Bumblebee – żółty garbus z kosmosu (ocena 5/10)
Średnio udana próba odświeżenia serii o transformersach i skierowania jej do szerszej grupy odbiorców.
Jeden z najsympatyczniejszych transformersów B-127, jak się okaże później czyli … wcześniej – bo w filmach które już powstały, dostaje misję udania się na planetę Ziemia, gdzie ma przygotować podwaliny pod przyszła konfrontację. Ląduje akurat w środku skonfundowanego oddziału żołnierzy, jednak szybko daje im do zrozumienia, że to nie on jest tutaj zagrożeniem.
Tymczasem nastolatka Charlie, złota rączka w zakresie samochodów, przeżywająca okres buntu i rozpaczy po utracie ojca marzy na urodziny o samochodzie. Na szrocie odnajduje zaniedbanego żółtego garbusa, którego właściciel warsztatu wspaniałomyślnie je daruje. Szybko zorientuje się, że nie jest to zwykła auto. Ale na początek najważniejsze jest, że jeździ.
Strzałem w dziesiątkę jest umiejscowienie fabuły w połowie lat 80-tych, z utrzymaniem klimatu tego okresu, ze wszystkimi konsekwencjami, czyli zachowaniami, ubiorem, czy w końcu muzyką. Można poczuć ten okres, dla wielu pewnie nostalgiczny. Dodatkowo akcja toczy się w sercu, no może na obrzeżach serca, Stanów, czyli przy San Francisco, z charakterystycznym mostem w jednej ze scen. Co prawda nie był to okres dominacji Golden State Warriors, ale zawsze to symbol Ameryki. Amerykańskie jest również nieufne nastawienie do armii, które wzmogło się w okresie powietnamskim. Także tutaj dowódcy podejmują złe decyzje, stając po niewłaściwej stronie barykady. Dla filmu stworzonego ewidentnie na rynek amerykański są to zalety przyciągające szerszą widownię, niżli tylko młodzieżową.
Sympatyczni są bohaterowie. Żółty garbus z założenia. A grająca główną postać Hailee Steinfeld dzięki stonowanemu aktorstwu. Dobrze również wypada jedyny w marę dowcipny Jorge Lendeborg Jr. – jako absztyfikant ładnej w końcu dziewczyny. Niestety na tym lista zalet tej produkcji się kończy. Wpada on bowiem we wszystkie wady, które miały poprzednicy, a które powodują że jest to li tylko rozrywka dla mało wybrednych fanów.
Przede wszystkim koszmarne są wszelkie sceny walki. To strzelanie jest totalnie nieczytelne i jak się okaże bezsensowne – bo w finale wystarczy wyjąć zasilacz aby unicestwić zagrożenie.
Sama historia jest do bólu przewidywalna, każdy kto oglądał chociaż jeden film tego typu już po kilku minutach domyśli się całej fabuły: dziewczyna wraz z garbusem będą ratować świat.
Mocno ograniczone jest poczucie humoru – w zasadzie nie ma tutaj świeżych żartów. Jedynie scena, gdy niezdarny „żółtek” robi, zupełnie bezsensownie, demolkę w mieszkaniu, wypada jakotako.
Niestety potencjał sympatycznych bohaterów wyczerpuje się zbyt szybko, a dalszą część ogląda się raczej z narastającą irytacją, albo znudzeniem. Czyli tak jak wszystkie poprzednie, traktujące chronologicznie o przyszłych wydarzeniach, filmy z transformerskiej serii. Nie warto, nawet w IMAXie. Może trzeba było zrobić wersję 3D?
Plusy:
klimat lat 80-tych
żółty garbus
Hailee Steinfeld
muzyka – przeboje sprzed 40 lat
Minusy:
chaotyczne sceny walki
przewidywalna fabuła
brak pomysłów na urozmaicenie fabuły
słabo realizacyjnie
Zwiastun:
Polska premiera: 4 stycznia 2019
Produkcja: USA
Rok: 2018
Gatunek: science-fiction
reżyseria: Travis Knight
scenariusz: Christina Hodson
muzyka: Dario Marianelli
zdjęcia: Enrique Chediak
obsada: Hailee Steinfeld, John Cena, Pamela Adlon, Kenneth Choi, Gracie Dzienny