"9. życie Lousia Draxa" - nie wierz nigdy blondynce (6/10)
Tytuł recenzji niestety jest spoilerem tego filmu, ale chyba ważniejsze żeby przyswoić sobie tą niezwykle ważną prawdę życiową ...
Film wchodzi w bardzo ograniczonej dystrybucji i przypuszczalnie trudno go będzie obejrzeć (w kinie, a i do telewizji może nie "wejść").
Jest to propozycją dosyć specyficzna jak na standardy repertuaru kinowego. Już sam fakt kanadyjskiej produkcji ma tutaj znaczenie, bo to trochę jednak inny styl reżyserski.
Mając wiele wad realizacyjnych finalnie jednak opowiadana historia jest na tyle spójna, że broni się sama w sobie.
Fabuła
Tytułowy Louis ma lekko przechlapane. Już od porodu spotykają go same nieszczęśliwe przypadki. Nawet mając cztery miesiące (zresztą już poród był trudny) żyrandol spadł mu do dziecinnego łóżeczka łamiąc wszystkie żebra. Potem porażenia prądem, zatrucia pokarmowe - to standard w życiu chłopaka. Ale prawdziwe nieszczęście spotyka go w dziewiątym roku życia - spadając z klifu do morza zostaje uznany za martwego.
Rodzice
Ale to nie tylko historia chłopaka, ale może głownie jego rodziców. Ojciec po wypadku znika, a matka nawiązuje romans z ... lekarzem syna. Jest jeszcze były psycholog Louisa i tajemnicze listy pisane ręką będącego w śpiączce chłopaka.
Akcja toczy się co prawda wolno, ale nie musi to stanowić zarzutu do filmu, bo jednak można się wciągnąć w cała intrygę, a jej rozwiązanie nie będzie tak oczywiste (a może nawet dla wielu będzie zaskakujące).
Realizacja
Nie jest to perfekcyjne kino, ale ogląda się całkiem przyjemnie. Trochę jak taki bardziej telewizyjny film. Uznania w Polsce nie zdobył ("Większość filmu wydaje się jałowa i zwyczajnie nudna" - interia), ale jak ktoś na niego trafi, to korona z głowy nie spada od obejrzenia.
Ciekawostka: film jest autorstwa Alexandre Aja, znanego bardziej z produkcji horrorów i to takich mocno sadystyczno-krwawych (bardzo ciekawy, obecny na polskich ekranach film Rogi).
Zwiastun: