"Diabelski młyn" - holenderski horror (ocena 5/10)

Mógłby to być całkiem niezły thriller. Ale nie jest, i dobrze że pojawił się w kinach tylko na jednostkowych pokazach.
Z premierą tego holenderskiego (!!!) horroru było dużo zamieszania, a nawet stała pod znakiem zapytania. Na wszelki wypadek udało się obejrzeć dużo wcześniej na nocnym maratonie horrorów z Multikinie. I miałem z głowy. Film szczątkowo i zupełnie niepotrzebnie wszedł do dystrybucji: na zasadzie jeden seans dziennie w jednej sieci. Spokojnie wystarczyłaby wersja telewizyjna.
Holandia
Akcja dzieje się w Holandii, z której od początku robią sobie żarty, że to taki kraj zapomniany przez Boga. Grupa turystów wybiera się na wycieczkę autokarową po okolicach stolicy w celu oglądania wiatraków. Wszystko może i miałoby sens, gdyby się kilkadziesiąt minut potem nie okazało, że akurat całej ekipie nie powinno być w głowie zwiedzanie atrakcji turystycznych.
Bohaterowie
Bardzo ciekawe są historie poszczególnych bohaterów. Okazuje się, że to co ich spotka ma swoją przyczynę:
Australijka, opiekunka dzieci, z traumatycznym przeżyciem w dzieciństwie
amerykański żołnierz po "przygodzie" w jednym z amsterdamskich miejsc rozkoszy
lekarz ze wspomnieniem błędu w swoim zawodzie
modelka, która skrzywdziła konkurentkę w karierze
ojciec biznesmen z synem chorującym na rzadką chorobę krwi
Japończyk, który przyjechał rozsypać prochy swojej babci
Krwawy horror
Niestety zamiast iść w ciekawy motyw kary za grzechy twórcy serwują nam absurdalnie krwawą jatkę. Pomysły scenariuszowe nikną jak kamfora, przebieg wydarzeń staje się przewidywalny, i chyba tylko twórcy myślą, że potrafili czymś zaskoczyć. Duża szkoda zmarnowanego potencjału.
Recenzje
W sieci jest 9 recenzji tego filmu, co ciekawe wszystkie ... negatywne. Nie dziwne, że po czymś takim nikt do kina się nie wybrał. Idealnie ten film pasował na nocny maraton horrorów i miałem nosa żeby tam go obejrzeć:
powinien przecież straszyć, a tymczasem śmieszy
z ekranu wieje nudą
zero oryginalności, zero niespodzianek, a na dodatek zero europejskości
najsłabszym ogniwem jest jałowa narracja; elementy układanki, zamiast po kolei swobodnie wskakiwać na swoje miejsce, w trakcie opowieści zostają niezręcznie podkładane za pomocą zgoła mdłych środków
przeciętniak, który jeszcze przez chwilę daje nadzieję na coś więcej porządną pierwszą sceną śmierci, by za chwilę znów powrócić do przeciętnego marazmu z przeciętnymi scenami śmierci
nie wywołuje większych emocji
brak napięcia, zaangażowania i interakcji z bohaterami skutkuje śmiertelną nudą
to, co można było zrobić źle w tym filmie, udało się perfekcyjnie
Zwiastun: