"Nie ma mowy!" - irytacja (ocena 4/10)
Hanna (Rebecca Hall) jest młodą wdową. Jej mąż Hunter był muzykiem, ale odszedł w niewyjaśnionych okolicznościach. Kobieta kultywuje pamięć o mężu. Nie pozwala nikomu zbliżyć się do pozostawionych materiałów. A na horyzoncie pojawia się Andrew (Jason Sudeikis), który chce dotrzeć do informacji o muzyku. Hanna początkowo reaguje agresywnie, żeby ostatecznie współtworzyć biografię zmarłego męża.
Irytujący. Taki jest ten film. Niby próbuje w przystępny sposób, i lekko komediowy, ukazać ból po utracie bliskiej osoby. Ale niestety tylko niby. Po zupełnie się to reżyserowi Sean Mewshaw nie udaje. A scenariusz miał dobry. Co więc nie wypaliło? Brak umiejętności powiązania dramatu z komedią? Dobór aktorów? Klimat? Raczej wszystko. Aktorzy są wprost koszmarnie dobrani. Rebecca gra jakąś rozemocjonowaną babkę, zupełnie nie wskazująca na osobę która przeżyła życiową nagrodę. Sudeikis niewiele lepszy. Na drugim planie nie ma nikogo, chyba że ładniutka Dianna Agron.
Scenariusz jest przewidywalny, a końcówka zupełnie niewzruszająca. Strata czasu siedzenie na tym filmie.
Krytyka ma inne zdanie. Wyborcza: „zniuansowana historia o żałobie, tęsknocie, niespełnieniu, zaufaniu i rodzinie”, „wzrusza bez tandety, słucha rytmu serca, a przy tym jest urocze i zabawne” Polityka: „Atutem tego filmu jest piękna muzyka autorstwa muzyka folkowego Damiena Jurado” Naekranie: „odpowiednio stonowany przez większość seansu, tworząc wręcz baśniową otoczkę”