"Eddie zwany orłem" - Eddie Edwards (ocena 9/10)
To była jeszcze era przedMałyszowa. Kamil Stoch sikał w pieluchy. Na światowych skoczniach królował jeden z najlepszych skoczków w historii - Matti Nykänen, który z całonocnej imprezy na dyskotece przychodził rano na skocznię i wygrywał jak chciał, wprawiając w furię Norwegów. Z Polaków karierę kończył słynący z charakterystycznych splunięć Piotr Fijas. Ale prawdziwą furorę robił ten, który był ostatni, a skakał jak kura - brytyjski skoczek który zdobył serca widowni - okularnik zwany Orłem.
Film o tym niesamowitym sportowcu zaczyna się w 1973 roku, gdy młody Eddie, zupełnie nie przystosowany do sportu marzy o wyjeździe na Olimpiadę. Wcale skoki nie były pierwszym wyborem. Ale okazały się jedynym możliwym do spełnienia marzenia życia. Wielka Brytania nie miała skoczka narciarskiego od 1929 roku więc wystarczyło jedynie zacząć skakać. Problem w tym, że Eddie nie miał ani talentu, ani doświadczenia (w Norwegii skacze się od szóstego roku życia), ani trenera, ani funduszy, ani pojęcia o treningu. Ale miał jedno - pasję.
Strzałem w dziesiątkę było ukazanie przede wszystkim tego najtrudniejszego momentu - gdy Eddie jest bezradny, przewraca się przy każdym skoku, wyśmiewany i lekceważony. Ale nie poddaje się. Mimo, że wielu jeszcze mu podstawi nogę. To on okazuje się wielką gwiazdą Igrzysk Olimpijskich w Calgary, mimo ze w obu konkursach zajmuje ostatnie miejsce. Symbolem tego filmu jest scena z Nykänenem w windzie - są jak wskazówki zegara tuż po dwunastej i tuż przed - na przeciwległych biegunach, ale najbliżej siebie. I tak jest w rzeczywistości - to tych dwóch skoczków zapamiętali wszyscy, którzy interesowali się wówczas skokami.
Ten film to nie tylko piękna (wzruszająca wręcz do łez) historia, ale również znakomita realizacja. Utrzymany w luźnym, momentami zbyt humorystycznym nastroju, zaskakuje znakomitym montażem scen sportowych. Olimpijskie zawodu oddają w pełni atmosferę i furorę jaką zrobił brytyjski Orzeł w Kanadzie.
To filmu zaangażowano też uznanych aktorów (Christopher Walken i Hugh Jackman), ale całość i tak kradnie rewelacyjny, praktycznie kopia Edwardsa - Taron Egerton.
I aż nie do wiary, że film ten nie znalazł uznania polskiego dystrybutora, mimo że premiera kinowa była planowana. Na szczęście lukę tą wypełnia w końcu Canal Plus, gdzie można obejrzeć ten jeden z najwspanialszych filmów sportowych w historii kina. Wzruszenie gwarantowane.
Zwiastun:
A tutaj ten wielki skok: