Predator – kolejki na Złotej (ocena: 5/10)
Trzydzieści lat temu w Warszawie na ulicy Złotej ustawiały się tasiemcowe kolejki. I nie była to kwestia powszechnego niedoboru towaru, z papierem toaletowym na czele, w latach schyłku komunistycznego „dobrobytu”. Tłumy ludzi godzinami stało po bilet do kina Relax, wówczas najnowocześniejszego w Warszawie (dzisiaj sklep z tanią odzieżą) na najnowszy film z Arnoldem Schwarzeneggerem (obecnie ex-gubernator, podobno odmówił zagrania w najnowszej wersji – jeśli tak, to czujnie). Predator na trwałe wszedł do kanonu kina science-fiction. Naturalną rzeczą były kontynuacje, ale żadna z nich nawet do pięt nie dorosła pierwowzorowi. Nie inaczej jest z tą najnowszą, acz pewien pomysł był. Reżyser Shane Black („Zabójcza broń”) znany głównie z pisania scenariuszy, nawet wystąpił w jednej z ról w wersji oryginalnej z 1987 roku, próbował, ale ostatecznie poległ niczym śmiałek badający ciało kosmity, zapominający o odpowiednich środkach bezpieczeństwa.
Predator tym razem pojawia się gdzieś w Meksyku, akurat utrudniając akcję przeciwko handlarzom narkotyków (zapewne dlatego, że casting oparł się na aktorach z serialu „Narcos” - o kartelu narkotykowym). Akcje prowadzi snajper Quinn McKenna (Boyd Holbrook), ale jedyne co mu pozostało to zagospodarować hełm pozostawiony przez stwora z kosmosu. Uznaje ten gadżet jako odpowiedni prezent dla swojego syna (Jacob Tremblay) wysyłając mu pocztą, ale na skrytkę pocztową bo do domu mogłoby być zbyt niebezpiecznie. Czyli świta mu, że coś jest nie tak, ale mimo wszystko naraża własnego syna. A sam poturbowany przybysz z kosmosu trafia do ośrodka naukowego, gdzie jakby nigdy nic prowadzą sobie nad nim badania. Dowiadujemy się, że Predatorzy przybywają na Ziemię co raz częściej, wiec są już prawie tak powszechnym zjawiskiem jak anomalie pogodowe.
Już ten króciutki wstęp pokazuje, że z fabułą Predator Anno Domini 2018 jest na bakier. Twórcy zapominają, że siłą tego rodzaju filmów jest stosunkowa prostota i jednowątkowość - tak było zresztą z pierwowzorem z 1987 roku. Próbując mnożyć tropy i intrygi prowadzą scenariusz na manowce. Byłoby to jeszcze do przełknięcia, gdyby film nadrabiał efektownością. Niestety nowoczesne techniki realizacyjne jakby przeszkadzały. Montaż tutaj mocno szwankuje. Na ekranie panuje totalny chaos, nawet trudno się zorientować kto akurat z kim w danym momencie walczy. Szczytem głupoty jest systematyczne ostrzeliwanie tytułowego Predatora z broni maszynowej, bez refleksji że niewiele on sobie z tego robi. A jak wiadomo na każdego kosmitę jest jakiś sposób – czasami wystarcza zwykła woda. Cały wydany budżet poszedł więc w niepotrzebne zamieszanie, a nie starczyło już chociażby na jeden efekt 3D. Nie warto więc dopłacać, jak już ktoś koniecznie chce zawitać do kina. W ogóle wygląda ta produkcja na film odpowiedni do obejrzenia w domu, z możliwością zatrzymywania, albo i nawet przewijania. Bo obejrzeć może i warto - swój oryginalny styl ma, tyle że jest to pomysł na komedię.
Szybko bowiem kształtuje się grupa pociesznych wyrzutków, każdy ze swoją historią. Nawet udało się nakreślić ich krótką charakterystykę. Na każdym kroku podążając wspólnie za celem robią sobie z siebie i całego otoczenia przysłowiową „bekę”. Co więcej udało się napisać inteligentnie śmieszne dialogi wywołujące przynajmniej uśmiech. A że średnio to pasuje do powagi sytuacji, wygląda bowiem że Ziemia jest poważnie zagrożona i to nie tylko z powodu stworów z kosmosu, to już inna sprawa. Jak ktoś kupi taką wersję – powinien się dobrze bawić i odhaczyć seans pozytywnie. Chociażby takie sceny jak przygotowanie do przebudzenia atrakcyjnej dziewczyny opracowano bardzo pomysłowo.
Udany wątek komediowy jest również zasługą bardzo przyzwoitych kreacji aktorów drugoplanowych. Na pierwszym planie jest natomiast dużo gorzej, a to dlatego że jednak momentami robi się poważnie. W tym kontekście zupełnie nie wykorzystano potencjału Jacoba Tremblaya, wyrastającego po filmie ”Pokój” na młodzieżową gwiazdę aktorską. Niestety dostał on bardzo niewiele do grania, a wręcz znika na długie momenty, co jest o tyle dziwne, że rozpisano mu ważną rolę w całym tym zamieszaniu wydumanym przez scenarzystów (ciekawostka: zawsze jak jest fatalny scenariusz, to przyznaje się do niego więcej niż jedna osoba).
Można sobie więc kinowy seans najnowszego Predatora spokojnie podarować (a już na pewno w wersji 3D). Jeżeli już to potraktować go w kategorii bardziej parodii, niżli kontynuacji. Pewnie znajdą się również tacy, którzy uznają to za profanacje, dla zagorzałych fanów oryginału skala absurdu komediowego może okazać się do zaakceptowania. Zresztą wykorzystywanie tak ogranych motywów jak zespół Touretta, czy Aspergera również pomysłodawcom nie pomaga.
Jakby tego wszystkiego było mało to ewenementem dla tego rodzaju filmu jest stworzenie na potrzeby polskiej dystrybucji wersji zdubbingowanej. Wpaść na pomysł, aby film oparty na szybkich, często wulgarnych dialogach, z nasyceniem krwawych scen poddać takiej obróbce wydaje się równie dobry jak wysyłanie hełmu śmiercionośnego kosmity do swojego autystycznego synka.
Plusy:
komizm
charakterystyka bohaterów drugoplanowych
odpowiednio przesadzona „krwawość”
Minusy:
chaos realizacyjny
idiotyczna fabuła
nie wykorzystanie potencjału Jacoba Tremblaya
montaż
wykorzystanie zespołu Touretta
pomysł z dubbingiem
Zwiastun:
Tytuł oryginalny: The Predator
Polska premiera: 14 września 2018
Produkcja: USA
Rok: 2018
Gatunek: science-fiction
Reżyseria: Shane Black
Scenariusz: Shane Black, Fred Dekker na podstawie kultowej wersji postaci Johna Thomasa
Zdjęcia: Larry Fong
Muzyka: Henry Jackman
Montaż: Harry B. Miller III
Scenografia: Martin Whist
Kostiumy: Tish Monaghan
Obsada: Boyd Holbrook, Olivia Munn, Jacob Tremblay, Trevante Rhodes, Keegan-Michael Key, Thomas Jane, Alfie Allen, Augusto Aguilera, Sterling K. Brown, Yvonne Strahovski