Venom – nie bądź taki hardy (ocena: 3/10)
Nie jest wcale tak proste zrobić film w tylu aspektach zły. Przy odrobinie szczęścia można nawet dorobić się w takich przypadkach przydomka „kultowy”. „Venom” zatrzymuje się w połowie drogi.
Tom Hardy gra dziennikarza śledczego, który zajął się tematem laboratorium przeprowadzającego dziwne eksperymenty i jego właścicielem – charyzmatycznym, ale szemranym biznesmeno-naukowcem. Jedno niewygodne pytanie i dziennikarz traci pracę, a nawet narzeczoną. Tymczasem w laboratorium trwają badania posyłające ochotników na pewną śmierć. Produktem finalnym ma być czarna maź, która wnika w człowieka w pełni się z nim utożsamiając. Pech (chociaż dla samego filmu niekoniecznie to złe) chce, że pierwsza udana symbioza dotyka naszego dziennikarza.
To, że w przypadku takich filmów scenariusz jest na bakier z logiką, a jeden słabszy pomysł goni drugi – to kwestia do wybaczenia. Najgorsze jednak, że również realizacyjnie jest wprost koszmarnie. A budżet był dosyć solidny – sto milionów dolarów. Sceny dynamiczne są chaotyczne przez kiepski montaż i złe kamerowanie. Wprost koszmarna jest realizacja dźwięku – okazuje się, że nawet w IMAXie można schrzanić wrażenia słuchowe. Przez długi okres oglądanie tego filmu to jedna wielka męka, ciężko w ogóle wysiedzieć na seansie.
Ożywiają ten niezamierzony koszmar przebłyski motywów komicznych, pojawiających się głównie ze względu na ciekawe dyskusje wewnętrzne będące efektem symbiozy dwóch organizmów. Twórcom zabrakło niestety odwagi, a szkoda, bo zarówno kilka pomysłów komediowych (zjechanie windą zamiast skoku), jak i gierek słownych („nie bądź taki hardy”) wskazują na potencjał jaki istniał. Gdyby poszli w totalną „bekę” to mogli by się wybronić, nawet przy tak słabym poziomie realizacyjnym. Niestety przez większość czasu film stara się być poważny i opowiadać o zmaganiach z szalonym milionerem o przerysowanych wpływach. W rzeczywistości tak zdolny dziennikarz tylko wypłynąłby po takim skandalu, a nie przesiadywał w barze nad szklanką piwa rozpaczając nad swoim losem. Nic dziwnego, że tytułowy Venom ma momentami z niego „polew”. Może problem scenariuszowy wyjaśnia aż czwórka osób odpowiedzialnych za ten element. Jeden z nich odpowiedzialny za elementy dialogu wewnętrznego zrobił kawał dobrej roboty, którą pozostali zniweczyli.
Trzeba uczciwie przyznać, że broni się w tej beznadziei dialogowo-scenariuszowej Tom Hardy, co trzeba zapisać mu na duży plus w karierze aktorskiej (wybrnąć ze złej roli potrafią tylko dobrzy aktorzy). Jest charyzmatyczny, przekonujący, przykuwający uwagę. Gdy staje się Venomem tworzy portret autentyczny, mimo że tutaj grają głównie efekty komputerowe. Co ciekawe sam aktor zarzuca w wywiadach twórcom, że wyrzucili nie te sceny co trzeba! I nie jest to raczej zabiegiem marketingowym, a naturalnym przeświadczeniem dobrego aktora, że można było tę produkcję podratować lepszą postprodukcją.
Spłaszczono natomiast postać graną przez Michelle Williams, do co najwyżej ładnej sylwetki pojawiającej się wszystkiego kilka razy w filmie. Fani urody (i talentu!) tej aktorki muszą być rozczarowani.
Osobna kwestia to sama postać i jej geneza komiksowa. Nie ma w filmie (prawie nie ma …) Spider-Mana, który chyba powinien tutaj odgrywać ważny element. Pozostawmy to jednak fanom komiksów, bo oni najlepiej wiedzą, czy takie wprowadzenie trzecioplanowej postaci komiksowej jest do przełknięcia.
Problemem jest również kategoria wiekowa (bodajże do 13 lat). To film, w którym można było pójść na całość, zarówno pod względem wulgarności, jak i dosłowności. No ale trudno pokazać nastoletniej widowni zjadanie człowieka żywcem – a to główne „hobby” tytułowego bohatera. Polskie tłumaczenie jeszcze bardziej to spłaszczyło, chociaż i tak szacunek dla przekładu za próbę wydobycia jak najwięcej poczucia humoru (scena w z windą lepiej jednak brzmi w oryginale).
Broni się ta produkcja muzycznie, jest kilka dobrych, mocnych akcentów. Tutaj pewnie także zabrakło odwagi, bo co jak co, ale ciężki heavy metal idealnie by tutaj pasował w większej dawce.
Sam seans Venoma jest więc ciągiem męki filmowej, trudnej do wytrzymania. Pozytywne elementy komediowe, które się pojawiają głównie w drugiej części, tylko uwidaczniają zmarnowany potencjał.
Jakby tego było mało są jeszcze dwie sceny po napisach, w tym ta druga na samym końcu – wizyta w kinie przedłuża się o ponad 10 minut. I nie są to scenki, ale pełnowartościowe scene trwające kilka minut. Może nawet lepsze (realizacyjnie na pewno) od całej reszty.
Plusy:
Tom Hardy
elementy komediowe
dialogi wewnętrzne
heavy metal
kobiecość Williams
sympatyczna chińska sklepowa
Minusy:
realizacja
scenariusz
poważne potraktowanie tematu
słaby czarny charakter
spłaszczenie wątku romansowego
słabe efekty specjalne pomimo przyzwoitego budżetu
postprodukcja
Zwiastun:
Polska premiera: 7 października 2018
Produkcja: USA
Rok: 2018
Gatunek: science-fiction
reżyseria: Ruben Fleischer
scenariusz: Scott Rosenberg, Jeff Pinkner, Kelly Marcel, Will Beall
muzyka: Ludwig Göransson
zdjęcia: Matthew Libatique
montaż: Alan Baumgarten, Maryann Brandon
kostiumy: Kelli Jones
obsada: Tom Hardy, Michelle Williams, Riz Ahmed, Scott Haze, Reid Scott, Jenny Slate, Melora Walters, Woody Harrelson, Peggy Lu, Malcolm C. Murray, Sope Aluko, Wayne Péré