"Frantz" – biało-czarno kolorowo (ocena 7/10)
Najczęściej sceptycznie podchodzę do recenzji, ale tym razem mógłbym się podpisać pod zachwytami TUTAJ
1919 rok. Mała niemiecka miejscowość po I Wojnie Światowej. Rodzice i narzeczona opłakują śmierć młodego chłopaka poległego w trakcie działań wojennych. Niespodziewanie w mieścinie pojawia się obcy, który składa kwiaty na symbolicznej mogile. To Francuz, wróg śmiertelny, bo w społeczeństwie rana wojenna nie została zagojona. Każdy stracił kogoś bliskiego (podczas I Wojny Światowej odsetek poległych wśród żołnierzy był niezwykle wysoki).
Film ma wolne tempo, kontempluje uczucia i działania postaci. Ale jednak fabuła toczy się do przodu (a nawet się przenosi, ze zwrotami akcji), więc nie można narzekać na marazm. Wczuwając się w ból bohaterów można wyjść z kina oczarowanym klimatem najnowszego filmu Ozona.
Bardzo ciekawym instrumentem realizacyjnym w tym filmie jest kolor. W zasadzie „Frantz” jest produkcją czarno-białą. Ale jednak w niektórych scenach pojawia się pełny odcień barw. Zagadka dlaczego akurat w tych momentach jest równie intrygująca, co fabuła.
Zwiastun: