Samui Song – zjawiskowa Boonyasak (ocena 5/10)
Gratka dla fanów kina azjatyckiego. Ale raczej tylko dla nich.
Viyada jest aktorką znaną i popularną w swoim kraju z uwagi na role w produkcjach serialowych. Prywatnie tkwi w toksycznym związku z obcokrajowcem, rzeźbiarzem, dodatkowo znajdującym się pod wpływem sekty. Dziewczyna próbuje na własną rękę znaleźć wyjście z małżeńskiego impasu, a jej doświadczenia z filmowych scenariuszy mogą przynieść zaskakującą inspirację.
Kino z Tajlandii gości na polskich ekranach głównie przy okazji festiwali filmowych (przede wszystkim dedykowany kinu z tamtych rejonów Festiwal Pięciu Smaków, ale także czasami Warszawski Festiwal Filmowy). Dystrybucja kinowa – to rzadkość, jednak w tym przypadku podjęto to ryzyko, które najczęściej skutkuje pojedynczymi widzami na salach kin studyjnych. Nie ma jednak co obawiać się kontemplacyjnej narracji, prowadzonej w wolnym tempie, z czym kino azjatyckie może się kojarzyć. „Samui Song” to pełnoprawny thriller z myleniem wątków, wodzeniem widza za nos, nieoczywistymi konkluzjami. Można się pogubić, ale równie dobrze zafascynować opowiadaną historią. Sam reżyser Pen-ek Ratanaruang (trudne nazwisko, ale popularny wśród amatorów kina azjatyckiego) podkreśla, że granica pomiędzy fikcją i rzeczywistością jest trudna do wytyczenia. Trzeba wiec być przygotowanym na wysiłek intelektualny, ale stanowi to nowe doświadczenie w zalewie banalnych i przewidywalnych filmów z gatunku thriller. „Samui song” wykracza nawet poza ten gatunek, stając się momentami melodramatem, operą mydlaną, kinem noir (tutaj nawiązania są bardzo czytelne), a nawet groteską.
Nie wszystkie wątki filmu są jednak autentyczne, i zapewne uważny widz obnaży niedoskonałości fabuły, jak chociażby brak możliwości polubownego zakończenia małżeństwa, przez bądź co bądź samodzielną i bogatą aktorkę. Nie wszystko można wytłumaczyć konwencją filmu w filmie, a konkretniej wizjami bohaterki jako aktorki, zapewne nie idealnych scenariuszowo - seriali.
Atrakcją jest niewątpliwie ujmująca Chermarn Boonyasak. Nie tylko oszałamiająca urodą, ale także przekonująca swoją rolą. Aktorstwo drugoplanowe także jest atutem – wszystkie role są bardzo wyraziste, może momentami zbyt bardzo.
Atutem filmu są zdjęcia (także uroki tajlandzkich krajobrazów) i montaż, które napędzają sceny, gdy fikcja miesza się z realnym życiem bohaterów oraz kostiumy i scenografia umiejscawiające akcję w konkretnej, tajlandzkiej kulturze.
Fabuła odwołuje się do tradycji lokalnej i z tym jest spory problem, ponieważ wiele elementów filmu jest mało czytelnych (przy tak niejednoznacznej fabule) dla europejskiego widza. To także dlatego nie ma raczej szans na większy sukces frekwencyjny. Ułatwieniem byłaby znajomość poprzednich filmów tajlandzkiego reżysera (np. „Niewidzialne fale” z 2014r.), ale one praktycznie nie trafiły do polskiego widza. Bez odpowiedniego podkładu i znajomości reżysera trudno jest zaakceptować stosowane tutaj przez niego chwyty: przeskoki czasowe, pomijanie wydarzeń, pozostawienie interpretacji widzowi. Czy gra widza z reżyserem jest więc warta świeczki? Dla widza nie gustującego w takich eksperymentach dystrybucyjnych – nie koniecznie. A na Boonyasak można równie dobrze popatrzeć w Internecie.
Plusy:
Chermarn Boonyasak
możliwość obcowania z kinem tajlandzkim
nawiązania do różnych gatunków kinowych
zdjęcia, montaż, kostiumy
Minusy:
wymagająca fabuła
nielogiczności scenariuszowe
wymagana znajomość kina azjatyckiego
Zwiastun:
Tytuł oryginalny: Mai Mee Samui Samrab Ter
Polska premiera: 25 stycznia 2019
Dystrybutor
Produkcja: Tajlandia, Niemcy, Norwegia
Rok: 2018
Gatunek: thriller
Festiwale: Festiwal Pięć Smaków
reżyseria i scenariusz: Pen-ek Ratanaruang
zdjęcia: Chankit Chamnivikaipong
montaż: Patamanadda Yukol
muzyka: Koichi Shimizu
obsada: Chermarn Boonyasak, David Asavanond, Vithaya Pansringarm, Stéphane Sednaoui