"Aquaman" – syn królowej i latarnika (ocena 6/10)
Zbyt efektowny, aby był efektywny. Ratuje się poczuciem humoru i, niespodzianka, aktorstwem.
Samotny latarnik morski odnajduje wyrzuconą na brzeg piękną blondynkę. Wyraźnie pochodzi z innego świata - jak tutaj nie pomóc. Co prawda zaczyna od rozwalenia mu harpunem telewizora i zjedzenia rybki z akwarium – jednak kto by się takimi rzeczami przejmował mając na odludziu na wyłączność samą Nicole Kidman. Pomimo więc dzielących różnic szybko kiełkuje miłość, której owocem jest mały Artur.
Stary świat dziewczyny nie pozwala jednak o sobie zapomnieć - efektem rozwalona ściana i konieczność powrotu do zatopionej Atlantydy. Artur zostaje z ojcem. Wyśmiewany przez rówieśników, gdy podczas szkolnej wycieczki do oceanarium nawiązuje kontakt z morskimi zwierzętami. Jako już dorosły tropi ludzi wykorzystujących morze do niecnych celów. Świat jego matki jednak się o niego upomni.
Fabuła jest prosta, jednak zdecydowanie niepotrzebnie rozrośnięta. W dodatku film ma podstawowe problemy z narracją i to już od pierwszej, najlepszej w całym filmie, sekwencji. Wydarzenia są opowiadane i wyjaśniane bohaterom, jak dzieciom w szkole. Zdarzają się długie tłumaczenia wydarzeń z offu, albo wypowiadane w formie monologu. Nawet lokalizacje są topornie ilustrowane podpisami, jakby widz nie mógł się domyślić, że akcja toczy się na pustyni, czy we włoskim miasteczku.
Nie udaje się opowiadać historii obrazem, ten jest wykorzystywany do efektownych scen walki. Tak rozrośniętych i przeładowanych, że budzą raczej znużenie niż zachwyt. To zresztą jeden z niewielu filmów, których nie ma sensu oglądać w dobrych kinach. Zresztą wersja w IMAX jest chyba nawet wydłużona o sceny walki, przez co jeszcze bardziej męczy. Brakuje natomiast efektów 3D. Dźwięk jest zbyt głośny i słabo rozprzestrzeniony. A nade wszystko ani przez sekundę nie ma wątpliwości, że wszystko powstało dzięki technologiom komputerowym. Paradoksalnie ten film pasuje do kameralnych kin, bo najlepsze wrażenie robią sceny stonowane.
Już pierwsza sekwencja i interakcja dwóch światów przy nieuniknionym uczuciu miłosnym jest bardzo sympatyczna. Nawet szkoda, że Kidman znika z ekranu na prawie (to „prawie” – to spoiler) cały film. Godnie jednak ją zastępuje Amber Heard imponująca nie tylko kostiumem eksponującym wydatny biust. To ona wespół z umięśnionym Jasonem Momoa podtrzymuje fabułę. Interakcje pomiędzy tą parą przesiąknięte poczuciem humoru są najlepszymi fazami filmu. Po raz kolejny sprawdza się zasada, że nawet największą szmirę można uratować kilkoma dobrymi żartami.
Kompletną porażką, po raz to już który?, jest obsada czarnego charakteru. Sorry, ale Patrick Wilson tutaj zupełnie nie pasuje. Śmieszne natomiast, że w recenzji Gazety Wyborczej jego styl rządzenia jest porównywany do obecnego polskiego rządu. To się nazywa obsesja.
Warstwa wizualna, zbyt przesiąknięta scenami totalnej „naparzanki” – także ma lepsze momenty. Wiele scen morskich nakręconych jest z odpowiednim wyczuciem, inwencją, dbałością o szczegóły. Podwodny świat dopieszczony jest w wielu detalach. Co prawda maniacy tego typu produkcji dostrzegą wiele kalek i zapożyczonych pomysłów - najtrudniej wymyślić coś nowego, oryginalnego. Ale i tak chwała twórcom, że przygarnęli wiele atrakcyjnych sekwencji. A że widzowie będą się w prześcigać w wymienianiu zapożyczeń to rzecz nieunikniona. Jednak sprawiają one, że film długimi momentami ogląda się z przyjemnością.
Film też ociera się o poważniejsze rozważania, jak chociażby eksploatacja morza i zaśmiecanie dna oceanu. Szkoda, że nie pociągnięto tego wątku, najwyraźniej inne były dla scenarzystów ważniejsze. Można mieć do nich o to sporo pretensji. Bo podłoże całego konfliktu i walki dwóch światów jest mało zrozumiałe. A wykorzystanie tego aspektu zupełnie odwróciłoby percepcję całego konfliktu. Bo czy przypadkiem król oceanu, przygotowujący krucjatę przeciwko ludzkości niszczącej przyrodę, nie ma większego potencjału niż opętany rządzą władzy i wyzywający swojego brata od mieszańca?
Nie jest to film, który zostanie na dłużej zapamiętany. Stanowi wypełniacz grudniowego repertuaru, pod nieobecność corocznych hitów w stylu „Gwiezdnych Wojen”. Obejrzeć warto, ale nie ma co liczyć, że coś zostanie (może poza strojem Heard i mięśniami Momoa) na dłużej.
Plusy:
sekwencja początkowa (Kidman)
aktorstwo
interakcje Momoa-Heard
poczucie humoru
wątek zaśmiecania oceanów
Minusy:
chaos narracyjny
przeładowane efekty specjalne
słabo umotywowana geneza wojny
mało efektów 3D
zła realizacja dźwięku
kalki wielu filmów tego typu
niewykorzystanie motywu ekologicznego
Zwiastun:
polska premiera: 19 grudnia 2018
dystrybutor: Warner Bros.
produkcja: Australia, USA
rok: 2018
gatunek: fantasy
reżyseria: James Wan
scenariusz: Will Beall, David Leslie Johnson-McGoldrick
obsada: Jason Momoa, Amber Heard, Nicole Kidman, Willem Dafoe, Patrick Wilson