"Zawsze jest czas na miłość" - Diane Keaton (ocena 5/10)
Drętwa historia + drętwi bohaterowie = drętwy film. Tylko co tam robi Diane Keaton - 47 letni staż aktorski, bo wygląda jakby się męczyło niemożebnie.
Wdowa, właścicielka lumpeksu, przez lornetkę z własnego mieszkania dostrzega starszego zaniedbanego mężczyznę zamieszkujące obskurną chatę.
A dalej wszystko jest tak przewidywalne, że nie jest grzechem spoilerować: kobieta porzuca swoje przyjaciółki, zakochuje się w lumpie, który okazuje się być dziwakiem, ale całkiem inteligentnym. A jak się umyje, to nawet atrakcyjnym. Fabuła nie jest mistrzostwem świata, jeszcze gorzej z dialogami, które są infantylne i prostolinijne. Tak bardzo, że aż wzbudzają irytację.
Twórcy chyba widzą, że coś jest nie tak i nawet Keaton im tego badziewia nie uratuje. Próbuje więc wykorzystać zgrany, ale prawie zawsze skuteczny motyw, procesu sądowego. Przez kilkanaście minut więc robi się trochę żwawiej. Co prawda efekt potyczki sądowej jest równie przewidywalny co miłość dojrzałych kochanków, ale można przynajmniej odetchnąć od stęchlizny starej, leśnej chatki. Szybko jednak powraca codzienność. Końcówka może osłabić nawet widza, który zdążył polubić bohaterów.
Nie jest to rzecz jasna film, przed którym należałoby się wystrzegać. Owszem obejrzeć można. Diane Keaton coś tam w sobie ciągle ma, aczkolwiek trudno zrozumieć jej zgodę na angaż w tym przeciętniaku. Może to dobry film do oglądania w domu opieki? W kinach raczej furory nie zrobi.
Ot - wakacyjna propozycja dla może trochę starszych kinomanów.
Zwiastun: