"Gra pozorów" - nadbałtyckie wakacje (ocena 3/10)
Zupełnie bezsensownie wprowadzona do regularnej dystrybucji koprodukcja trzech krajów nadbałtyckich. Jeden seans w jednym kinie, jeden widz - czyli ja. Wystarczyło ten film pokazać na jakimś festiwalu (Wiosna Filmów byłaby trochę odpowiedniejsza od Warszawskiego Festiwalu Filmowego) albo przeglądzie ("przegląd filmów nadbałtyckich" na przykład można by zorganizować) i byłaby przyzwoita frekwencja.
Nawet recenzenci są rozczarowani (TUTAJ) i na siłę porównują "Grę Pozorów" do genialnego i kultowego "Funny Games". Błędnie - to oprócz dwóch par - trudno o podobieństwo.
Młoda para przyjeżdża do luksusowego domku nad jeziorem. Ale nie jest to namiętny, romantyczny pobyt, nie tylko dlatego, że mężczyzna - dziennikarz akurat ma być wyrzucony z pracy. W przyszłym roku może być ich stać jedynie na namiot na plaży, podobny do tego, który napotykają słysząc głośną muzykę metalową wypływająca ze środka. Szybko ich drogi zejdą się z lokatorami namiotu - również młodą parą.
Sam pomysł fabularny jest intrygujący o mógł zostać wykorzystany. Niestety od samego początku film jest statyczny, nużący, z niewielką ilością dialogów. Napięcia nie ma, klimatu nie ma, a scenarzysta im bardziej w las tym bardziej się gubi. Aż by się chciało wbić mu widelec w plecy ...
Zwiastun: