Wojna płci – feministka kontra szowinista (ocena 5/10: bo I połowa 2/10, a druga 8/10, dla Gosi 8/10
1973 rok. Czyli najlepszy. Billie Jean King (Emma Stone, czyli dziewczyna Spider-Mena i gwiazda La La Land) zostaje mistrzynią USA w damskim tenisie. Zgłasza się z pretensjami do organizatorów turnieju tenisowego, w którym pula nagród dla kobiet jest osiem razy mniejsza niż dla mężczyzn. Mężczyźni nie rozumieją, że kobiecy tenis również jest magnesem dla publiczności i nie chcą słyszeć o zmniejszeniu dysproporcji finansowych. Billie wypina się na związek tenisowy, bojkotuje turniej i organizuje własny.
Film jest w zasadzie podzielony na dwie części. Pierwsza to właśnie tematyka usamodzielnienia tenisistek, ale również lesbijska orientacja seksualna oraz skłonność do hazardu. Ta pierwsza połowa jest fatalnie wyreżyserowana i wręcz razi sztucznością. Ciężko się to ogląda i jedynie przespanie tego fragmentu może widza uratować przed wyjściem z kina. A byłoby to jak wyłączenie słynnego finału Ligi Mistrzów z 1999 roku Bayern – MU przy stanie 1:0. Bo druga część filmu odnoszące się do tytułowej wojny płci jest znakomita. Na ekranie rozwija się wątek wyzwania jakie kobietom rzucił 55 letni tenisista Bobby Riggs (Steve Carell) rywalizacji na korcie z kobietą.
Końcowe sekwencje tenisowe są niezwykłe, nie wiem na ile zostały one nakręcone przez aktorów, na ile przez dublerów i czy nie wykorzystano archiwalnych fragmentów meczu. W każdym razie są one bardzo dobrze zmontowane i mecz tenisowy, który zgromadził w 1973 roku (10 dni po moich narodzinach …) ponad 30 tys. widzów na ekranie wygląda niezwykle naturalnie.
Aktorsko do Emmy Stone trudno mi się przekonać (szczególnie po słabym w mojej ocenie LLL), ale pod koniec odwala dobrą robotę. Cały film ciągnie jednak znakomity, acz chyba przerysowany Steve Carell.
Nie wiem, czy to kwestia obecności dwóch reżyserów: Valerie Faris i Jonathan Dayton, ale tak naprawdę Wojna płci powinna być odrębnie oceniana za pierwszą połowę, a odrębnie za drugą. Za pierwszą dałbym dwójkę, za drugą ósemkę. Co prawda często mamy wrażenie, gdy końcówka jest dobra pozytywne odnośnie całego filmu. Ale obiecałem sobie nie zapomnieć tej męki z początku i dla mnie ten film, mimo wszystko jest porażką.
Na pewno trochę inaczej odbiorą go osoby zakręcone w walce kobiet, na przykład Gosi już się bardzo podobał. Film wiernie odzwierciedla lata 70-te, gdy feminizm dopiero się przebijał, i faktycznie kobiety były dyskryminowane, nie tylko w wysokości tenisowych honorariów. Udało się to dobrze przedstawić, więc dla kogoś zainteresowanego tematem może również ta pierwsza część filmu jest do strawienia. Oczywiście jest jeszcze element orientacji seksualnej, też równie ważny dla głównej bohaterki. Założyła ona normalną rodzinę, ale skłonności lesbijskie wpływały na jej wycofanie, które było również widoczne w zachowaniu na korcie. Lata 70-te to nie był okres, gdy można było zaszokować świat coming-outem. Dopiero Martina Navrátilová zmieniło postrzeganie takich skłonności u tenisistek. Dla środowiska LGTB ten film też ma wiec dodatkowy wymiar.
Podsumowując: feministkom i homoseksualistom polecam cały film, fanom sportu i tenisa zalecam spóźnienie się na seans minimum 70 minut.
Zwiastun:
Data Premiery: 8 grudnia 2017
Produkcja: USA
Rok: 2017
Gatunek: dramat, sportowy, feministyczna
Reż. Jonathan Dayton, Valerie Faris
Obsada: Emma Stone, Steve Carrell, Sarah Silverman, Bill Pullmann, Alan Cumming, Elizabeth Shue