Jak zostać czarodziejem – najgorsza animacja roku (ocena 3/10)
Jeden z najlepszych youtuberów - recenzentów filmowych Brody z Kosmosu (polecam taką solidną konkurencję – gość recenzuje w swoim mocnym stylu, dodatkowo recenzuje w koszulkach klubów NBA) wprowadził cykl pod tytułem „Najgorsza animacja roku?”. Wygląda jakby film „Jak zostać czarodziejem” wprowadzono do kin właśnie pod ten cykl, bo trudno będzie którejkolwiek innej animacji z nim rywalizować pod względem żenady.
Bohater tego filmu Terry przenosi się do szalonego świata, w którym król wydala czarodzieja mającego zły wpływ na ludzi (generalnie przez niego popadają w depresję powiązaną z niszczycielską agresją), a księżniczka zastanawia się nad swoim życiem. I to ona wraz z Terrym wyruszają na wyprawę do wyroczni, która znowu wysyła ich po jakiś kryształowy klucz, czy coś - co ma uratować królestwo, a chłopakowi umożliwić powrót do swojego świata, czyli nadzorowania wesołego miasteczka otrzymanego w spadku po babci – multimilionerce zesłanej na ziemię ze świata do którego teraz wpadł Terry.
Jeżeli trudno coś zrozumieć w powyższego opisu fabuły - to jakby co, ja też tego spiętrzenia absurdów nie ogarniam. Opisanie fabuły wcale nie jest bowiem prostym zadaniem. Zapoczątkowanych jest mnóstwo wątków i nie bardzo wiadomo, który jest wiodący. Dokładanie kolejnych mało wyrazistych postaci nie wiadomo czemu ma służyć. Aby się w tym wszystkim nie pogubić trzeba być niezwykle skoncentrowanym. O to nie jest łatwo – bo nie sprzyjają: ani niesympatyczni bohaterowie, ani forma animacji. A już na pewno nie można tego wymagać od młodego widza, który szybko się znudzi rozczarowany brakiem jednego konkretnego wątku. Doskwiera tutaj nie możność polubienia bohaterów, którzy wszyscy jak jeden są antypatyczni, mało wyraziści, a ich postępowanie nie logiczne – a wręcz absurdalne.
Charakterystyczne są reakcje i opinie recenzentów i widzów na ten miszmasz scenariuszowy. Bo z jednej strony każdy przyznaje, że poruszono multum wątków, a z drugiej strony jednoznaczna reakcja jest taka, że to film bez fabuły. Wynika to z faktu, że owszem dużo się dzieje, zdecydowanie za dużo jak na animację, ale nikogo (no chyba że kogoś równie nawiedzonego co twórcy tej produkcji) to zupełnie nie interesuje. Losy bohaterów są nam zupełnie obojętne i nawet jak w pewnym momencie pojawi się ciekawy pomysł, jakaś aluzja do współczesności, czy też innych bajek, to albo to już nie zwróci naszej uwagi, albo jedynie na chwilę przebudzi z odczuciem – „ale o co chodzi”. Bo nawet jak jest coś ciekawego to nijak się ma do głównej osi fabularnej, jaką w końcu staje się jakaś wspólna podróż chłopaka z księżniczką, nie bardzo wiadomo po co.
Możliwe, że jeszcze większym problemem jest sama animacja, która jest koszmarna realizacyjnie. Nie ma tutaj żadnego wabika dla młodego widza. Jest ona wytworem jakiegoś meksykańskiego studia (w brytyjskiej koprodukcji), który niby wzoruje się na disneyowskim stylu, ale robi to w amatorski sposób. Co z tego że jest kolorowa, jak wszystko: od głównych postaci, do tła - jest fatalnie rozrysowane. Zresztą ten styl amerykańskiej animacji, może nawet 3D (ale w polskich kinach nie ma wersji 3D) jeszcze bardziej przeszkadza w kontekście wspomnianych problemów scenariuszowych. No bo jednak jesteśmy przyzwyczajeni, że tego typu animacje charakteryzuje jedna linia fabularna, a kolejne sceny mają ze sobą związek i popychają akcję do przodu. Tutaj jest wprost przeciwnie i ten dysonans realizacyjny bardzo boli, tak bardzo że nie sposób wysiedzieć skoncentrowanym.
No to może jest przynajmniej śmiesznie? Odnośnie poczucia humoru muszę odesłać do wspomnianego na wstępie youtubera, bo nie jestem w stanie lepiej od niego tego elementu skomentować: od 13:50 do 21:10 minuty.
W całym tym chaosie jednego twórcom odmówić nie można. Absurdalnych pomysłów. Jest ich całe multum, i momentami nawet wybudzają z amoku w jakim ogląda się tak fatalną animację. A to balony walczące za pomocą smsów w hipsterskiej kafeterii, a to gadające drzewka choinkowe z problemem kanibalizmu, a to pokój z małpkami klaszczącymi talerzykami (zrymowało się nawet). Gdyby to dobrze ułożyć to nie powstydziłby się tych wizji reżyser pokroju Tima Burtona. Oczywiście dla dzieci to żadna atrakcja. Ale niektórzy, bardziej wytrwali, dorośli widzowie dostrzegą aluzję do współczesnej rzeczywistości opanowanej przez elektroniczne gadżety i życie w świecie wirtualnym.
„Jak zostać czarodziejem” jest wzorowane na starym, sprzed blisko półwiecza, serialu, który przetrwał na ekranach stacji NBC dwa lata (bodajże 20 odcinków wyprodukowani), co też nie jest dobrą rekomendacją. Ktoś (może z Meksyku) odkopał i przyczynił się do powstania tej animacyjnej tragedii. Po co? Tego chyba nie wie nikt.
Dodatkowo film miał dość sprawną akcje promocyjną (film twórców "Epoki Lodowcowej") i chwilowo generował nawet dobre średnie w serwisach filmowych. Mogło to zachęcić wielu, nieświadomych efektu końcowego, widzów i spowodować ogromne rozczarowanie. Bo wytrwanie całego seansu (niekrótkiego dodatkowo) jest sporym wyzwaniem nawet dla zaprawionych w bojach maniaków animacji. W każdym razie należy omijać bardzo szerokim łukiem.
Zalety:
„odjechane” pomysły
nawiązania do współczesnego uzależnienia od technologii
Wady:
chaos scenariuszowy
niesympatyczni bohaterowie
serialowe namnożenie wątków
słaba animacja
kompletny brak poczucia humoru
97 minut
Zwiastun:
Tytuł oryginalny: Here Comes the Grump
Produkcja: Meksyk, Wielka Brytania
Rok: 2018
Polska premiera: 8 sierpnia 2018
Gatunek: animacja
Reżyseria: Andrés Couturier
Scenariusz: Jim Hecht
Muzyka: James Seymour Brett
Montaż: J. Martín Téllez Andrade
Polski dubbing: Jakub Gawlik, Justyna Bojczuk, Anna Nehrebecka, Grzegorz Pawlak