top of page

Saint-Etienne

June 25, 2016

To już ostatni odcinek przygody, z fatalnie zorganizowanym i pozbawionym jakiekogolwiek nastroju, EURO2016. Trochę dodaliśmy od siebie, ale i tak do pamiętnych MŚ w Niemczech, czy EURO w Wiedniu się nie umywało. Czas umierać widocznie.

Jeszcze tylko pojedynek z Helwetami i zawijamy się do Polski. Koniec

Brexit

June 24, 2016

Kolejny dzień rozpoczynamy od sensacyjnej wiadomości o Angolach.

Jak widać na zdjęciu przewidzieliśmy to wcześniej - jako jedyni.

Zbieramy się z hotelu, zaliczamy pożegnalne śniadanie i uciekamy z Avignon.

Czujnie wcześniej docieramy pod stadion, bo jak się okazuje z odbiorem biletów jest większy problem.

Na szczęście dzięń przed meczem byliśmy sami i nasze prośby, błagania i telefony do Polski po kilku godzinach zaowocowały sukcesem.

Jeszcze Polsat chciał z nami zrobić wywiad, ale go olaliśmy prawie jak Christiano Ronaldo.

Lokujemy się w hotelu. Ruszamy na miasto, które jest pokroju Bełchatowa. Jak dla mnie bajka - bo nie trzeba nic zwiedzać, i z czystym sumieniem można iść do knajpy. Szukam w okolicznych restauracjach żabich udek, czym wzbudzam niemałą sensację.

Na zakończenie dnia jeszcze megaburza. Jutro mecz i do chałupy.​

Awinion

June 23, 2016

Dzień relaksujący.

Wstajemy późno. Zwiedzamy Awinion, w którym są wszystkiego dwa zabytki, w tym jeden niedokończony, czyli słynny most który ma 4 przęsła, a powinien mieć 22. I tak kasują za niego 5 Euro, więc w proteście olewamy Pałac Antypapiezy i siedzimy pół dnia  w knajpie przy darmowej wodzie.

Na koniec dnia odbijamy się od zamykanego o 21 Careffura i lądujemy w amerykańskiej knajpie na stekach.

Jutro ostatnia wyprawa na 1/8 finału.

Cassis

June 22, 2016

Świętowanie awansu trwało do późnych godzin wieczornych. Stąd poranek nie należał do przyjemnych.

Tradycyjnie: śniadanko i rzyganko.

Po 12 zbieramy się z hotelu i jedziemy na zwiedzanie bazyliki, która jest położona na wzgórzu. Robi dobre wrażenie.

Trochę nam schodzi na zwiedzaniu i dopiero o 15 ruszamy w drogę.

Dojeżdżamy do prześlicznej miejscowości Cassis - zero Arabów, miejsce wypoczynku przede wszystkim Francuzów. Ale oczywiście sporo Polaków. Wydarzeniem pobytu jest rewelacyjny obiad w postaci wymarzonych muli. Delicja.

Znowu nam trochę schodzi więc z wywieszonym językiem jedziemy do Avignion, gdzie musimy zdąrzyć na 21. Po drodze jeszcze kłopoty z tankowaniem.

Dojeżdżamy do taniego hotelu i przy piwku oglądamy mecz Szwecja-Belgia.

Jutro dzień bez jeżdżenia: zwiedzanie Avignon.

Dziś awansowały obie Irlandie. Węgrzy awansowali po 50 latach. I to ma być EURO? Wielki mi sukces to nasze 1/8 ze Szwajcarią.

Marsylia

June 21, 2016

Droga do Marsylii minęła nam na rozmowach politycznych, sportowych i  towarzyskich.

Z daleka jeszcze to miasto wygląda jako tako, ale wjazd do centrum pozbawia jakichkolwiek złudzeń. Syf, kiła i mogiła. Szczury, brud i pałętająca się patologia. W centrum rządzą Polacy, ale jak to się skończy to nie wiadomo.

Ponieważ był to dzień meczowy, więc najbardziej chujowy z tego wyjazdu wieć tylko w punktach:

1) wstaliśmy

2) zjedliśmy słodkie śniadanie

3) poszperaliśmy się po Marsylii

4) posprzecaliśmy się

5) dotarliśmy na stadion

6) obejrzeliśmy mecz, w trakcie którego najważniejsze były rozkminy w temacie końca zgody Wisła-Śląsk (trochę sie też działo na poważnie, ale to odsyłam do twitter)

7) po meczu zgadaliśmy się z Ekipą

8) poszliśmy do Careffour Express i kupiliśmy piwo

9) popiliśmy nad zatoką

10) wróciliśmy do hotelu

ale nudy!!!! Po drodze jeszcze dzikim fuksem pokonaliśmy Ukrainę, i ku rozpaczy piszącego tego słowa, w sobotę mamy kolejny mecz

Szczególnie podziękowania dla kolegów ze Stali Rzeszów za gościnną szklankę Żubrówki.

Montresor

June 20, 2016

Spało się w tym zamku nienajlepiej. Może to efekt zmęczenia, a może jakieś duchy nad nami się unosiły.

Rano schodzimy na śniadanie, wszystko przygotowane, ale żywej duszy - wersja z duchami wciąż aktualna.

Śniadanie niestety na słodko.

W końcu pojawia się właścicielka hotelu. Co prawda gada tylko po francusku, ale wygląda na istotę żywo.

Po zapchaniu się tymi wszystkimi dżemami i miodami dzielimy się nad podgrupy.

Jedna idzie obfotografować piękną okolicę, druga obserwuje sensacyjne mistrzostwo NBA dla Cleveland.

Zamek i okolice są cudowne. Jeszcze superowe zwierzęta (dwa psy i kot), i przemiła szefowa (za pomysł z karteczkami do pokoju zdobyła nasze serca na wieki). Jak ktoś chce jechać do Francji - to służymy namiarami  na to magiczne miejsce.

Niestety po krótkim świętowaniu klęski GSW , czułym pożegnanniu z kotem i uiszczeniu niskiej jak na urok tego miejsca opłaty, musimy ruszać w dalsza drogę.

Cel - Montresor.

Hit wyjazdu i upamiętnienie pobytu w tym miejscu Mamy na wiosnę 2010.

Docieramy na ulicę Potockich, a potem na Zamek Branickich, gdzie mama pracowała.

Jest pięknie, jedyna wada to wciąż siąpiący deszcz.

Druga wtopa to widmo godziny czternastej. Kończymy zwiedzać zamek, gdy mija, przez co nie kupujemy pamiątek, i odbijamy się od wszystkich restauracji.

Jedziemy do Tour po Martina, który od rana koczuje w Tours. Jeszcze  szukamy otwartej knajpy w centrum, ale każda czynna dopiero po 19.

Głodni i wkurwieni perspektywą 800 km ruszamy do Marsylii, żeby rozegrać ostatni mecz na tych mistrzostwach i wrócic do Polski.

Wersal

June 19, 2016

W skrócie można napisać że dzień zaczął się przeciętnie.

Potem było kiepsko, i co raz gorzej.

A zakończyło się magicznie niezaprzeczalnym hitem wyjazdu.

Ale po kolei.

Wstaliśmy późno i trzeba było się szybko pakować. Przyjechał Martin. Opuszczamy hotel, w którym spędziliśmy cztery noce. Mimo wielu problemów będziemy go bardzo miło wspominać.

 

Szybka kawa i naleśnik, i ruszamy do Wersalu.

Tam docieramy zbyt późno. Mega kolejka po bilety. Oczywiście robię motyw i wchrzaniam się na początek.

To co zaoszczędziliśmy na moim sprycie (tudzież chamstwie) straciliśmy na decyzji żeby najpierw pójść do ogrodów. Na zamek została nam zaledwie godzina. W wyniku tego obejrzeliśmy 1 z 5 szkydeł, aczkolwiek najciekawsze.

Francuscy ochroniarze niczym hitlerowcy od 18 poganiali nas do wyjścia, wypychając z każdej sali.

Wróciliśmy lekko rozczarowani do ogrodu, gdzie na schodach pod Luwrem raczyliśmy się bananem i mineralną za 30-eurocentów.

Wyruszamy w drogę i szybko docieramy do Tour, gdzie Martin przytulił bardzo sympatyczny hotelik. Taki chyba dla zwolenników kobiecych uroków, ale co tam. 

 

Oglądamy końcówkę Francja-Szwajcaria, ale co najgorsze odkrywamy że nasz hotel w zamku miał rezerwację  do godziny 20, a jest dzięki Bogu 23, a jeszcze godzina jazdy. Jedziemy z duszą na ramieniu, że odbijemy się od bramy.

No i początkowo spełnia się czarny scenariusz. Okolica wygląda na piękną, ale totalnie opuszczoną. Dojeżdzamy do megabudynku - pięknego, ale jego obejście zajmuje 10 minut. Oczywiście zero dzwonka. Telefon do hotelu odbiera poczta głosowa. Wizja spania w samochodzie za 70 EURO.

Zdesperowany otwieram każdą klamkę i ku memu zdziwnieniu jedna jest otwarta. Wbijamy się po północy do jakiegoś zamku. No szok. Wizja spania w samochodzie zamienia się w wizję spania na karimacie w jakieś sali zamkowej. 

 

Ale i tak lepiej niż w samochodzie. Dobrze jednak że trochę połaziliśmy po tych  otwartych komnatach (wartych pewnie wiecej niż osiedle na ulicy Osmańczyka), bo w pewnej chwili naszą uwagę zwróciły różowe karteczki. Ku naszemu zdumieniu były na niej nasze nazwiska.

Karteczki prowadziły do naszego - przygotowanego przez obsługę - pokoju. Łóżko z baldachimem, którego nie powstydziliby się królowie. Wizja spania w samochodzie zamieniła się w wizję spania w łożu królewskich. W sumie to nie wiem czy nie popierdolimy mistrzostw, i nie pozostaniemy w tym uroczu miejscu przez cały tydzień.

Deszczowo

June 18, 2016

To już raczej ostatni dzień w Paryżu, a zarazem początek drugiego tygodnia tej gehenny.

Spędziliśmy go głównie w autobusie piętrowym, którym postanowiliśmy objechać wszystkie możlliwe zabytki Paryża.

Cena 33 euro za głowę - więc taka średnia, ale pryznajmniej nie trzeba biegać i przemieszczać się metrem (które ma zalety, ale również wady).

Z tym autobusem też nam trochę zajęło czasu, zanim rozkminiliśmy że trzeba się przesiadać na różne linie. W efekcie  zaliczyliśmy tylko trzy z czterech. Dodatkowo co raz bardzie popadywało, a pod koniec to już lało. Z dolnego pokładu to żadne zwiedzanie - więc ogólnie to tak średnio nam wyszedł ten pomysł.

Jeszcze większa wtopa była z iluminacją wieży, na którą to wczoraj się spóźniliśmy, a dzisiaj wyczekaliśmy się 2 godziny, a nic nie było.

Stosunkowo wcześnie wróciliśmy do pokoju pogrążając w internetowym amoku.

Jutro na pożegnanie Paryża, to co jest najbliższe formie tej relacji, czyli WERSAL.

Zwiedzanie

June 17, 2016

Pijemy do rana.

Oczywiście Dominikowi nie udaje się załatwić transportu.

Ale niespodziewanie się okazuje że z Paryża regularnie kursują autobusy do Kielc.

Taka sieć najważniejszych połączeń: Londyn, Paryż, Moskwa, Kielce, Nowy Jork.

Odprowadzam go więc na metro i w południe wyjeżdża z tarczą z EURO 2016.

My zostajemy w Paryżu jeszcze dwa dni, co świętujemy przy bagietce i kolejnej butelce wina.

Plan na dzis:

jakiś kościół

cmentarz gdzie jest Chopin i Piaf

wieczorem iluminacja wieży Eiffla

Słaba jest pogoda, bo co chwilę leje.

Polacy zrobily wczorajszym meczem furorę, na ulicy traktują mnie jak Boga - chyba zamienię polską koszulkę na hutniczego pasiaka, bo nie idzie wytrzymać. Ale jak się dowiedzą że Pazdek z Hutnika to na każdym rogu będą chcieli mi robić laskę ....

Doszły mnie słuchy, że są ludzie którzy czytają te relacje, więc od teraz będzie kulturalnie, grzecznie, może nawet bez pijackich literówek.

Przeszłość oddzielamy grubą kreską, bo dotychczasowe relacje najlepiej podsumował Dominiki: "kurwa, najgorsze że to wszystko jest prawdą ...".

Ale piątek i tak był w miarę stonowanym dniem. Faktycznie trochę połaziliśy i nie wypiliśmy więcej niż zazwyczaj.

Dopiero spotkanie z Martinem pod wieżą trochę rozkręciło sytuację, ale skończyło się na trzech piwach w knajpie (po 10 EURO jedno) i cydrach w parku.

Był bardzo fajny pomysł co by ruszyć na kabarat, ale te w przystępnych cenach były kiepskie, a Moulin Rouge to 170euro na głowę + obowiązkowo garnitur.

W kwestii zwiedzania największą atrakcją był grób Chopina - ozdobiliśmy go biało-czerwonym szalem.

Mecz z Niemcami

June 16, 2016

Budzi nas alarm o ósmej rano w pokou.

Pogoda barowa.

Śpimy do południe, więc za dużo nie pozwiedzamy, bo wieczorem mecz.

Zwiedzamy Katedrę. Spotykamy tam Martina.

Idziemy na wino za 25 euro.

Rozpadało się.

Potem lecimy nad Sekwaną na Luwr.

Tam pijemy wino.

Lecimy do hotelu.

Pojawia się Dominik,

Pijemy wino.

Nie żebysmy byli alkoholokami ...

Jedziemy  w tłoku na mecz.

Nudy przez 90 minut. Jeden celny strzał na bramkę. Pazdan ratuje obraz.

Wracamy.

Pijemy piwo w  knajpie. Jemy naleśniki,

Wracamy do hotelu.

Pijemy wino.

dobranoc

Paryż

June 15, 2016

Po męczącym dniu w Monako, i całonocnej podróży, docieramy do Paryża.

Odwozimy Dominika do dzielnicy w 90% nieeuropejskiej - więc mamy złe początkowo wrażenie.

Ale udaje się znaleźć w przystępnej cenie wyjebisty hotel - przy samej operze. Więc nie mamy czasu na internet, zaraz lecimy zwiedzać.

Pierwszy dzień w telegraficznym skrócie:

Plac Pigalle - rozczarowanie

Wieża Eiffla - zarąbista (plus modelki).

Impreza na Polach Elizejskich - smętna i droga.

Hotel też dostał minusy ze względu na słabe WI-FI i brak gniazdek elektrycznych.

Jutro napierdolimy Niemców za te całe zniewagi w trakcie wyprawy EURO 2016.

Monaco

June 14, 2016

Wracamy z Cannes do hotelu bez przygód – a nawet bez rzygania. Miejsce wypadku psa też opuszczone. Na miejscu szukamy ruska – brak. Chodzą plotki, że tak ruchał żonę aż zaniemógł. Nici z ustawki pod basenem.

 

Dzielimy się na podgrupy: ja kończę Żytnią, a Dominik mając uraz do przezroczystych napojów obala różowe (pedalskie) winko. Gosia idzie w kimę, a my nad basenem gaworzymy o Fabiańskim i Grzegorzu Rasiaku.

 

Kończymy imprezkę o drugiej w nocy i spanko, bo następny dzień mocno wyjazdowy: Monako (ku wspomnieniu pucharowej przygody Hutnika), Lyon (Bałtyk ma tam zepsuty samochód), aż do Paryża (Plac Pigalle).

Zaczynamy dzień od akcji – Bałtyk Gdynia. Chłopaki mieli niemiłosiernego pecha. Jadąc na mecz do Nicei pierdolnął im samochód. I tak całe szczęście, że w takim miejscu na autostradzie, że dało się go zostawić na całkiem przyzwoitym parkingu.

Pomagamy podwożąc kolegę na miejsce niefartu. Jedziemy więc po niego, jak tylko ogarnęliśmy te feralne pakowanie, pod Cannes. Jak się okazało Bałtyk ogarnął całkiem przyjemny hotel, z dużo lepszym basenem. Może to i dobrze, że nam się trafił basen gorszy, bo kto wie jak by się nasze melanże skończyły w jeszcze lepszych warunkach.

Jedziemy jeszcze do centrum Cannes w nadziej (płonnej), że uda się kupić pasek klinowy do pandy. Ale niestety w tych rejonach mają jedynie części do skuterów. Nie tracimy więc czasu na jeżdżenie po motoryzacyjnych i ruszamy na mały wypadek do Monaco.

Okazuje się on strzałem w dziesiątkę, bo widoki są prześliczne, a i wspomnienia z pucharowej przygody Hutnika Kraków w 1996 roku niezapomniane. Aczkolwiek akurat stadion, niczym nie wyróżniający się w porównaniu do bloków na osiedlu Łódź Bałuty, lekko rozczarowujący.

Cała akcja Monaco zajmuje nam tak dużo czasu, że do samochodu rozkraczonego koło Lyon docieramy blisko północy. Długa jazda mija nam głównie na rozważaniach o trwałości istnienia Unii Europejskiej. Bałtyk wnosi dużo ciekawych, acz spiskowych teorii.  Na szczęście auto grzecznie stoi i czeka na naprawę.

Lecimy na Paryż. Całą, deszczową noc. Docieramy, po krótkim kimanku w aucie masakrycznie zmęczeni nad ranem.

Melanż nad basenem

June 13, 2016

Szybko się ogarniamy, bierzemy flaszkę z lodówki i idziemy chlać do basenu, który mamy przy hotelu.

Długie polskie rozmowy o polityce i łowiectwie trwają do piątej rano.

Rozkminiamy tez z kim zagramy w 1/8 finału.

W poniedziałek śpimy do południa.

Próbujemy się jakoś ogarnąć. Dzwoni chłopak z Bałtyku. Zrobimy dobry uczynek i go jutro zabierzemy do Lyon, bo zepsuł im się samochód.

Plan na dzisiaj:

1) wytrzeźwieć

2) zjeść coś

3) pojechać do Cannes na małe zwiedzanko

Jakoś docieramy do knajpy, gdzie przemiłe Francuzki dają nam jedzonko: kebaby, hamburgery. Ponieważ ja planuję prowadzić samochód - na zachętę strzelam sobie piwko.

Wracamy po samochód, mijamy dom Eltona Johna. Akurat przyjechali rodzice, więc mąż Eltona otwierał bramę. Nie przewidział jednego: że wybiegnie pies. Akurat jak przechodziliśmy wpierdolił się na ulice centralnie pod motor. Gość na motorze ledwo uszedł z życiem. Pies jebnięty zdrowo. Mąż Eltona podbiegł to go upierdolił z bólu. Akcja na całego. Minęło wszystkiego 5 minut jak podjechał karetka po tego psa.

Dochodzimy do hotelu, a tam kolejna niespodzianka, bo przyjechała para z hotelu. Facet wygląda na szefa chuliganki CSKA Moskwa. Kto wie co się wydarzy dzisiejszej nocy.

Po tych przygodach bierzemy samochód i jedziemy do Cannes. Mała przerwa z powodu problemów żoładkowych Dominika. Samochód trochę capi, ale kto z Was rzygał w Cannes?

W samym Cannes już lajcik: winko, spotkanie z chłopakiem z Bałtyku, wspinaczka na kościół - z którego pięknie widać miasto, plaża, znowu winko i w na zakończenie pizzeria.

Odzywa się kumpel z Kielc, który obiecuje nam nocleg w Paryżu. Co prawda na glebie, ale rozważamy - ze wzgledów ekonomicznych - to rozwiązanie. Z meczów EURO obejrzeliśmy dzisiaj wszystkiego 0 minut. Ale i tak znaliśmy wcześniej wyniki: bo dziś dzień Dominika: rzyganie, chlanie i typowanie.

Cannes

June 12, 2016

Dobrze, że we Francji dopuszczalne jest 0,5 bo dzisiaj jest ciężko.

Śniadanko zrobiły nam dwie czarnulki. Oczywiście tylko grzanki i mleko.

O jajecznicy można pomarzyć.

Lecimy zaraz po samochód na parking. Ostatnie zdjęcia pięknej Genui  i wyruszamy do hotelu w Cannes.

Wieczorem w Nicei jest jakiś mecz piłki nożnej. Możliwe że wpadniemy tam ...

Dzisiaj relacji nie obiecujemy, bo może być różnie. Trzymajcie kciuki, bo ciężki dzień przed nami.

godz. 10.00

samochód odebrany

wytrzeźwieliśmy

pakujemy się i lecimy

starsza pani w samochodzie obok krzyczy do nas "Polska gola"

Docieramy do hotelu. Blisko Cannes. Wjeżdżamy na posesję Eltona Johna. Ale nas wypierdala. Następny wjazd: hotel. Dziwne, bo gościu dzwonił do nas w trasie i miał być. Ale pusto i nie odbiera telefonów. Docieramy do murzynki. Obiecuje, że znajdzie właściciela. Znajduje. Lądujemy w malutkim pokoju. Nie ma rewelacji. Ujdzie. Szybkie ładowanko komórek i ruszamy na mecz.
Dojeżdżamy na mecz. Syf, kiła i mogiła. Nie ma gdzie zaparkować. Pół godziny jeździmy i stajemy na megazakazie. Pierdolona organizacja. Jebać Francję.
Wpadam w dołek psychiczny. Wkurwiam się na zimne żarcie, a nawet na winko w knajpie. Psycha pada, pojawiają się konflikty w zespole.
Ruszamy pod stadion. Szybko się wpierdalamy mimo szczegółowego kontroli. Ale jest problem. Aparat. Nie chcą nas wpuścić. Ostatecznie wchodzimy na śmiesznym motywie. Sprawdzają co prawda trzy komórki, ale aparatu nie zauważają.
Włazimy na sektor. Spotykamy Krasną. Krótka gadka. Przepychamy się przez sektor Iroli i ładujemy się na polskich sektorach. Jedziemy z dopingiem.
Mecz chujowy. Grają górą. Pachnie remisem. Wkurwiam się, bo chce mi się lać już w 15 minucie. Na szczęście sędzia nie przedłużała pierwszej połowy. Lanko i ulga.
Druga połowa. Milik. 1:0. Mamy zwycięstwo.
Koniec meczu.

 

Parę hejtów na beznadziejnie słabych Irlandczyków i wspinamy się po samochód. Jest. Jedziemy do centrum.

 

Lecimy na imprezę na Lazurowe Wybrzeże.
Fajne nabrzeże. Lądujemy w knajpie i spotykamy ekipę Dublin/Londyn. Pijemy piwko i jemy kebaba. Oczywiście zaczynają się akcje. Na początku flagę tracą Irlandczycy, a potem Angole. Chłopak, który traci flagę rozpacza. Zwijamy się czym prędzej, bo pachnie zadymą.
Do naszej noclegowni mamy pół godzinki. Dojeżdżamy bez przygód na północ.


Melanż. Basen. Dwie flaszki. Sałatka z makreli. Polskie dyskusje polityczne i łowieckie. Rozkminiamy z kim gramy w 1/8 finału. Napierdalamy się na maksa do piątej rano. Nareszcie wyjazd wygląda na poważnie, a nie jakieś popierdułki.
W poniedziałek śpimy do południa, a i tak mamy ciągle po kilka promili na głowę.

Genua

June 11, 2016

Pijemy w Genui spokojnie piwko. Ale to co się działo przez cały dzień przejdzie do annałów naszych wyjazdów. 

Wczorajszy dzień  zakończyliśmy relacjonować jeszcze z Warszawy. Wyjechaliśmy ostatecznie o 21.30. Mecz Francja-Rumunia oglądamy w samochodzie.  Ale i tak głównym tematem jest Grzesio z A-klasowego AZS Politechnika Kielce, który dwoma lobami zapewnił tej drużynie utrzymanie w lidze.

Po północy przekraczamy Poznań. Padł pomysł żeby ruszyć na Lecha, ale jednak im odpuściliśmy. Dojeżdżamy w dobrych humorach i przyzwoitym tempie do granicy z Niemcami. Zmęczenie nas dopada około 3 w nocy. Nocleg odpuszczamy. Godzinka kimy w samochodzie najwyraźniej starcza.

Od rana jedziemy na zmianę z Dominikiem i jakoś dajemy radę. Czas nam mija na hejtowaniu współczesnego Państwa Niemieckiego, które totalnie zeszło na psy. Jedyny dla nich ratunek - to w naszej ocenie - aneksja.

Mocarne plany nie przeszkadzają nam skompromitować się na stacji benzynowej, i dopiero uważna obserwacja Helmuta - weterana II wojny światowej pozwala zatankować gaz do auta. Ale sprzedawca na stacji benzycnowej - przedstawiciel młodego państwa niemeickiego - nawet nie myślał żeby ruszyć dupę.

Ale na nasze usprawiedliwienie trzeba napisać, że tak  połowa tych niemieckich autostrad jest w remoncie. Pogoda też nie dopisuje więc tempo nam spada, odwrotnie proporcjonalnie do humoru.

Szczena nam opada na granicy z Austrią, jak widzimy cenę za winietę do Szwajcarii, które jak się okazuje już nie da się ominąć w naszej drodze do Genui. Odwlekajac w czasie zakup tejże płacimy jeszcze 2 euro więcej. Kasa oszczędzona na noclegu poszła się jebać. Na granicy szwajcarskiej trzepią nas jak Ojca Założyciela w amsterdamie. Potem mamy z jednej strony piękne widoki, z drugiej trudną pracę kierowcy - serpentyny są naprawdę mocne. Żartem jest chyba ograniczenie prędkości do 100 km/h, bo nikt z nas nie odważyłby się przekroczyć 70.

Jedziemy tą Szwajcarią i jedziemy, nie mogąc doczekać się Włoch. W końcu z rozpaczy tankujemy po zabójczej cenie i dopiero dociero do kraju Mussoliniego. Gdzie pierwszy od doby posiłek w postaci zimnej i chujowej pizzy. Jak ktoś myśli że nastrój pada - to się myli. Jedziemy już na całego. Główny hejt tym razem padę na naszą ekipę, która nocowała w Liechtensteinie i nie może się z nami dogadać.

Jadąc przez Szwajcarię - drużyna z tego kraju wygrywa z Albanią. W trakcie podróży przez Włochy Walia jedzie po Słowacji.

Docieramy do Genui mocno późno - i dopada nas problem noclegu. Bo oczywiście nic nie mamy zarezerwowane. Potrzebujemy po nocy w samochodzie hotelu. A budżet po zakupie winiety na Szwajcarię mamy już  praktyczie zerowy.

Genua na dzień dobry robi fatalne wrażenie - uchodźcy. Ale z czasem nabiera uroku.

Docieramy w końcu do knajpy, oglądamy Rosja-Anglia i piszemy tą relację, którą uzupełnimy, bo ważniejsze jest pierwsze piwko na tym emeryckim wyjeździe.

Wyrównująca bramka ruskich wzbudza zachwyt miejscowych.

Nocny spacer zmienia nasze postrzeganie Genui. Szkoda, że jutro wypierdalamy do Cannes.

Na  koniec dnia - zajebistego dnia - obalamy jeszcze półlitra.

Wyjazd z Warszawy

June 10, 2016

Dzień 1.

Dwa dni do pierwszego meczu w Nicei. Urlopy załatwione. Pieniądze zgromadzone. Bilety spakowane. Reszta na spontanie.

Dotarł Dominik z Kilec, więc ruszamy z Warszawy w trzy osoby. Całe szczęście, ze tylko trzy - bo bagażnik pełny.

Na razie trwa pakowanie. Więc nie wiadomo czy szybciej wyjedziemy my, czy piłkarze we Francji rozpoczną rywalizację. Oczywiście na same mecze to mamy najbardziej wyjebane, więc nawet nas nie martwi że ominiemy fascynującą rywalizację gospodarzy z Rumunią.

Wstępnie w planie mieliśmy dotrzeć do Liechtensteinu - stąd zdjęcie. Tam trafi bowiem drugie auto z Kielc. Ale równie dobrze możemy już jutro wylądować w Nicei. Nic nie mamy zarezerwowane więc pewnie będzie nerwowo, ale jak się wyluzujemy to śmiesznie.

Nie wiadomo jak będzie z netem, więc nie obiecujemy regularnych relacje, ale jak już się dorwiemy do sieci - to napewno dowiecie się więcej o EURO2016 niż ze wszystkich telewizji razem wziętych.

Podobno w samym Paryżu można obejrzeć wszystkie mecze za jednym ... zamachem. Ale my się nie boimy. Na wszelki wypadek zakupiliśmy w spożywczym wodę, colę, energetyki, słodycze, a nawet papier toaletowy.

Wracam do pakowania.

Please reload

bottom of page