Przypływ wiary – wyciskacz łez (ocena 6/10)

Nieprawdopodobna, acz prawdziwa historia, ukazana w ckliwej formie z delikatnym podtekstem religijnym.
John Joyce, adoptowany przez otyłą matkę, jest młodzieńcem krnąbrnym, ambitnym i zarozumiałym. Swoją wyższość nad światem przejawia głównie jako lider szkolnej drużyny koszykówki. Niewinna zabawa na zamarzniętym jeziorze kończy się tragicznym wypadkiem, a John staje w obliczu nieuchronnej śmierci.
Pierwsze co się nasuwa po seansie tego filmu to sprawdzenie prawdziwości wydarzeń, bo wydaje się że scenariusz mocno je nagina. Tymczasem realna historia, opisana w licznych artykułach była bardzo zbliżona do wizji filmowej. Twórcy jednak tylko epizodycznie nawiązują do religijnego wyjaśnienia tak nieprawdopodobnego ocalenia, skupiając się bardziej na samej sytuacji, uczuciach osób których to dotknęło oraz konsekwencjach ich działań.
Na pewno nie jest to wielkie, przemyślane kino. Mając gotową tak mocną historię popełniono wiele błędów, jak chociażby zbyt rozbudowany początek, który nuży - wiadomo bowiem że prowadzi do przełomu zmieniającego postrzeganie zaprezentowanych bohaterów. Gdy już dochodzi do tragicznych wydarzeń film zamienia się w ckliwy dramat, ze scenami wyciskającymi wręcz morze łez. Jest to więc film przeznaczony dla widzów, którym to nie przeszkadza, a tych jest zapewne wielu. Chociaż nie należą oni do recenzentów, czy krytyków, stąd przeciętne opinie o filmie.
Trzeba natomiast przyznać, że całość nakręcona jest z dbałością o szczegóły pozwalające grać na uczuciach widzów: odpowiedni podkład muzyczny, ujęcia tłumu pod szpitalem ze świecami, oszczędny montaż, moralizatorskie dialogi. Jakiekolwiek zarzuty łatwo odpierać stwierdzeniami, że faktycznie do takich rozmów, na przykład pomiędzy matką i lekarzem prowadzącym - dochodziło. Ten aspekt jest tutaj zresztą uwypuklony, tak jak i sama postać matki, która odegrała kluczową rolę w uratowaniu adoptowanego syna.
Podjęto również próbę, już mniej udaną, ukazania sytuacji z punktu widzenia poszkodowanego chłopca. Całe wydarzenie oczywiście go zmienia, chociaż reakcja otoczenia może być zaskakująca. Z początku oczywiście dominuje radość z ocalenia (SPOILERy w tej recenzji chyba nie powinny nikogo boleć, bo film jest wręcz do bólu przewidywalny i nawet tego nie ukrywa), i samozadowolenie z przyczynienia się do powrotu chłopca poprzez opiekę i modlitwę (ckliwa scena ze wstawaniem w kościele). Z czasem jednak przebija się aspekt bardzo ciekawy , chociaż do końca nie wykorzystany – może już z braku czasu. Otóż coraz więcej osób, nawet takie autorytety jak nauczycielka, zaczynają stawiać pytanie dlaczego cud przydarzył się chłopcu, a w ich przypadkach nikt nie wysłuchał modlitw, błagań i determinacji w ratowaniu kogoś bliskiego. John powoli zaczyna się czuć osaczony, a nawet oskarżany o specjalne traktowanie przez los, czy też konkretnie przez Boga. Pociągnięcie tego wątku mogłoby być bardzo ciekawe, jednak scenarzystom starcza odwagi na ucięcie go w niewinnej (w dodatku absurdalnie przypadkowej) rozmowie ze strażakiem-ateistą. Przez to film pozostanie jedynie propozycją dla tych, którzy pod przykrywką tej niesamowitej historii poszukują wzruszenia i religijnego dowodu na wpływ Boga na życie człowieka poprzez modlitwę.
Plusy:
autentyczność historii
sceny pod „chusteczkę”
uwypuklona rola matki
przyzwoite aktorstwo
dopasowana do charakteru przekazu muzyka i ujęcia operatorskie
przyzwoite aktorstwo
emocjonujące sceny ratunkowe
Minusy:
za długi wstęp
toporne dialogi
uproszczenia filmowe
niewykorzystane, a zasygnalizowane wątki
odrobinę za długi (skrócić wstęp)
gloryfikacja Michaela Jordana
Zwiastun:
Tytuł oryginalny: Breakthrough
Produkcja: USA
Rok: 2019
Polska premiera: 12 kwietnia 2019
Dystrybutor:
Gatunek: dramat
reżyseria: Roxann Dawson
scenariusz: Grant Nieporte
zdjęcia: Lorenzo Senatore
montaż: Martin Bernfeld
muzyka: Benjamin Wallfisch
dźwięk: Vladimir Kaloyanow, Chris Durfy
scenografia: Paul Kirby, Alison Harvey
kostiumy: Stephanie Collie
obsada: Chrissy Metz, Josh Lucas, Topher Grace, Mike Colter, Marcel Ruiz