Gdyby ulica Beale umiała mówić – Moonlight reaktywacja (ocena 4/10)
Barry Jenkins zapewne już do końca będzie kojarzony z oscarowym filmem „Moonlight”. Próba powielenia sukcesu okazała się umiarkowanym sukcesem. To nieudane skrzyżowanie kina społecznego z melodramatem, kryminałem, a nade wszystko zmanieryzowanym artystycznie.
Tish i Fonny będący na początku swojego dorosłego życia, znają i kochają się od dziecka. Znaleźli się w trudnej sytuacji: on został osadzony w więzieniu, ona zachodzi w ciążę. Już sam fakt braku ślubu jest problemem dla jej matki. Dziewczyna jednak jest pewna, że sobie z tymi problemami poradzi, w czym najbardziej wspiera ją matka chłopaka. Powoli odkrywana w retrospekcji jest geneza ich miłości oraz problemów z prawem, a równolegle toczą się starania o wyciągniecie Fonny z aresztu i trudny okres donoszenia ciąży przez Tish.
To w sumie optymistyczne: aby opowiedzieć o dyskryminacji czarnoskórych trzeba przenosić się do przeszłości. Co prawda nie tak odległej – do lat 70-tych ubiegłego wieku, gdy powstała powieść na podstawie której Jenkins stworzył scenariusz, ale jednak. W filmie czas fabuły jest bardzo subtelnie skrywany (co jest pierwszym kamyczkiem do ogródka reżysera), jednak nie sposób odnieść wrażenia, że wspomnienie rasizmu wciąż tkwi w Ameryce. Nie pomogły dwie kadencje czarnoskórego prezydenta. Amerykańskie kino wciąż dyskontuje problemy różnego traktowania obywateli o odmiennym kolorze skóry. Problem w tym, że tworzy się produkcje stricte propagandowe i stereotypowe. Fabuła tego filmu opiera się na założeniu pięknej miłości, od dziecka, wręcz kryształowo czystych moralnie Afroamerykanów (nawet aborcją się brzydzą), którym złośliwy biały policjant próbuje złamać życie, a wadliwy amerykański system policyjno-sądowy uniemożliwia dochodzenie sprawiedliwości. Słowem tutaj nie ma, że faktycznie przestępczość w gronie kolorowych od zawsze była wysoka i byli oni sprawcami wielu brutalnych czynów, także takich o jakie jest oskarżony główny bohater. To ta skala przestępczości jest powodem nierównego traktowania i stosowania prawa, a nie wrodzona nienawiść, czy rasizm. Słowem również nie ma, że jednak Ameryka zmieniła się na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat i przenoszenie na współczesność historii sprzed 50 nie jest do końca wiarygodne. Ten propagandowy charakter wyłania się z wielu innych produkcji, stąd wyraźnie widać że jest to trend, zapewne jeszcze wzmocniony zmianami politycznymi w USA. Jeżeli nagrodę Złotych Malin otrzymuje Prezydent USA za role w filmach … dokumentalnych, to widać jak bardzo amerykańskie środowisko filmowe jest zacietrzewione.
Sama wydźwięk społeczno-polityczny nie jest jedynym problemem Jenkinsa. Tym filmem udowadnia on swoje braki reżyserskie. Podobnie zresztą jak w „Moonlight”, ale wówczas dyshonorem było powiedzieć, że król jest nagi. Reżyser nie radzi sobie z przełożeniem pierwowzoru książkowego. W zasadzie od pierwszego ujęcia – tablicy z cytatem z książki widać, że opiera się na tekście powieści. Wiele wydarzeń w filmie, chociażby geneza związku bohaterów jest wprost podawana z offu, jakby czytało się książkę, a nie oglądało film. Reżyser nie potrafi opowiadać obrazem, dialogami, czy sugestiami – podaje widzowi jakby z tyłu głowy co się wydarzyło w przeszłości. Z duża doza prawdopodobieństwa można odgadnąć, że niektóre teksty są żywcem zaczerpnięte z książki. To co dobrze funkcjonuje podczas czytania, w trakcie oglądania zaburza rytm filmu. Można też mieć wątpliwości, czy wszystkie wątki książkowe udało się odpowiednio wkomponować. Jenkins fabułę traktuje jako pretekst do własnej wizji artystycznej. Stąd nielinearna (widz nie wie, jaka była w książce) narracja, a przede wszystkim skupianie się na mało znaczących scenach. Owszem sama w sobie scena chociażby pierwszego współżycia jest pod względem artystycznym zachwycająca, jednak już jej wpływ na tempo akcji i znaczenie jest destrukcyjny. Są momenty, gdy film po prostu zanudza („Moonlight” tak samo miał), a w połączeniu ze stereotypową wizją rasizmu wręcz irytuje.
Nie trafiono również z doborem aktorów. Para odgrywająca głównych bohaterów jest mało przekonująca, a miłości pomiędzy nimi nie widać ani krzty. Chyba, żeby ratować te złe wybory nominowano drugoplanową rolę żeńską – Reginę King (matkę walczącą o wolność dla swojego syna), która jednakże również nie zachwyca. Tak jak cały ten film. Trudny orzech do zgryzienia przez widza, nie zaznajomionego z pierwowzorem książkowym, i nie zawsze orientującego się w realiach amerykańskich sprzed 50 lat.
Jeżeli jest się czym zachwycać w tym filmie, to są nimi zdjęcia. Cała paleta ujęć operatorskich, odpowiednio oświetlonych, ukazanych z ciekawych perspektyw. Nastrój sceny uzupełnia muzyka, dźwięk. Szkoda tylko, że są one aż do przesady przedłużane, co może przy innej fabule by miało uzasadnienie, ale tutaj zaczyna męczyć zamiast zachwycać. Powoduje bowiem, że są mało wiarygodne: no bo kto widział żeby przed pierwszym seksem facet kilka minut zdejmował bieliznę?
Można ten film traktować pod względem przekazu społecznego, o niesprawiedliwym traktowaniu obywateli innego koloru skóry, można jako bajeczkę o pięknej miłości nie bacząc na braki aktorskie, można jako perełkę artystyczną. Jednak jako całość nawet fani tego typu twórczości są bezradni. Tym razem sukcesu nie będzie. Widzowie drugi raz na motyw „Moonlight” się nie nabiorą.
Żeby nie było wątpliwości – taka historia mogła się przydarzyć. Problem reżysera polega jednak na tym, że próbuje ją wcisnąć na siłę w ponadczasowy konflikt społeczny w Ameryce. I przez to traci na wiarygodności.
Plusy:
zdjęcia
dźwięk, muzyka
dbałość o poszczególne sceny
ciekawa historia
ładne sceny erotyczne
Minusy:
antyrasistowskie stereotypy
przedłużane sceny
nieudane przełożenie formy książkowej
kiepskie aktorstwo
brak wiarygodności przez artystyczne sceny
wysokie oczekiwania wobec reżysera po „Moonlight”
Zwiastun:
Tytuł oryginalny: If Beale Street Could Talk
Polska premiera: 22 lutego 2019
Produkcja: USA
Rok: 2018
Gatunek: dramat
reżyseria: Barry Jenkins
scenariusz: Barry Jenkins na podstawie powieści Jamesa Baldwina
zdjęcia: James Laxton
muzyka: Nicholas Britell
obsada: KiKi Layne, Stephan James, Regina King, Colman Domingo, Teyonah Parris