"Resident Evil: Ostatni rozdział" - Kill 'Em All (ocena 7/10)

Kto by się spodziewał, że ostatnia (?) część tej przeciętnej serii będzie najlepsza. W dodatku to dobry film. W swoim gatunku, ale dobry. A nawet bardzo dobry.
A było tak. Pewnego dnia reżyser Paul W. Anderson przyszedł do producentów (Jerremy Bolt, Robert Kulzer) i zapodał:
"Hello, zróbmy szósty część Residenta
- Na łeb upadłeś, ileż razy można odgrzewać kotlet
- No to zróbmy tym razem to dobrze
- Jak możemy zrobić dobrze, jak nie mamy ciena pomysłu na dobry scenariusz
- To zróbmy dobrze, to co potrafimy robić dobrze: efekty specjalne, zdjęcia, akcję ..."
I tak właśnie Anderson zrobił.
Akcja jest zarysowana na wstępie. Opowiedziana jest całą geneza problemu, a później pojawia się Milla Jovovich w zniszczonym Waszyngtonie ima dwie doby na uratowanie świata. Jazda na całego. Milla, czyli Alice wychodzi z każdej opresji obronną ręką, a wpada w nią średnio dwa razy na minutę. Akcja pędzi jak szalony, kilka sekund spokoju szybko przeradza się w nową przygodę.
Po wyczerpaniu potencjału samotnej osoby, twórcy sprytnie zmieniają konwencje i serwują prawdziwą bitwę. Z hordom umarlaków na czele. Tutaj już efekty specjalne przechodzą same siebie.
A końcowa sekwencja to powrót do wytłumaczenia widzowi, co spowodowało całą apokalipsę. Nawet czepiając się luk w tym rozumowaniu, trzeba oddać twórcom, że jednak coś w miarę spójnego wymyślili.
Film ma średnie recenzje, sale kinowe świecą pustkami (IMAX w sobotę 20 osób). A szkoda. Wystarczy wyłączyć doszukiwanie się logiki i prawdopodobieństwa kibicując naszej bohaterce. Której przez cały film nie tylko nie traci życia, ale nawet świeżości swojego makijażu.
Zwiastun: