dojeżdżamy w przerwie i trudno zorientować się że jest tu rozgrywany jakiś mecz. Liczba widzów na trybunie to 16 (słownie szesnaście), mocno więc nasza trójka podwyższa frekwencja. Łysica prowadzi 2:0, po czym traci bramkę na 2:1, a potem mamy kabaret po sędziuje mecz ten facet który w Ostrowcu rozpoczął grę jak dwóch piłkarzy gospodarzy jeszcze było w szatni: najpierw nie dyktuje ewidentnego karnego, potem dyktuje z powietrza. Ale Pasibrzuch (który notabene mocno schudł) broni, co załamuje Unię i tracą jeszcze bramkę na 3:1.

 

Mecz też nie nadaje się do oceny bo płyta to jakaś paranoja – w dodatku trybuna znowu w cieniu – świętokrzyska makabra – chyba przesiąkamy Paszkiewiczem bo wszystko nam się nie podoba. Przez ostatnie 10 minut w rogu boiska leży sobie bezpańsko druga piłka, co zupełnie sędziom nie przeszkadza w prowadzeniu meczu. Zakładamy się czy przetrwa do końca czasu gry. Idę sobie zrobić zdjęcie i jak podchodzę widzę że nawet w rogu nie ma płotka. Wchodzę sobie więc bezkarnie -ryzykując zakaz stadionowy do końca życia w Bodzentynie (na który i tak zapracowało po awanturze z Dymanowskim 2 lata temu) – na plac gry ustawiam zapasową piłkę w narożniku i nawet mam pomysł żeby wrzucić na pole karnego Dymanowskiego, ale już brakuje mi odwagi. Po meczu kolejne rozczarowanie – zlikwidowali pizzerię w której piłkarze Łysica pijali Finlandię po meczach. Ot, Polska w runie …

 

Aha – Unii na tym wyjeździe brak, podobnie jak nas w Daleszycach (w sumie była okazja do „spotkania” na przepięknej kieleckiej ubitej ziemi).

18/10/2015

Wisła Sandomierz - Hutnik Nowa Huta

Jacek Kubicki - sędziowska paranoja

Niedzielny wyjazd do Sandomierza – zawsze tam gramy w niedzielę, ciekawe czemu? – zapowiadał się dosyć spokojnie. Wisła po nieudanej finansowo batalii o awans w ubiegłym roku, mocno obniżyła loty i z lidera zrobiła się ligowym średniakiem, jednym z pierwszych kandydatów do spadku.

Nie bacząc więc na fatalną pogodę – drugi dzień rzęsistych opadów – i konkurencyjność meczu siatkarzy w Wyszkowie, wyruszamy wczesną niedzielną porą na kibicowski szlak. Wyjazd do Sandomierza dla warszawskich emigrantów jest dosyć korzystny ze względu na niespełna 200 km odległość, ale jakoś trasa jest mało przychylna, przez co zawsze te 3 godzinki w jedną stronę się zejdzie. Jedynie mijany Zwoleń trochę poprawia nastroje jako rodzinne okolice Żony naszego Nowohuckiego Brata.

 

Po drodze też jak przystało na kiboli zatrzymujemy się na grzybobranie.

 

Sprawnie dojeżdżamy pod stadion, wbijamy się nawet bez potrzeby kłamstw („my z zarządu”) na zapchany parking podstadionowy i blokujemy wyjazd całej reszcie. Na stadionie już trwają huczne uroczystości 90 lecia miejscowego klubu: burmistrz, ksiądz, zasłużeni sportowcy, sponsorzy na środku boiska wygłaszają urodzinowe mowy.

 

Sandomierska Wisełka nie ma wielkich sportowych sukcesów, ale ze swoją imienniczką z Krakowa raz wygrała i to im się chwali.

 

Pomimo tak specjalnej okazji, frekwencja na stadionie przy ulicy Koseły nie powala. Widać że rozczarowanie ubiegłorocznym fiaskiem jest spore, a klub raczej chyli się ku upadkowi. Zmiana Zarządu też chyba nie wyszła na dobre, poprzednia Pani Prezes przynajmniej była aktywna i dobrze się prezentowała.

 

Po zakończeniu przemów i modlitwie Księdza można w końcu zacząć grać i w piłkę. Od początku wyraźnie zarysowuje się przewaga gości, którzy momentami klepią rywala jak juniorów. Istotny dla przebiegu meczu moment to kontuzja bramkarza gospodarzy, którzy zderzył się z własnym obrońcą. Nie wiem czy Wisła nie ma rezerwowego, ale ledwo chodzący golkiper kilka minut po kontuzji popełnia błąd i jeden z najlepszych zawodników Hutnika Damian Guzik umieszcza piłkę w pustej bramce. Do końca pierwszej połowy goście kontrolują przebieg wydarzeń i są bliscy (słupek po lobie Michała Nawrota) podwyższenia wyniku. Mecz jest jednostronny i wydaje się że jedyną zagadką są rozmiary wygranej nowohucian. Nic nie zapowiada wydarzeń z drugiej połowy, atmosfera jest sportowa, piłkarze rzadko uciekają się do fauli, tylko Jakub Ochman mocno irytuje się po jednym ostrzejszym ataku sandomierzanina.

