Tamte dni, tamte noce – powtórka z Moonlight? (ocena 4/10)
Przepis na film oscarowy:
bohaterowie pochodzenia żydowskiego
wolno narastające uczucie dwóch młodych homoseksualistów
wydłużone do granic możliwości zakończenie
stylizacja na włoskie kino autorskie lat 50-70 (Antonioni, Visconti, Fellini, Bertolucci)
wystylizowane kadry
subtelna muzyka
wyważone aktorstwo
czas trwania – ponad dwie godziny
niejednoznaczne zakończenie
Czy „Tamte dni, tamte noce” (z dużo ciekawszym oryginalnym tytułem „Call Me by Your Name” z jednej ze scen erotycznych tego filmu) powtórzy ubiegłoroczny, niespodziewany sukces jeszcze gorszego „Moonlight” śmiem wątpić, bo już byłoby to pisane zbyt grubymi nićmi. Nie zmienia to jednak faktu, że takie nominacje to farsa nagrody oscarowej. Ludzie oczywiście z zainteresowaniem chodzą do kina na filmy nominowane (o laureatach nie mówiąc), ale większość z nich przeciera w trakcie seansu oczy ze zdziwienia. Bo to produkt jedynie dla specyficznego widza, szukającego w kinie zupełnie czegoś innego niż standardowa publiczności. Oscary jednak powinny być przyznawane za filmy, które poruszają szeroką grupę odbiorców, a nie jedynie amatorów kina o odmienności seksualnej. Ale to jak widać tylko moje zdanie, w ubiegłym roku jednak z zaciekawieniem obserwowałem reakcje osób wychodzących z Moonlight.
Akcja tego źle przetłumaczonego na potrzeby polskiej dystrybucji filmu toczy się w słoneczne lato w południowych Włoszech w latach 80-tych ubiegłego wieku. Przebywający w domku swoich rodziców zbliżający się do pełnoletności, wrażliwy Elio (Timothee Chalamet) przeżywa swoje pierwsze rozterki seksualne. Tymczasem przybywa amerykański dwudziestolatek: wysoki, przystojny, pewny siebie Olivier (Armie Hammer). Pomiędzy chłopcami powoli rośnie napięcie seksualne, pożądanie, oczywiście aż do spełnienia (chociaż daleko tutaj jest do romantyzmu miłości heteroseksualnej). I to jest cała fabuła tego dwugodzinnego filmu. W tym momencie można ocenić zasadność nominacji oscarowej w kategorii adaptowany scenariusz. Nawet jeżeli książka lepiej oddawała rodzące się uczucie, to na potrzeby filmowe jest tego za mało: akcja jest prostolinijna, przewidywalna, bez jakiekolwiek zwrotu akcji i zaskoczenia. Dla tych którzy lubią się umartwiać w kinie – jak znalazł. Ale na film oscarowy przyjdą również widzowie oczekujący czegoś więcej. Wymęczą się i wynudza psiocząc na zboczone fantazje członków Akademii.
Bo to co dla mnie osobiście dyskwalifikuje ten film jest erotyka. Nie ma co prawda pokazanych dosłownie scen seksu, nie ma męskiego przyrodzenia, nie ma spermy. Są niedopowiedzenia, a to jest jeszcze gorsze. Nie wiem, … na szczęście nie wiem, dlaczego miłość gejowska jest taka obrzydliwa, a przynajmniej tak jest przedstawiana w kinie LGTB. Nawet brzoskwinia traci smak po obejrzeniu tej produkcji. Jestem jak najdalej od uprzedzeń i ludzie innej orientacji seksualnej zupełnie mi nie przeszkadzają. Naprawdę. Ale w trakcie oglądania tego typu filmów staję się automatycznie homofobem, bo prezentacja filmowa takich zachowań seksualnych przyprawia o wymioty. Inna sprawa, że jak można fascynować się męskich ciałem jak wokół chodzi tyle uroczych Włoszek?
Widz, który jednak skusi się na to filmowe przeżycie (wyzwanie?) musi być przygotowany na dodatkową mękę przez ostatnie 3/4 godziny. Jest to bowiem filmu z cyklu, które kończą się dwanaście razy. Kolejne sekwencje przyjmuje się z bólem. Jak rozumiem na Oscara musi być ponad dwie godziny (dobrze że nie cztery), ale i tak monotonne tempo z początku, w końcówce już przyprawia o mdłości. OK! – już wiemy że chłopaki są gejami, zakochali się w sobie i teraz tęsknią, ale ileż można wypatrywać tych ich wzdychań. Nawet jak spada śnieg i wspomnienie upalnego lata znika jak kamfora film dalej się toczy swoim ślamazarnym torem. Wysiedzieć do końca to prawdziwa męka.
Oczywiście skłamałbym, gdybym nie dostrzegł walorów artystycznych. Praca operatorska jest mistrzowska. Każdy kadr jest przemyślany. Obraz słonecznej Italii oddany bardzo wiernie. Także wiarygodny obraz rodzącej się męskiej burzy hormonów to zasługa subtelnych ujęć, zbliżeń, odpowiedniej perspektywy. Do obrazu dopasowana jest eksponowana rzadko, ale w odpowiednich momentach, muzyka. Ale oczywiście w kategorii zdjęcia i muzyka ten film nie znalazł się w gronie oscarowych kandydatów. Doceniono jedynie jedną z piosenek. Ot logika.
Nie znajdziecie złego słowa w opiniach krytyków o tym filmie. Jesteśmy jedynym serwisem, który Was ostrzega przed takimi produkcjami, które znajdują się pod kloszem ochrony mainstreamu. Jesteście ciekawi nowego faworyta to musicie być przygotowani na wszystkie niedogodności tej produkcji – już nigdy brzoskwinie nie będą Wam smakować tak słodko ….
Zwiastun:
polska premiera: 26 stycznia 2018 Produkcja: Brazylia, Francja, USA, Włochy Rok: 2017 Gatunek: melodramat, dramat, LGTB
reżyseria: Luca Guadagnino
scenariusz: James Ivory
muzyka: Sufjan Stevens
zdjęcia: Sayombhu Mukdeeprom
montaż: Walter Fasano
obsada: Armie Hammer, Timothee Chalamet, Michael Stuhlbarg, Amira Casar, Esther Garrel