Manifesto – Cate Blanchett razy 13 (ocena 4/10)
Na dzień dobry dostajemy encyklopedyczną definicję czym jest tytułowy manifest. Po czym przechodzimy do kolejnych, pozornie niepowiązanych ze sobą scen. Starsze panie odpalają pirotechnikę, znaczy się sylwestrowe sztuczne ognie, a obok przechodzi żebrak z psem ciągnąć wózek. Kolejne sekwencje filmu ukazują kolejne postacie tj.: pracowniczka fabryki, prezenterka telewizyjna, nauczycielka, prowadząca modlitwę (specyficzną zresztą) przy stole matka, piosenkarka, wdowa na pogrzebie, instruktorka tańca. Poszczególne wątki łączy przede wszystkim odtwarzająca je aktorka (często trudno rozpoznawalna) oraz filozoficzne wywody, które płyną z ekranu.
Cate Blanchett dostała w prezencie do zagrania kilkanaście ról – chyba 13, chociaż w niektórych recenzjach pojawia się 12. Może głos z offu też należący do Cate jest liczony jako trzynasty? Za wiele jednak do grania Blanchett jednak nie miała, bo film jest statyczny, pozbawiony dialogów, interakcji. Jak ktoś skusi się ze względu na słynne nazwisko to będzie rozczarowany, no w każdym razie Thor: Ragnarok to nie jest.
Fabuła filmu oparta jest bowiem li tylko na wygłaszania tez filozoficznych bardzo szerokiego autorstwa: filozofów, myślicieli, ale także reżyserów filmowych (von Trier, Jarmusch), i artystów (tancerz Yvonne Rainier). Zapewne dla zaznajomionych z tematem odszukiwanie różnych źródeł monologów jest ciekawym zajęciem. Ale dla przeciętnego widza jest to totalny, bezsensowny bełkot. No można czytać filozoficzne rozważania, ale raczej nad książką, a nie w kinie. Reżyser zresztą nie ułatwia życia, bo nawet nie podaje autorów sekwencji – jak ktoś nie jest oczytany musi czekać do napisów końcowych. Ważne są tutaj zapewne i połączenia wypowiedzi, i kontekst sytuacji, może nawet kolejność – ale czy to jest do ogarnięcia nie będąc doktorem filozofii – to mocno wątpię. Owszem jest kilka bardziej „przystępnych” fragmentów jak: mowa pogrzebowa, czy artystyczna modlitwa przy stole, ale to tylko przerywnik w męczącym słowotoku.
Film za to jest olśniewający wizualnie: momentami kolorowy, momentami szary, momentami industrialny, a momentami cukierkowy. I to chyba jedyny powód, żeby na nim wysiedzieć. Czyli trzeba być albo filozofem, albo znawcą literatury, albo przynajmniej koneserem ładnych pomysłów operatorskich. Ewentualnie można tak jak Gosia przedrzemać ten film – to też sposób.
Reżyser tego filmu Julian Rosefeldt jest twórcą instalacji, i to zapewne tłumaczy charakter tej produkcji. Może nie należy tego po prostu traktować jako film, a bardziej jako instalację, pomysł zupełnie abstrakcyjny jak na standardy seansu kinowego. Pomysł z dystrybucją kinową (szczególnie z opóźnieniem dwuletnim) jest więc raczej chybiony, stawiam dolary przeciwko orzechom że wielu widzów przychodzi skuszona albo tytułem albo nazwiskiem Blanchett.
Zwiastun:
Polska premiera: 17 listopada 2017
Produkcja: Australia, Niemcy
Rok: 2015
Reżyseria i scenariusz: Julian Rosefeldt
Obsada: Cate Blanchett (razy 13)