Przerwę lepiej wykorzystali gospodarze, którzy wychodzą na drugą połowę mocno zdeterminowani przez co obraz gry ulega chwilowo zmianie. Konsekwencją nie tylko lepsze gry Wisły co zdekoncentrowania Hutników jest nieporozumienie Ochmana z Jasowiczem i druga w tym meczu kuriozalna bramka. Wyrównanie przynosi oprzytomnienie i znowu goście przejmują inicjatywę w meczu stwarzając sytuacje bramkową. I przychodzi kluczowy moment w tym meczu: indywidualna akcja Nawrota kończy się interwencją obrońcy w polu karnym przy linii końcowej, przez co Michał pada jak ścięty i wije się z bólu. Siłę starcia było słychać na trybunach i abstrahując od interpretacji piłkarskich przepisów nie trudno dziwić się faktowi upadku napastnika. Ale są na świecie ludzie z innej planety. Takiej mocno gorszej, skupiającej albo ludzi o zupełnym braku rozumu albo o zupełnym braku empatii. Sporo takich ludzi uchowało się w Kieleckim Środowisku Sędziowskim. Mamy z nimi do czynienia od wielu sezonów.  W annałach zapisze się od niedzieli 18 października 2015 roku Pan Jacek Kubicki. Otóż Pan ten wymyślił że faulu nie było (OK – mógł nie zauważyć, bo nie usłyszeć się nie dało), a jak faulu nie było to poczekał aż zwijający się z bólu Nawrot dojdzie do świadomości i uraczył go żółtym kartonikiem za symulowanie. Ale co by się jeszcze bardziej skompromitować dał mu drugą żółtą kartką, za krytyczny acz słuszny komentarz do własnej decyzji. Dwie żółte w kilka sekund – szacun Panie Jacku. Ale to mało. Geniusz sztuki sędziowskiej postanowił usunąć jeszcze najbardziej spokojnego jakiego mamy od utworzenia Nowego Hutnika trenera i już mniej spokojnego kierownika drużyny. Trzy wykluczenia w minutę – naprawdę dobry wyniki nawet jak na kieleckiego sędziego. W efekcie drużynę od tej sytuacji musiał poprowadzić nasz masażystę, który niczym Józef Piłsudski zarekomendował: „Jesteśmy za słabi żeby się bronić, więc musimy atakować”.  Kolejne minuty to koncertowa gra Hutników – najlepsza w tej rundzie – mimo osłabienia liczebnego praktycznie nie schodzimy z połowy rywala raz po raz zagrażając rozpaczliwie broniącym się gospodarzom. Ale od czego jest Pan Sędzia Jacek Kubicki, jedna z kontr gospodarzy przerwana faulem staje się pretekstem aby wyrzucić z boiska kolejnego Hutnika Kołodzieja. W dziewięciu Hutnik już nie jest w stanie uniknąć zagrożenia pod własną bramką, ale nie przeszkadza mu to w dalszym dążeniu do wygrania meczu i gdyby w ostatnich dwóch akcjach wpuszczony przez masażystę na boisko Antoniak trochę bardziej się ogarnął – nawet w takich okolicznościach byśmy to wygrali (o ile Jacek Wielki Sędzia nie wykartkował by czerwonymi połowy drużyny).

Mecz się skończył remisem, co oznaczało że nie rozstrzygnięto rywalizacji o Puchar 90 lecia.  Plan obchodów przewidywał w takim przypadku serię rzutów karnych, ale dzięki świątecznej atmosferze jaką podsycił Jacek Kubicki Hutnicy jakoś niespecjalnie mieli ochotę na dalsze przebywanie na boisku. Szczególnie że Nienasycony Jacek sprezentował kolejną czerwoną kartkę Niechciałowi, a na interweniującego u obserwatora Krzysztofa Świątka naskoczyli miejscowi działacze. Jak już udało się opanować zamieszanie Święty, Guja, Nawrot i Jason poszli do tych karnych i nawet dzięki farcie tego ostatniego je wygrali i zgarnęli puchar.

 

Zagraliśmy najlepszy mecz w rundzie, wracamy z Sandomierza z punktem i bagażem kartek (po meczu sędziowie zamknęli się w pokoju i godzinę dumali komu i za co rozdali kartki). Dzięki Panu Jackowi zapamiętamy tą niedzielę na długo. Cytując film „Psy”: „Na pohybel czarnym”.

Z ciekawostek okołomeczowy: kiełbaski za 5 zł. Smaczne. Po przerwie dużo zostało więc promocja do 2 zł. Zainteresowanie lawinowe:

 

W Sandomierzu w przeciwieństwie do Warszawy – ładna pogoda. Warto było się wyrwać ze stolicy.

Please reload

bottom of page