Czwarta władza – jak się kłamie o Wietnamie (ocena 6/10)

Pod koniec amerykańskiej interwencji wojskowej w Wietnamie, dziennikarz wynosi ściśle tajne dokumenty zawierające informacje o przebiegu procesu zaangażowania USA w tym regionie świata. Wynika z nich nic innego jak to, że czterej kolejni prezydenci i cała administracja okłamywała społeczeństwo o potrzebie interwencji zbrojnej. Publikacja tych materiałów w najpopularniejszym nowojorskim dzienniku wywołuje prawdziwa burzę polityczną. Do tego stopnia, że sąd zabrania dalszych publikacji. Tym czasem w „Washington Post”, gazecie w której pracują bohaterowie filmu - panika: akurat są w trakcie sprzedaży akcji na giełdzie, a tuż koło nosa przeszedł im taki temat. Jak więc i do nich trafią dokumenty, nie zastanawiają się ani chwili, lekceważą wyroki sądowe i pomruki polityków, sami po szybkiej analizie materiałów przygotowują bombę prasową.
Soczewką jaka skupia całą fabułę jest pierwsza scena, która dzieje się pięć lat wcześniej. Do ogarniętego wojną Wietnamu zostaje zaproszony amerykański dziennikarz, aby na żywo zobaczyć postępy armii amerykańskiej. Jego wnioski są oczywiste: Amerykanie radzą sobie słabo. Taka jest także diagnoza wysoko postawionych urzędników. Ale w rozmowie z dziennikarzy z cynicznym uśmiechem przedstawiają optymistyczną wersję. Take jest przesłanie całego filmu: politycy wiedzieli, że interwencja w Wietnamie jest błędem, ale społeczeństwu przedstawiany jest odmienny obraz sytuacji. Jest to oczywiście tylko półprawda, ale popularna społecznie: ludzie na całym świecie chcą wierzyć, że są oszukiwani i wszystkie ich tragedie to winna decydentów, którzy nieudolnie nimi rządzą. „Czwarta władza” odpowiada więc na to zapotrzebowanie, czego skutkiem ubocznym jest brak całościowego obrazu sytuacji, który nie był taki czarno-biały jak przedstawiony w filmie. Wiemy więc doskonale, że wydźwięk tego filmu będzie jednoznaczny: dzielni dziennikarze ujawniają machlojki polityków, których błędne decyzje doprowadziły do śmierci wielu amerykańskich młodzieży w bezsensownej wojnie w dalekiej Azji. Co więcej politycy próbują ograniczyć wolność słowa i zupełnie bez powodu próbują ograniczyć dostęp Amerykanów do tajnych dokumentów.
Nie wiem czy Steven Spielberg ma jakiś osobisty uraz do Prezydenta Richarda Nixona (a może ma do obecnego Prezydenta USA, jak większość światka Hollywood), ale to on jest tutaj najbardziej krytykowanym politykiem (chociaż poprzednim prezydentom też się dostaje). Kto wie, czy nawet nie powstanie kontynuacja tego filmu, bo prawdziwa afera z Nixonem wybucha w ostatniej scenie „Czwartej władza”, no chyba że została ona już filmowo wyczerpana w słynnych Wszystkich ludziach prezydenta” – Alana J. Pakuli. „Czwarta władza” skupia się jedynie na perypetiach redakcji „Washington Post”.
Film jest więc przewidywalny i niestety bardzo przegadany. To w zasadzie jeden wielki dialog, który płynie ciurkiem z ekranu. Nie dla wszystkich jest to dawka do przeżycia, ale nawet jak widz opuści niektóre dialogi to niewiele straci, bo i tak wszystko zdąża do przewidywalnego finału, w którym wolność prasy zwycięży.
Jest to film, który lepiej odbiorą osoby zaznajomione z tematem, bo Spielberg nie zamierza wszystkiego łopatologicznie tłumaczyć. Jeżeli ktoś więc nie jest obeznany z realiami wojny w Wietnamie może mieć pewien problem z nadążeniem za motywacjami bohaterów. Ale za to jak ktoś się tym okresem interesuje – to ten film będzie dla niego ciekawym materiałem.
Od takiego reżysera jak Spielberg oczywiście oczekujemy czegoś nadzwyczajne. A tymczasem „Czwarta władza” jest filmem solidnym, ale tylko solidnym. Do annałów filmowych ta produkcja nie przejdzie, a w filmografii słynnego reżysera tez nie zakwalifikuje się jako arcydzieło. Ot miał potrzebę opowiedzieć o wydarzeniach ze swojej młodości i to zrobił – w sposób ciekawy, ale nikogo nie rzuci na kolana.
Meryl Streep i Tom Hanks chyba pierwszy raz zagrali w jednym filmie. Niestety nie widać żadnej chemii pomiędzy nimi, tak jakby grali zupełnie obok siebie. Śmiem twierdzić, że mniej popularni aktorzy bardziej by się postarali, ale tak to przynajmniej są zachęcające nazwiska na plakacie.
Spielberg nie zawsze dobrze sobie radzi w tego typie produkcjach, czego przykładem kompletnie nieudany „Lincoln”. Trzeba jednak przyznać, że pod względem reżyserskim dba o każdy szczegół – obraz tamtych czasów został bardzo pieczołowicie odwzorowany, nawet w takich elementach jak warsztat pracy dziennikarskiej. Porównując na przykład do niesprawiedliwie oscarowego „Spotlight” to niebo a ziemia. Zapewne tylko dwie nominacje oscarowe to mały potwarz dla Spielberga, ale za dużo pretensji mieć nie może, bo nie wykorzystał wszystkich możliwości. nawet zdjęcia naszego Kamińskiego – nic nadzwyczajnego, no bo co można było sportretować w dusznych redakcjach prasowych (może jedynie proces przemieszczania się gazet robi wrażenie).
Jeżeli Spielberg chciał coś swoim filmem przekazać współczesności to też nie bardzo mu się udało. W czasach służebności środków przekazu (w Polsce to chyba jeszcze bardziej widoczne) bredzenie o patrzeniu rządzącym na ręce przez dziennikarzy jest już zwykłą utopią. Tutaj problemem pozostaje toporny polityczny marketing, jaki jest uprawiany za pomocą służalczych mediów. Czy jest na przykład w Polsce jakieś niezależne, nie związane z żadna stroną konfliktu politycznego medium, za wyjątkiem oczywiście portalu wodaiogien.com … Fake newsy, robienie afer z nieważnych spraw, brak profesjonalizmu i podstawowej wiedzy na wiele tematów (ekonomia, historia, socjologia) – to współczesny problem dziennikarska. Takie tematy jak ujawnienie tajnych dokumentów są w tej sytuacji na drugim planie. W Stanach jest nie lepiej, czego przykładem chociażby filmowa krytyka prezydentury Busha przez tak słabego dokumentalistę jak Michaela Moore’a. Jeżeli w takim świecie mediów Spielberg chce nam wmówić, że najważniejsza jest wolność publikacji, czyli na przykład można puścić każdy nie sprawdzony fake, to niestety trafia kulą w płot. Mamy media społecznościowe, mamy ludzi, którzy jak na przykład Matka Kurka w Polsce na podstawie ogólnie dostępnych informacji dojść do wniosków, których sformułować się boją przedstawiciele mainstreamowych mediów.
Sporo się też mówi w kontekście tego filmu o aspekcie feministycznym, którego symbolem ma być postać grana przez Streep – właścicielki gazety, na której to ciąży największa odpowiedzialność. Ciekawie jest to zasygnalizowane w scenie ustalanie ceny sprzedaży akcji na giełdzie (notabene dość cieniutkie były wówczas prospekty emisyjne). Dorabianie jednak do tej produkcji symbolu niedoceniania kobiet w latach 70-tych ubiegłego wieku jest mocno na wyraz i nawet jeżeli to było celem Spielberga to wyszło przeciętnie.
Nie zmieniają te mankamentu faktu, że „Czwarta władza” jest filmem wartym obejrzenia. Może to już tylko historia bez większego przełożenia na współczesność, może skrajnie jednostronna, ale zrealizowana z zapałem i nieodzowną Spielbergowi reżyserską maestrią.
Zwiastun:
Polska premiera: 20 lutego 2018
Produkcja: USA
Rok: 2017
Gatunek: dramat, polityczny, historyczny
Reżyseria: Steven Spielberg
Zdjęcia: Janusz Kamiński
Scenariusz: Liz Hannah, Josh Singer
Obsada: Meryl Streep, Tom Hanks, Bob Odenkirk, Matthew Rhys, Jesse Plemons