Raz się żyje – Judasz lepszy od Świętego Piotra? (ocena 5/10)
Komedia ze słabiutkim scenariuszem, ale kilkoma ciekawymi epizodami i bardzo starannym aktorstwem.
Dopóki dwa goryle jedzą marchewki – są zadowolone. Ale jak jeden z nich dostaje banana, to ten drugi zaczyna się buntować. Richard jest szefem koncernu farmaceutycznego. Zatrudnionego znajomego Harolda traktuje obcesowo mamiąc go perspektywą lepszej przyszłości. W rzeczywistości wraz ze wspólniczką Elaine chce sprzedać firmę i zostawić przyjaciela na pastwę losu. W tym celu wyjeżdża do Meksyku, gdzie wychodzi na jaw prawdziwy, narkotykowy core business firmy. Harold jest na tyle inteligentny że przeczuwa zamiary szefa i zaczyna własną grę. Pomogą mu w niej właściciele sklepu z gitarami, którzy do Meksyku udali się zupełnym przypadkiem.
Głupiutka i pełna bzdur jest ta fabuła, przeładowana postaciami, które często niewiele wnoszą do akcji i znikają gdy widz się powoli do nich zaczął przyzwyczajać. Scenarzysta próbuje trochę mieszać stosując pospolite metody – typu retrospekcje i nielinearność czasową, ale nie zakrywa to oczywistych absurdów. Dobrze więc, że kilku momentach film staje się zwykłą komedią, na której nawet można się zaśmiać (scena ucieczki na lotnisku, a także telefon o uprowadzeniu który stanowi klamrę scenariuszową), a która nie ucieka się do żartów fekalnych. Nie umywa się oczywiście do klimatów mistrzów w tej materii: Tarantino, bracia Coen, acz kilku smaczków nie powstydziliby się nawet wymienieni mistrzowie. Jak na zwariowaną komedię ma jednak zbyt wiele przestojów scenariuszowych, po prostu jak to się mówi „zamula”.
Nie wiadomo co w tej produkcji robią całkiem dobrzy aktorzy, ale jak już się pojawili to postarali się uratować ten film. Grający Harolda David Oleyowo nawet wzbudza współczucie, jego szef Joel Edgerton wygląda na karierowicza bez serca, a seksualnego smaczku dodaje znakomita Charlize Theron – jej mrugnięcia okiem są wprost znakomite, tylko że jest jej za mało. Z przyjemnością się patrzy jak każdy z tej trójki aktorów na tak słabym scenariuszu znajduje swoje miejsce. Szkoda więc, że dołożono im wiele niepotrzebnych bohaterów, bo sami by udźwignęli. Po co na przykład wątek niewiernej żony Harolda, czy brata Richarda? Szkoda też zupełnie niewykorzystanej wizerunkowo Amandy Seyfried, której rola też nie za bardzo wiadomo jaki ma cel.
Zaleta filmu jest też kilka smaczków, jak chociażby rozkminka biblijna o postawie Judasza i Świętego Piotra, czy kwestia wiary w Boga, albo pierwszeństwa w lądowaniu na Księżycu, a nawet rozważania o płytach Beatlesów. Wiele scen jest sprytnie zmontowanych i nawet zaskakujących. Nie może to zakryć miernoty całości, ale nie jest też tak że czas spędzony w kinie jest w 100% zmarnowany.
Polski tytuł (angielski Gringo całkiem przyzwoity – przynajmniej odnosi się do meksykańskiego klimatu, który jest istotny w fabule – kartele narkotykowe, szemrane interesy, spoceni mafiozi) musiał wydumać, ktoś kto nie oglądał filmu, bo zupełnie ma się nijak do tego słabego scenariusza. I chyba marketingowo, wespół z przeciętnym plakatem nie zachęca. Sukcesu frekwencyjnego więc nie będzie. Pasuje co najwyżej na sobotni hit w programie telewizyjnym.
Zwiastun:
Polska premiera20 kwietnia 2018
Produkcja: USA
Rok: 2018
Gatunek: komedia, komediodramat, sensacyjny
Reżyseria: Nash Edgerton
Scenariusz: Anthony Tambakis, Matthew Stone
Obsada: David Oyelowo, Joel Edgerton, Charlize Theron, Sharlto Copley, Amanda Seyfried, Thandie Newton, Harry Treadaway, Yul Vazquez, Paris Jackson