The Quake. Trzęsienie ziemi – tragedia scenariuszowa (ocena 4/10)
Norweski film katastroficzny. Katastrofalny. Na tyle nieudany, że długo próbuje być dramatem rodzinnym.
Trzy lata po tragicznym osuwisku ziemi do rozwiedzionego geologa przyjeżdża na kilka dni mała córeczka. Niespecjalnie im się klei, bo ten ciągle myśli o pracy. Po tragicznej śmierci w tunelu samochodowym jego kolegi zaczyna dodatkowo nabierać obaw o los stolicy. Jedzie do Oslo, aby z bliska przyjrzeć się sytuacji, gdzie po zaintrygowaniu córki zmarłego naukowca rozpoczyna prywatne badania, na których niepokojący wynik i tak nikt specjalnie nie zważa.
Sekwencja katastroficzna kompletnie kładzie ten film. Scenariusz nie trzyma się tutaj niczego, o przysłowiowej „kupie” nie wspominając. Dość powiedzieć, że człowiek, który jako jedyny przewidział tragedię finalnie w momencie wstrząsów utkwił ze swoją był żoną w windzie, jego córeczka na wysokim piętrze hotelowego budynku, a syn na wykładzie, którego wykładowca nie przerwał pomimo alarmu bombowego. To co się dzieje później to już obraza dla zdrowego rozsądku jakiegokolwiek widza. Szkoda komentować kolejne absurdy scenariuszowe – nawet trudno traktować to z przymrużeniem oka, bo wyraźnie celem jest realne ukazanie katastrofy. W dodatku zabrakło „czasu antenowego” żeby rozwiązać fabułę – a bohaterowie jakby gdyby nic jakoś ratują się z opresji – zejście schodami z 30 piętra rozwalonego budynku zostało tutaj pominięte. Czy z braku pomysłu, czy z ograniczeń budżetowych – trudno zgadywać.
Do tego scenariuszowego „trzęsienia ziemi” film próbuje udawać kameralny dramat rodzinny z geologiem w roli głównej. Niestety nawet ta faza, bardziej odpowiadająca skandynawskiej kinematografii, jest słaba. A to „zasługa” wyjątkowo antypatycznego bohatera. W dodatku słabego odegranego przez Kristoffera Jonera. Ponad godzinę bezskutecznie chodzi on z zamiarem potwierdzenia swojego przeczucia. Trudno uwierzyć, że naprawdę nikt nie przewidział kataklizmu w czasach gdy takie zjawiska traktowane są z najwyższą powagą. Mało przekonujące są również problemy rodzinne – nie czuć w nich napięcia, a kontakt z dzieckiem sprowadza się do takich symboli jak zapomniany sweterek.
Technicznie film jest zrealizowany poprawnie. W pierwszej części dominują statyczne ujęcia, wzmagające klimat typowo dla psychologicznego kina skandynawskiego. Sceny są długie, montaż prosty, dialogi zdawkowe. Końcowa faza filmu to wyzwanie dla efektów specjalnych. Oczywiście w czasach komputerowych nie jest to specjalnie wymagające – ani przez moment bowiem nie ma wątpliwości że sceny te powstały na ekranie komputera. Zawodzi tutaj też aktorstwo – widać brak poczucia zagrożenia. Jednak technicznie robi to wrażenie – a rozpadające się Oslo jest w sumie fajne. Rozpadające się budynki robią wrażenie. Może nie na czasy współczesnych możliwości realizacyjnych, ale jednak kino katastroficzne kojarzy się z czasami o mniejszym zaawansowaniu technologii. Tutaj więc na upartego można przymknąć oko, gdyby jeszcze były chociaż podstawy praw fizycznych, a nie sterczący budynek, w połowie się rozwalający.
Oczywiście norweski film katastroficzny można traktować jako „ciekawostkę przyrodniczą”. Szkoda tylko, że został nakręcony z taką powagą. W Oslo powinien zostać zakazany, chociaż chyba mało kto przy takiej końcówce uwierzy w realność zagrożenia dla norweskiej stolicy.
Plusy:
wizja zniszczenia miasta
zdjęcia i montaż
Minusy:
absurdy scenariuszowe
niesympatyczny bohater
słabe aktorstwo
Zwiastun:
Tytuł oryginalny: Skjelvet
Polska premiera: 14 grudnia 2018
Produkcja: Norwegia
Rok: 2018
Gatunek: katastroficzny
reżyseria: John Andreas Andersen
scenariusz: John Kåre Raake, Harald Rosenløw-Eeg
muzyka: Johannes Ringen, Johan Söderqvist
obsada: Kristoffer Joner, Ane Dahl Torp, Edith Haagenrud-Sande, Kathrine Thorborg Johansen, Jonas Hoff Oftebro