"Alojzy" - owca w windzie (ocena 5/10)
Koprodukcja francusko-szwajcarska, filmu ze Szwajcarii to jak żyję nie pamiętam w polskich kinach.
To debiutancki film Tobiasa Nölle. Może trochę zabrakło doświadczenia, a może reżyser ma zbyt dużą skłonność do nudnego kina artystycznego.
Pomysł jakiś był. Wykonanie też dość "klimatyczne". Ale brakuje kropki nad i. Jakiegoś celu, puenty. Film i tak jest dystrybuowany w ograniczonym zakresie (nie łatwo było trafić na jakiś sensowny seans) i szybko zostanie zapomniany.
Pozostanie chyba tylko nagroda krytyków w Berlinie.
Detektyw
Bohaterem jest prywatny detektyw, którego dotyka tragedia rodzinna - śmierć ojca, z którym był bardzo związany. Tuż po kremacji i pogrzebie pogrążony w odrętwieniu zostaje okradziony ze swojego największego skarbu: kaset wideo. Chwilę później odbiera telefon od tajemniczej kobiety. Rozpoczyna się trudna do rozszyfrowania gra, na pograniczu jawy i rzeczywistości a fikcji i snu.
Realizacja
Jest trochę ciekawych pomysłów. Momentami film intryguje. Głównie montaż tutaj jest dopracowany. Problem jest z samą niedopowiedzianą historią oraz aktorami, którzy zupełnie nie przekonują. Szczególnie grający tytułową postać Georg Friedrich.
Recenzje
Film ma sporo pozytywnych recenzji więc zgodnie z tradycją "nie jestem przekonany, przeczytajcie co innych ujęło" wklejam najważniejsze cytaty:
Poprzez pokazanie drobnych gestów, reżyser pozwala zanurzyć się w psychikę oglądanych postaci, czyniąc historię fascynującą, intymną i przejmującą.
Jest pysznym daniem. Złożonym ze znanych smakowitych składników, delikatnie doprawionych nutkami nowych przypraw, dzięki czemu całe danie osiąga swój autorski poziom artyzmu. Wyważone, przemyślane, znakomite.
Unika pretensjonalnej maniery surrealistycznych produkcji. Z drugiej strony to dość popularny manifest wzywający do otwarcia się na świat i ludzi.
Na każdym kroku zaskakuje odlotowymi rozwiązaniami i konsekwentnym unoszeniem się kilka metrów nad ziemią - choć jest w tym szaleństwie metoda i spójności tej historii odmówić nie można.
Statyczne, zimne, przejmujące, pełne niedopowiedzeń zdjęcia potęgują emocje - sprawiają, że filmową atmosferę można kroić nożem.
Przy całej orientacji na introspekcję, na zaglądanie bohaterom do głów - wyrasta na dość powierzchowny film. Ujmujący fasadą obrazów, które zamiast do środka, odsyłają na zewnątrz, ku kolejnym porównaniom, inspiracjom, zapożyczeniom. Umiejętnie wymieszanym, ale nie przekroczonym.
I uwaga na koniec "cojestgrane" Mossakowski:
dla wytrawnych widzów
w pewnym momencie materiał jakby wymyka się reżyserowi z rąk, historią zaczyna rządzić dowolność, i film, dotychczas intrygujący, robi się nużący i cokolwiek pretensjonalny.
problem w tym, że tego rodzaju odlotowe opowieści – przywołujące z pamięci twórczość scenarzysty Charliego Kaufmana („Zakochany bez pamięci”, „Być jak John Malkovich”) – muszą być piekielnie zdyscyplinowane i precyzyjne
Coś się stało z Mossakowskim jak nie podobają mu się filmy tego typu.