Córka trenera – żaba na korcie (ocena: 6/10)

Potencjał był na bardzo dobry film. A powstał jedynie dobry.
Wiktoria (Karolina Bruchnicka) trenowana przez apodyktycznego ojca Macieja (Jacek Braciak) osiąga młodzieżowe sukcesy w tenisie ziemnych. Treningi wymagają rygoru żywieniowego i wręcz zakonnego trybu życia: dziewczyna nocuje w hotelach w jednym pokoju z ojcem, ma absolutny zakaz spożywania alkoholu i jakichkolwiek rozrywek. Maciej trenuje również Igora (Bartłomiej Kowalski), początkowo bardziej krnąbrnego, ale z czasem odnoszącego sukcesy na korcie. Czy postawa charyzmatycznego trenera wynika z czegoś więcej niż z chęci zapewnienia kariery swojej córce?
Film, wbrew tytułowi, koncertuje się na postaci trenera, przedstawiając wycinek z jego życia. Może i ważny, ale jednak nie podparty kompleksową genezą, czy też uzasadnieniem stosunków z pozostałymi bohaterami. Z córką łączą go niezwykle silne więzy, które rozpadają się praktycznie z dnia na dzień po jednej przegranej na korcie. To zbyt słabe wytłumaczenie i nieuzasadniona wolta. Jeszcze mniej przekonujący jest wątek drugiego podopiecznego, który zaczyna w drugiej połowie dominować w filmie. Skryta historia życia trenera pozwala co prawda na własne interpretacje: rozwód, może alkoholizm, jednak scenariusz sugeruje zdecydowanie zbyt mało tropów. Można więc w pewnych momentach mieć wrażenie rozwleczenia, a nawet braku zrozumienia postawy bohatera. A szkoda, bo to jakże charakterystyczna dla sportu postać, szczególnie w przypadku tenisa często sukces jest efektem katorżniczej pracy i bezwzględnego traktowania trenujących dzieci przez rodziców. Motyw ten w kinie wielokrotnie wykorzystywano, często z bardzo dobrym skutkiem (ostatnio najlepiej: „Jestem najlepsza. To ja Tonya”), a jeszcze częściej w różnorakich biografach sportowców, z tenisistami na czele.
Wszystkie niedobory scenariuszowe zakrywa aktorstwo Jacka Braciaka. Początkowo irytująca rola, w miarę rozwoju filmu wciąga hipnotyzując: zwyczajami, konsekwencją i charyzmą bohatera. Braciak ratuje ten film od pretensjonalności i przeciętności pozostając w głowie na długo po wyjściu z seansu. Nie udaje się to natomiast dwójce młodych aktorów: Karolina Bruchnicka jest nijaka, nie mówiąc już o zupełnie zagubionym Bartłomieju Kowalskim. Pretensjonalnie wypada również Agata Buzek wtłoczona w niezrozumiale zbyt epizodyczną rolę. To motyw napotkanej miłości trenera mógł pociągnąć scenariusz w lepszą stronę, ale Buzek takiej szansy nie dostała.
To co wyróżnia ten film to nadzwyczajne ujęcia operatorskie: szeroka perspektywa, świetne ujęcia bohaterów, a nawet drobniutkie szczegóły jak zbliżenia na owady odważnie kroczące po korcie tenisowym. Bardzo ciekawa jest również rola muzyka, która pojawia się tutaj w wielu gatunkach: od rozrywkowej z lat 70 lat, poprzez King Crimson, aż po poważną. Niektóre sceny są wręcz nasycone motywami muzycznymi, może nawet zbyt patetycznie.
Ogólnie ogląda się produkcję Łukasza Grzegorzka z zaciekawieniem i przyjemnością. Pozostaje co prawda niedosyt – to mógł być film wręcz wybitny, a powstał taki z którego zapamięta się głównie Braciaka.
Plusy:
zdjęcia
Jacek Braciak
muzyka
motyw zdeterminowanego trenera-ojca
przemyślane dialogi
Minusy:
jedynie epizod ze słabą naszkicowanymi relacjami pomiędzy bohaterami
bardzo słabe role drugoplanowe
monotonne tempo
mylący tytuł
kiepska dystrybucja
Zwiastun:
Polska premiera: 1 marca 2019
Dystrybucja: Akson Dystrybucja
Produkcja: Polska
Rok: 2018
Gatunek: dramat
reżyseria: Łukasz Grzegorzek
scenariusz: Krzysztof Umiński, Łukasz Grzegorzek
zdjęcia: Weronika Bilska
scenografia: Natalia Giza, Marcin Łakomy – Spławski
kostiumy: Wiola Uliasz
dźwięk: Błażej Kafarski
montaż: Maria Zuba
charakteryzacja: Anna Buttny
obsada: Jacek Braciak, Karolina Bruchnicka, Bartłomiej Kowalski, Agata Buzek, Piotr Żurawski
Postscriptum
Film ma bardzo słabą dystrybucję, nie wiedzieć czemu. Ale pojawił się na pojedynczych seansach w kinie Helios Blue city, nawet w sali Dream – tyle że tej mniejszej. Był więc problem z biletami – dostaliśmy ostatnie dwa: w pierwszym i drugim rzędzie. Oglądało się jednak bardzo dobrze. Tym razem nie było problemu z gasnącymi światłami. Fotele w sali dream nie są jednak najlepiej sprofilowane, trzeba oglądać raczej na leżąco – ale nawet w pierwszym rzędzie można ogarnąć cały ekran.
Wtorek to dzień tanich biletów: 14,5 + 7 zł za salę dream więc konkurencyjna oferta. Ludzi znowu niewiele, ale mniejszą salę udało się w komplecie zapełnić i mieliśmy szczęście, że trafiły nam się ostatnie dwa wolne bilety.