"Logan: Wolverine" - krzyż czy iks (ocena 4/10)

Sceny mordobicia - jak najbardziej: efektowne, dobrze zrealizowane, mocne, emocjonujące.
Ale jak film próbuje przechodzić w dramat robi się zwyczajnie nudno.
Ocena obniżona jeszcze za kuriozalną ostatnią scenę.
Przyszłość. Mutanci prawie wyginęli. Logan jako jeden z ostatnich jeździ limuzyną rozwożąc imprezowe towarzystwo (jedna uczestniczka pokazuje nawet biust). Gdzieś w hangarze ukrywa swojego mentora - twórcę całej grupy X-Menów Xaviera.
"Mutancka" przeszłość wraca po spotkaniu z Meksykanką i jej niemą dziewczynką. W zasadzie cały scenariusz filmu można streścić jednym zdaniem z opisu dystrybutora: "Tracący moc Logan staje się mentorem małej dziewczynki, która posiada podobne zdolności". I na tym motywie spróbowano zrobić ambitne kino drogi - przez ponad 2 godziny Logan wiezie dziewczynkę nie bardzo wiadomo po co. Robi się to tak nużące, że urąga tak dynamicznej serii. Próba wytworzenia klimatu spalił na panewce, bo to po prostu nie ten gatunek. Za to jak się naparzają jest OK - sceny w akcji są bardzo dobrze zrealizowane, może dla niektórych jedynie zbyt drastyczne.
Hugh Jackman gra bardzo dobrze, ale ileż można z nim przebywać na ekranie - ostatnia godzina już jest nie do zniesienia. Znakomita jest Dafne Keen, w roli niemej 12-latki Laury, ale do momentu UWAGA SPOILER, gdy nie zaczyna mówić.
Pewnie byłby strawny ten film, gdyby to sztuczne jego wydłużanie i niemożebne dłużyzny tak mniej więcej w połowie. Gdy scenarzysta nie ma żadnego pomysłu na akcję, i zapycha to "Loganem moralnego niepokoju".
Jeszcze jedna ciekawostka: film ma bardzo wulgarne słownictwo. Może niepotrzebnie, bo mógłby być lepszy dla młodszej widowni.
Ostatniej sceny nawet nie warto komentować - jest żenująca. Aha, i nie ma sceny po napisach - można spokojnie zaoszczędzić 5 z i tak straconych 137.
Zwiastun: