Fokstrot – po nowelizacji ustawy IPN (ocena: 6/10)

Polityczne ocieplenie stosunków z naszymi starszymi braćmi w wierze w pełni upoważnia do recenzji jednej z najciekawszych tegorocznych premier kinowych (niestety dopiero we wrześniu).
Gdy w progu mieszkania rodziny Feldman stają żołnierze izraelskiej armii niepotrzebne są słowa. Wiadomo, że chodzi o syna przebywającego na misji wojennej. Matka z rozpaczy mdleje, a ciężar bólu spoczywa na ojcu. To jednak dopiero punkt wyjścia do fabuły obfitującej w zwroty akcji.
Samuel Maoz – reżyser i scenarzysta, to twórca wybitnie mało płodny. Ale za to efektywny. Jego „Liban” sprzed 7 lat był rewelacją wielu festiwalu. Długo kazał sobie czekać na kolejne dzieło. „Foxtrot” to dopiero druga jego produkcja. Jednakże wyjątkowo przemyślana. Pod względem reżyserskim jest to prawdziwy majstersztyk.
Może historia jest dość banalna, a udaje się zrobić z tego małe filmowe arcydzieło. Można się czepiać niektórych zwrotów akcji, z drugiej strony może w armii izraelskiej możliwe są i takie błędy komunikacyjne. W końcu Maoz sam walczył na wojnie libańskiej, więc najlepiej wie jaki chaos może panować w wojsku. W dodatku doświadczenie wojenne reżysera przejawiają się w pewnym dystansie do wojskowej rzeczywistości, jego filmom nie brakuje poczucia humoru, czy nawet groteski. Mimo że opowiadają o przerażającej rzeczywistości i najtrudniejszych doświadczeniach. Takich które w jeszcze większym stopniu dotykają rodziny żołnierzy w niepokoju oczekujące na powrót ukochanych synów.
Pierwsza faza filmu toczy się głównie w zamkniętym pomieszczeniu i w głowie załamanego informacją przekazaną przez wojskowych - ojca. Sposób w jaki zostało to sfilmowane jest oszałamiający. Interesujące zabiegi operatorskie, taką z pozory nudną, pozbawianą akcji sekwencję wynoszą na całkiem innym poziom. Z czasem pokład tych możliwości się wyczerpuje, a reżyser zastępuje to abstrakcją, aż do motywu przechylania się budynku wojskowego. To nie jest klimat typowego filmu wojennego - dzieje się niewiele, ale to co się dzieje jest tak pomysłowo sfilmowane, że podtrzymuje zainteresowanie widza.
Celnym pomysłem było również zatytułowanie filmu tańcem, który charakteryzuje się zarówno szybkością, jak i trudnością wykonania. Coś podobnego jest z tym filmem – zapewne po lekturze samego scenariusza można byłoby powątpiewać, czy wyjdzie z tego pełnostrawny produkt. Ale jednak się udało i produkcję Maoza ogląda się z zapartym tchem. Ale jednocześnie, nie bardzo wiadomo dlaczego, szybko zapomina. Sukcesu „Libanu” najwyraźniej nie powtórzy. Może to wina zbyt banalnego zakończenia? A może jednak abstrakcja zastosowana w tym filmie jest zbyt daleko idąca, aby przełożyć ją na prawdziwą rzeczywistość krajów zaangażowanych w misje wojenne. A tym samym ludzi, których ta machina wojenna bezpośrednio dotyka.
Plusy:
reżyseria
pomysłowe ujęcia operatorskie
doskonała kompozycja scenariusza
wplecione abstrakcyjne motywy
Minusy:
przeciętna historia
wydumane zwroty akcji
banalne zakończenie
Zwiastun:
Polska premiera: 7 września 2018
Dystrybutor: Aurora Films
Produkcja: Izrael, Francja, Niemcy
Rok: 2017
Gatunek: dramat, wojenny
Festiwale: Wenecja (Srebrny Lew), Luksemburg (Grand Prix), Wiosna Filmów
Izraelski kandydat do Oscara
Reżyseria i scenariusz: Samuel Maoz
Zdjęcia: Giora Bejach
Muzyka: Ofir Lejbowicz, Amit Poznanski
Obsada: Lior Aszkenazi, Sarah Adler, Jonathan Sziraj