top of page

Player One – testament Spielberga (ocena 9/10)


71-letni Steven Spielberg kontestuje ostatnie kilkadziesiąt lat kultury masowej, którą wydatnie swoimi filmami współtworzył.

Tworząc efektowne, wręcz nie przystające dynamizmem do jego wieku widowisko, podsumowuje konsekwencje współczesnych technologii, wskazując zagrożenia z nich płynące. Film, który może okazać się swoistą spuścizną wybitnego reżysera, szczególnie że kwestia testamentu jest elementem fabuły.


Świat niedalekiej przyszłości nie wygląda optymistycznie. Ludzie mieszkają w barakach przypominających slumsy. Wszystko zmienia się po nałożeniu wirtualnych okularów przenoszących w kolorowy świat cyfrowy OASIS. Tam przeniosło się szare codzienne życie, tam nawiązuje się kontakty, przyjaźnie, toczy się rywalizację. Twórca OASIS zostawił po śmierci zadanie odnalezienia złotego jajka – nagrodą będzie przejęcie kontroli nad cała firmą.

Fabuła oparta na książce dla młodzieży Ernesta Cline’a nie ma w sobie miejsca na zaskakiwanie widza, albo odstępstwa od przyjętych standardów. Bohaterowie są kliszą z wielu innych filmów, wydarzenia przewidywalne, a końcowe rozstrzygnięcia z góry znane. To produkt dla widza masowego, nic nie może tutaj naruszać przyjętych schematów tego typu kina rozrywkowego. Widz ma wszystko podane na tacy niczym w przechodzonej już kilkadziesiąt razy fabule gry komputerowej. Spielberg chce za to podprogowo przekazywać swoje intencje i poglądy. Dokładnie tak jak twórca OASIS, którego wskazówki do rozwiązania kolejnych zagadek są głęboko ukryte, wymagając nieszablonowego myślenia: grać może każdy, wygra ten który wybije się ponad przeciętność odczytując zamierzenia autora.

Spielberg bawi się osiągnięciami kultury masowej. Obrazuje to scena gdy nad bohaterami pojawiają się pudełka z filmami. Nawiązania do innych produkcji sypane są jak z rękawa. Dłuższe sekwencje odnoszące się do „King Konga”, czy „Lśnienia”, krótsze aluzje do „Gwiezdnych Wojen”, „Powrotu do przeszłości” (kostka Zemeckisa), a nawet muzyczne typu „Gorączka sobotniej nocy”. Klimat nieuchronnie przypomina „Władcę Pierścieni”, „Matrixa”, czy „Avatara”. Nie brakuje podobieństw do filmów animowanych i programów telewizyjnych. Największa niespodzianką jest jednak bardzo wyraźne, nawet spinające fabułę, nawiązanie do „Obywatela Kane” (Różyczka) – filmu uznawanego za jeden z najlepszych w historii kina, ale skierowanego do zupełnie innej widowni. Co ciekawe najmniej jest odniesień do filmów Spielberg, jakby reżyser wielu ikon filmowych niechętnie przyznawał się do współtworzenia tego kolorowego „cyrku multimedialnego”. Ciężko bowiem być dumnym ze stworzenia społeczeństwa zapatrzonego w swoje smartfony, prowadzącego życie w wirtualnej rzeczywistości. Dodatkowo jest cała rozbudowana sekwencja aluzji do gier komputerowych. Usatysfakcjonowani będą więc zarówno maniacy filmowi, jak i ci którzy godzinami przesiadywali nad Atari. Każdy znajdzie odniesienia do swojej pasji z dzieciństwa. Szkoda jedynie, gdy była ona związana z wirtualnymi emocjami, zamiast prawdziwego życia.

„Player One” to przede wszystkim film niezwykle efektowny. Ani jedna ćwierć-centówka z 175 milionowego budżetu nie została zmarnowana. Po założeniu okularów, przez bohaterów, a 3D przez widza w kinie, zostajemy przeniesieni w niezwykle kolorową, dynamiczną, bogatą w efekty - rzeczywistość. Doświadczony Spielberg doskonale wie jak zachwycić widza. Szybki montaż - nie ma przez kilkanaście minut ujęć dłuższych niż kilka sekund, spektakularne efekty specjalne, wyścigi samochodowe, wybuchy, potężne monstra, trójwymiarowość obrazy – to wszystko wprost zapiera dech w piersiach.

Nie można wybrać się na ten film w wersji 2D, obowiązkowo należy dopłacić te kilka złotych, żeby w pełni docenić kunszt fachowców od efektów specjalnych. Ale przychodzi taki moment, gdy tego wszystkiego zdaje się być za dużo, i za długo. Czy to celowy zabieg, czy dawna maniera Spielberga tworzenia przydługich filmów, nie ma większego znaczenia. Pojawia się bowiem nieuchronna konkluzja, że nawet najwspanialsza wirtualna rzeczywistość pozostaje li tylko złudzeniem, czymś co w końcu musi się znudzić – każda gra komputerowa w końcu traci na atrakcyjności. Najlepszy gracz, który zdobywa wszystko co oferuje świat wirtualny, w końcu dochodzi do konkluzji, że tak naprawdę prawdziwie żałuje niepowodzeń z „realu”, chociażby miała być to banalna obawa przed pocałunkiem dziewczyny na randce. Ten zabieg znużenia wirtualnością ma służyć konkluzji do jakiej prowadzi widza Spielberg, a która wyraża się może w trochę naiwnym pomyśle na ograniczenie dostępu do OASIS. Doświadczony reżyser, jako wytrawny obserwator rzeczywistości widzi wszelkie zagrożenia. Niestety świat realny może za 20 lat wyglądać jak tak w „Player One”, a rekompensata kolorowej wirtualnej zabawy tylko ułudą szczęścia społecznego.

Bo obraz wizji stosunków społecznych na 2045 rok jest smutny. O przejęcie kontroli nad wirtualnym światem walczy wielka korporacja dowodzona przez charyzmatycznego Prezesa. Wykorzystuje swoich odhumanizowanych pracowników, sprowadzonych niczym w obozie koncentracyjnym do roli numerów (określanych przez innych graczy jako „szóstki”), wymienianych na zamienników przy każdym niepowodzeniu. Także ten wątek Spielberg traktuje standardowo: zła korporacja, która wcześniej czy później musi polec w starciu z indywidualizmem prostych graczy z „ulicy”. Znakomicie ten wątek ratuje Ben Mendelsohn, najbardziej charyzmatyczny aktor tego filmu.

Pomimo, że jasny dla każdego jest jego finalny upadek, to potrafi grać na emocjach widza wzbudzając negatywne emocje. Spielberg także w tym wątku nie ma wątpliwości odwrócenia torów historii. Korporacje w sposób nieunikniony będą wpływały na losy społeczeństw, brak nad nimi odpowiedniej kontroli może doprowadzić do apokaliptycznej wizji świata podzielonego wokół statusu społecznego.

Spielberg wbija również kąśliwą szpilę twórcy najpopularniejszego obecnie serwisu społecznościowego. Kluczowe decyzje bohaterów „Player One” odnoszą się bowiem do nieetycznych wojenek personalnych i wykupowaniu udziałów od współtwórców. Aluzje tutaj są oczywiste, nawet jeżeli ktoś nie oglądał „The Social Network”.

Jeżeli cokolwiek można Spielbergowi zarzucić to zbyt mały nacisk na naszkicowanie obrazu realnej rzeczywistości w 2045 roku. Zwyczajnie nie starczyło na to czasu, przez co trochę pokrzywdzeni są młodzi aktorzy. Widać w nich potencjał aktorski, mimo że Spielberg postawił na nieznane twarze.

Giną jednak zdominowani przez własne awatary. To i tak miło, że w ogólne poznajemy ich w realu. Reżyser musi utrzymać atrakcyjną formę, jedynie sygnalizując, że prawdziwy świat, prawdziwe wyzwania są poza grą. Tylko tak można dotrzeć do młodych odbiorców zapatrzonych w swoje smartfony, tablety i konsole. Forma jaką operuje Spielberg pozwala skuteczniej dotrzeć wskazując zagrożenia niż biadolenie rodziców z prostymi nakazami odłożenia telefonu komórkowego w trakcie rodzinnego obiadu.

Steven Spielberg odcina się od wielu interpretacji swojego najnowszego filmu określając go jako: „ruchomy obrazek”. Kto wie jednak, czy jeżeli jego wizja niedalekiej przyszłości się sprawdzi, a raczej się sprawdzi, jego „Player One” nie stanie na półce z najwybitniejszymi filmami w historii kina. Tuż obok „Obywatel Kane”. Nawet jeżeli obecnie wygląda tylko na przeładowaną rozrywkę dla nerdów.


Zwiastun:

Polska premiera: 6 kwietnia 2018

Produkcja: USA

Rok: 2018

Gatunek: science-fiction, fantasy


  • Reżyseria: Steven Spielberg

  • Scenariusz: Ernest Cline, Zak Penn

  • Obsada: Ben Mendelsohn, T.J. Miller, Tye Sheridan, Olivia Cooke, Mark Rylance, Simon Pegg

Ostatnie posty
Search By Tags
Follow Us
  • Twitter Social Icon
bottom of page