Morderstwo w hotelu Hilton – egipskie ciemności (ocena 3/10)

Zamordowana zostaje atrakcyjna kobieta, znana tunezyjska piosenkarka. Sprawę dostaje policjant (Fares Fares, który grał nawet w Gwiezdnych Wojnach), który największy problem ma z odbiorem telewizji i obsługą internetu na komputerze. Akcja toczy się w Egipcie styczeń 2011, czyli tuż przed wybuchem zamieszek w tym afrykańskim kraju.

Niby głównym elementem akcji jest śledztwo kryminalne, ale tak naprawdę jest ono mniej ważne. Szwedzki reżyser Tarik Saleh, pochodzący z Egiptu pragnie bowiem pokazać rzeczywistość tego kraju ogarniętego bałaganem, korupcją, karierowiczostwem.

Reżyser operuje kinem w klimacie noir, ale chyba za bardzo nie wie jak korzystać z tego swego czasu bardzo popularnego stylu. W efekcie film jest koszmarnie wolny, nudny, a prezentowane problemy banalne. Widza nie zainteresuje ani samo śledztwo (kto zabił?), ani wiwisekcja sytuacji w Egipcie, która - jak pewnie sugeruje ten film - doprowadziła do rewolty. Chybione są również wplatane elementy humorystyczne, z tego powodu że nie są śmieszne, typu frustracja policjanta jak mu działa facebook. Wykorzystano najprostszą metodę scenariuszową: morderstwo, hotel. Śledztwo prowadzone przez wątpliwej reputacji policjanta. Zabrakło jednak przynajmniej odrobiny zdolności reżyserskich. Pewnie trochę zjadło go zbytnie nawiązanie do problemów rodzinnych stron, ale poprzedni film Saleha – futurystyczna „Metropia” był równie słaby pod względem realizacji i ogólnego przesłania.

Do poziomu reżyserskiego niestety dostrajają się wszyscy: od operatora - zdjęcia, na których nic widać, po aktorów, którzy w ogóle nie przykuwają uwagi.

Film szybko przemknął przez ekrany polskich kin studyjnych i nie zasługuje na dłuższe omawianie. To po prostu słabe, nikomu niepotrzebne kino. Zaistniało na festiwalach, na przykład w Sundance zbierało pochlebne opinie, no ale tam takie mdłe produkcje urastają do miary arcydzieł.

Zwiastun: