Zagłada – wojna robotów (ocena: 5/10)
To film, w trakcie którego człowiek sprawdza ile płaci miesięcznie za platformę Netflix. Rozumiem potrzebę wprowadzania do oferty nowości, ale te słabsze nie powinny być aż tak hucznie rozgłaszane.
Peter (Michael Peña – zdecydowany atut filmu) ma na pozór szczęśliwe życie: ładna żona, dwie córeczki, praca montera, bogate mieszkanie. Jednak dręczą go koszmary, w których powtarza się motyw ataku czegoś na kształt statków kosmicznych laserem unicestwiających spokojnie żyjących sobie ludzi. Jego ataki wywołują także bezsenność żony. Sprawa się pogarsza, gdy koszmar pojawia się w trakcie pracy, bo Peter traci przytomność, nie jest w stanie kontrolować swoich zachowań. Zostaje skierowany do specjalistycznej przychodni, ale tam poznaje podobne do swojego – przypadki. Co raz pewniejszy jest więc, że koszmar ma swój cel i jest predykcją przyszłości.
Negatywnie na cały film rzutuje scenariusz, który chyba tylko według samych twórców jest odkrywczy. Szybko bowiem przechodzimy do spełnienia się wizji bohatera, po czym akcja sprowadza się do ucieczki przed powtarzającymi się atakami. Aż dochodzi do kluczowego zwrotu akcji, który najbardziej zaskakuje chyba samych scenarzystów, bo przez kolejne kilkanaście minut muszą uzasadniać wcześniejszą postawę bohaterów w kontekście nowych faktów o ich przeszłości. Mogłoby się to udać gdyby jeszcze prowadziło do jakieś puenty, ale nie tak pretensjonalnej że w końcu dowiadują się oni kim naprawdę są. Jak się do tego doda, że autorami scenariusza są osoby od „Nowego początku” to poczucie niedopracowanego pomysłu jeszcze bardziej się potęguje.
Pewnie trochę odciążyłaby fabułę doza dystansu, poczucia humory, ale wszystko jest traktowane śmiertelnie poważnie, wręcz egzystencjalnie. Owszem, walka o rodzinę jest ważna, ale powoli zaczyna ona nużyć widza gdy staje się przewidywalna. I naprawdę traci wówczas na znaczeniu kim naprawdę są bohaterowie, jak się poznali, jakie mają ograniczenia.
Bardzo pozytywnie natomiast należy ocenić aktorstwo. Bez niego „zagłada” stałaby się produkcją klasy B kina science-fiction. A tymczasem Peña przyciąga widza, świetnie spisuje się również ładniutka Lizzy Caplan, dzielnie asystują dwie córeczki. Nawet postacie drugoplanowe dzięki dobremu aktorstwu są przekonywujące.
Przyzwoicie jest również realizacyjnie. Nie jest to z pewnością wizja odkrywcza (w latach 80-tych byłaby), filmów o atakach kosmitów na planetę Ziemia powstało już tak dużo, że trudno jest zaskoczyć. Ale dopracowano efekty specjalne, utrzymywana jest konsekwentnie mroczna wizja ataku. Trochę gorzej jest już w bezpośrednich starciach, bo bohaterowie wydają się przeżyć każdy wybuch, a przecież postrzegani są (przynajmniej na początku) jak zwykli śmiertelnicy.
Ogląda się to więc bez jakiegoś bólu, może z wrażeniem niewykorzystanej szansy, ale jak się widz specjalnie nie będzie zagłębiał w logikę zwrotu akcji to odhaczy tę propozycję Netflixa bez większego bólu. Co prawda film był nawet przymierzany do kin, ale wówczas stopień rozczarowania byłby jeszcze większy.
Zalety:
bardzo dobre aktorstwo
dopracowana scenografia
stonowane efekty specjalne
zaskakujący zwrot akcji
muzyka The Newton Brothers
Wady:
dłużyzny scenariuszowe
konwencja „zabili go i uciekł”
pretensjonalność puenty
śmiertelna powaga
Zwiastun:
Tytuł oryginalny: Extinction
Polska premiera: 27 lipca 2018
Platforma: Netflix
Produkcja: USA
Rok: 2018
Gatunek: science-fiction
Reżyseria: Ben Young
Scenariusz: Eric Heisserer, Spencer Cohen, Brad Kane
Zdjęcia: Pedro Luque
Muzyka: The Newton Brothers
Montaż: Matthew Ramsey
Scenografia: Alan Gilmore
Obsada: Michael Peña, Lizzy Caplan, Israel Broussard, Mike Colter, Lex Shrapnel, Erica Tremblay, Amelia Crouch, Lilly Aspell