Ignacy Loyola – historia świętego (ocena 4/10)
Loyolę poznajemy, gdy do świętości dużo mu jeszcze brakowało: obraca jakąś śliczną ówczesną prostytutkę, a jego plany sprowadzają się do obowiązków rycerskich, jak przystało na jego ród. Co prawda brat jest księdzem, ale Ignacego do modlitwy bynajmniej nie ciągnie. Za to na polu walki czuje się doskonale. Tapla się w bogactwie, lubi sławę i miłosne igraszki. Jednak podczas bitwy (wojna hiszpańsko-francuska z 1521 roku) zostaje bardzo ciężko zraniony i skazany na wielotygodniową rekonwalescencję. Zdaje sobie sprawę, że do normalnej funkcjonalności fizycznej już nie wróci, a o walce może zapomnieć. Wówczas przypadkiem wpadają mu w ręce żywoty świętych, które początkowo nieufnie, ale z rosnącym zainteresowaniem wchłania samotnie walcząc z ranami odniesionymi na polu bitwy. Odkrywa, że pozbycie się wygód i majątku, ubóstwo i służenie innych pokrzywdzonym może być lepszym sposobem na życie. Wyrusza więc w samotną pielgrzymkę, ku zdziwieniu swojej rodziny. Zachowanie Ignacego nie do końca odpowiadają ówczesnym hierarchom kościelnym. Głoszący więc słowo Boże w specyficzny sposób trafia na sąd kościelny i o mały włos nie ląduje na stosie. Ten początkowy okres drogi do świętości, późniejszego założyciela Bractwa Jezusowego i zakonu jezuitów, prezentuje film w reżyserii Paola Dy. Późniejsze losy świętego poznajemy już jedynie z napisów końcowych. Jest to może i ciekawy pomysł, aby pokazać jak rodziła się świętość. Problem w tym, że reżyser nie potrafił wykorzystał tego potencjału.
Film ten bowiem cierpi na wszystkie przypadłości kina religijnego: banalne dialogi, słabe aktorstwo, upychane na siłę efekty specjalne, prostolinijne rozważania, absurdalne sceny religijne (Bóg jako mały chłopak podczas kąpieli bohatera, czy też walka z szatanem na szczycie mrocznej góry). To wszystko może usatysfakcjonować tylko fanatyków religijnych, dla widza kinowego ta produkcja pachnie kiczem. Zamiarem twórców było połączenie warstwy religijnej ze scenami batalistycznymi. Niestety wychodzi to słabo, pierwsza część filmu jest nieudolna, a wstawianie efektów specjalnych w okres pielgrzymowania jedynie irytuje. Niewypałem jest również sekwencja sądu nad bohaterem, czyli taki samograj filmowy. Tutaj jest zupełnie nieprzekonywujący, nie tylko dlatego że średnio rozgarnięty w kwestii historii religii widz zna finał postępowania.
Słabo wypada także odtwórca głównej roli - Andreas Muñoza wyglądający na ekranie prawie jak sztandarowy obraz Jezusa Chrystusa. Nie przekonuje jednak ani jako rycerz, ani jako nawrócony sługa Chrystusa. Im dłużej trwa film tym bardziej jego obraz na ekranie jest męczący. Jedynym atutem produkcji jest więc wymiar religijny: nawrócenie, walka ze złem, porzucenie bogactwa, służba biednym i chorym, samobiczowanie, własna interpretacja słowa Bożego. Sprowadza to film Dy do poziomu seansu w salkach katechetycznych (które skądinąd miały swój urok). Zapewni to produkcji odpowiedni poziom popularności również w kinowej dystrybucji, ale nie wpisze się w wyraźny ostatnio proces udoskonalenia filmowego kina religijnego (chociażby: „Sprawa Chrystusa”, „Zerwany kłos”, „Bóg nie umarł”, „Dwie Korony”). Jako osoba, która kibicuje tej tendencji, seans z Ignacym Loyolą był szczególnym rozczarowaniem. Można było sobie dystrybucję tego filmu podarować, szczególnie że powstał już jakiś czas temu. Idealnie pasowałby do którejś religijnego telewizji.
Cytat: rycerz ma Boga żeby miał kogo słuchać, pana żeby miał komu służyć, a wybrankę serca żeby miał kogo bronić
Zwiastun:
Polska premiera: 12 stycznia 2018 Produkcja: Hiszpania, Filipiny Rok: 2016 Gatunek: religijny, biograficzny, dramat, kostiumowy, historyczny
Reżyseria i scenariusz: Paolo Dy
Obsada: Andreas Muñoza
Obsada: Andreas Muñoza