Kobieta, która odeszła – prawie cztery godziny (ocena 4/10)
- Ogień
- 3 lut 2018
- 2 minut(y) czytania

Nauczycielka – Horacia (Charo Santos-Concio) odbywa karę więzienia, polegającą jednak głównie na nauczaniu. Pewnego dnia wzywa ją szefowa z pozorną dobra wiadomością, otóż okazuje się że kobieta jest niewinna i zostanie natychmiast zwolniona – tyle że tak niesłusznie siedziała 30 lat. Horacia wraca więc w rodzinne strony. A tam spotyka swoją przeszłość. Kobieta nawykła do pomocy, teraz pomaga prostytutce i biedakom, musi sprostać również pokusie zemsty za zmarnowanie życia.
Podejście do tego filmu determinuje absurdalny czas jego trwania. Siedzenie w kinie blisko cztery godziny, bez przerwy, to jednak jest wręcz fizyczny wysiłek. Intelektualny również, bo jest to produkcja monotonna, czarno-biała, nużąca, oparta na dialogach, bez muzyki, z długimi ujęciami – może reżyser tylko oszczędza na montażyście i autorom muzyki. Co ciekawe tak długi film opowiada wszystkiego kilka dni z życia bohaterki. Jak więc wysiedzieć w kinie bez chociażby przerwy na siusiu? Owszem, można się godzinkę zdrzemnąć, przez drugą pomyśleć o pracy, a skoncentrować na kilku scenach. Przy odpowiednim nastawieniu nawet idzie wysiedzieć te cztery godziny: nawet zdziwiłem się, że to już koniec, ale takie nastawienie wyklucza pełny odbiór. Co prawda podobno filipiński reżyser, widać taki Lupa tamtejszego kina, ma w swoim dorobku jeszcze dłuższe, podobno nawet kilkunastogodzinne, więc ten to może nawet najkrótszy, ale na normalny seans kinowy niestety się taki czas trwania zwyczajnie nie nadaje.
A szkoda, bo są w tym filmie fragmenty warte obejrzenia. Całość można było spokojnie zmieścić w normalnym, nawet półtoragodzinnym formacie, ale jak widać twórcy chcieli czymś się wykazać, skazując ten film na odbiór jedynie przez maniaków kina eksperymentalnego, w Polsce spod znaku Nowe Horyzonty. Film na domiar złego wpuszczono nawet do regularnej dystrybucji i zajmował przez cztery godziny miejsce w repertuarze warszawskiego Muranowa na nowej, małej i Dzięki Bogu! w tym przypadku – wygodnej salce. Niestety format czasowy zabija te nieliczne ciekawe elementy i nieodłącznie przypina tej produkcji łatkę dziwactwa dla kinowych maniaków.
Tym czasem sama historia jest całkiem ciekawa, pojawiający się bohaterowie również coś w sobie mają: nie słusznie skazana kobieta, mężczyzna który nie może sobie poradzić ze złem w nim tkwiącym, nieszczęśliwa prostytutka transwestyta, czy nawet obwoźny handlarz. W tle historia porwań w kraju, który ma najgorsze statystyki oraz wszechobecne slumsy, biedota, ubóstwo, niesprawiedliwość społeczna. Trzeba przyznać, że czarno-biały klimat tak długo budowany – pasuje do obrazu Filipin.
Nie dziwi mnie więc, że jednak są amatorzy tego filmu. Został on nawet wyróżniony na Festiwalu w Wenecji.
Zwiastun:
Polska premiera: 10 listopada 2017
Produkcja: Filipiny
Rok: 2016
Gatunek: dramat, kino niezależne
Reżyseria i scenariusz: Lav Diaz
Obsada: Charo Santos-Concio